środa, 13 września 2017

48. Zemsta.

Szara postać pojawiła się kilka metrów przed nami, powoli przybierając postać kobiety. Ja i Tom w milczeniu staliśmy, wpatrując się w zjawę. Rozpoznałam ją dopiero po chwili: Rosmerta. Rozszerzyłam oczy w szoku i zadrżałam w lekkiej obawie. Dlaczego się pojawiła? By zemścić się?
- Dawno się nie widzieliśmy, Andreo - uśmiechnęła się, ale w jej minie dostrzegłam coś na wzór odrazy.
- Dlaczego...? - spytałam, ledwo wyduszając to z siebie.
- Nie martw się, nie przyszłam tu, by się mścić. Pragnę czegoś innego i mam nadzieję, że z powodu uczuć, jakim go darzysz, wspomożesz mnie.
- O kim mówisz?
- O twoim ojcu, rzecz jasna. Wiem, że dowiedziałaś się o jego zabójstwie i doskonale zdajesz sobie sprawę, jaki to okrutny czyn, nie pozostawiający wątpliwości, że każdy, kto go wykona, zasługuje na podobny lub nawet taki sam los. Winny musi ponieść konsekwencje swojego działania - powiedziała zimnym głosem, który przeszył całe moje ciało.
- Chcesz, żebym zamordowała własnego ojca??
- Nie, ale możesz w inny sposób mu zaszkodzić.
- Nie powiedziałam, że chce w jakikolwiek sposób mu zaszkodzić.
- Ale przyznaj szczerze, że chcesz się zemścić. W końcu przez prawie siedemnaście lat ignorował cię i gardził tobą, udając kochającego ojca. Wymagał od ciebie ciągłej nauki, pokory i posłuszeństwa, lekceważąc wszelkie twoje prośby i potrzeby. Kazał ci udawać kogoś, kim nie jesteś.
- Dobrze, już rozumiem - odparłam stanowczo, zamykając oczy, ale nim to zrobiłam zauważyłam ukradkiem, jak Tom na mnie zerka.
Nie chcę rozmawiać o przeszłości. Nie chcę jej wspominać ani tego, kim wtedy byłam.
- Targały tobą emocje, bo musiałaś zawsze na wszystko się zgadzać, być miła do każdego i spełniać oczekiwania innych. Przybierać maski. I wreszcie zbuntowałaś się, pokazując to w swoim zachowaniu: wykorzystywanie innych, gniew bez powodu, kłamanie, łamanie regulaminu szkolnego, oszukiwanie. To wszystko tylko dlatego, że nie chciałaś już dłużej udawać, a nie znałaś swojej prawdziwej osobowości, więc grałaś odwróconą rolę kochanej dziewczynki.
- Powiedziałam, że zrozumiałam. Zmieńmy temat - odparłam z naciskiem, zaciskając pięści.
- Powiedz mi: ile osób w ten sposób zraniłaś? Ilu członków rodziny, a ilu przyjaciół? Odrzucając wszystkich od siebie... ilu z nich potraktowałaś okrutnie i samolubnie?
- Mów w końcu, czego chcesz! - warknęłam.
- A więc jednak jest w tobie gniew...
Zacisnęłam zęby.
- Pragnę, by twój ojciec nie zdobył spadku po twojej babce.
- Jakiego spadku? - uspokoiłam się trochę. Spojrzałam na nią, marszcząc brwi.
- W rodzie Misabielle'ów gdy jedno z najstarszych członków postanowi spisać testament, podaje warunki swoim spadkobiercom, które oni muszą spełnić, by otrzymać spadek. Następnie organizowany jest tak zwany bal spadkowy i na nim zostaje przeczytany testament. Warunkiem twojej babki jest to, by każdy ze spadkobierców wziął ślub.
- Więc to dlatego Dorothy i ojciec chcą to małżeństwo.
Rosmerta kiwnęła głową.
- Ale czegoś tu nie rozumiem. Mój ojciec ma sześcioro rodzeństwa: trzech braci i trzy siostry. Jak ten spadek ma zostać przekazany, jeśli cała siódemka wzięłaby ślub?
- Twoja babka powiedziała, że każda para musi podać jej powód swojego ślubu, który ona uzna.
- Skąd wiesz to wszystko? Widziałaś się z nią?
- Nie, ale jestem duchem, a tacy, jak ja, mogą zwiedzać przeróżne miejsca. Mogą zawsze znaleźć każdą osobę... - uśmiechnęła się do mnie lekkim, nieco nieprzyjaznym uśmiechem.
Połknęłam ślinę. Wiem, co zrobiłam. Byłam pełna przeróżnych emocji, które miotały się we mnie, ale zdaję sobie sprawę z tego, że jestem winna. Nie cofnę już tego...
- Przepraszam... - powiedziałam do niej - za to, co zrobiłam.
Patrzyła na mnie przez moment.
- Przepraszam mnie? - prychnęła, a jednak się lekko uśmiechnęła. - Moje życie i tak od wielu lat nie miało sensu. Przepełnione było cierpieniem, tęsknotą i samotnością, dlatego od dawna pragnęłam w końcu je skończyć. Ty mi to ułatwiłaś i za to jestem ci wdzięczna.
Spuściłam wzrok.
- Powiedz... czy śmierć... naprawdę jest wyzwoleniem?
- Zależy jak na to spojrzysz. Dla niektórych nią jest, inni się jej obawiają, więc chwytają się wszelkich sposobów, by jej uniknąć.
- Co się stało w twoim życiu, że zechciałaś umrzeć?
Na chwilę zapanowało milczenie.
- Ktoś, kogo kochałam, został zamordowany - powiedziała z wielkim smutkiem w głosie.
Podniosłam wzrok na nią z zaskoczoną miną.
- Jeszcze żeby ten ktoś był winny... ale nie. Zmarł całkiem niewinny człowiek, zamordowany przez osobę, która pochłonięta była obsesją.
- Jak mamy go zmanipulować? - wtrącił nagle Tom, ignorując słowa Rosmerty. Przyglądał się jej niewzruszony, jakby cała historia nawet odrobinę go nie przejęła.
Ona spojrzała na niego beznamiętnym wzrokiem.
- Edward najbardziej na świecie obawia się tego, że jego morderstwo wyjdzie na jaw. Andrew, czyli twój wuj, był niesamowicie ceniony w rodzie Misabielle'ów, szczególnie przez twoją babkę. Gdyby rodzina dowiedziała się, że popełnił to morderstwo, to nie otrzymałby spadku.
- Więc chcesz, abyśmy wyjawili, że on go zabił? - odparł Tom.
- Nie, to by zbyt szybko go zniszczyło. Mam inny plan, ale musicie mi zaufać.
- Jaki plan?
- Nie chcecie mi zaufać?
- Jaki plan? - powtórzył z naciskiem.
- Wiem coś o klątwie... i o tobie, Tomie Riddle'u, a raczej o twoim pochodzeniu.
- Doskonale je znam.
- Oj, nie do końca - uśmiechnęła się. - Usłyszałam od twojej matki, jeszcze przed jej śmiercią, coś, co może pomóc wam przełamać tę klątwę. Twoja matka o niej wiedziała i pragnęła ją zniszczyć. Była pewna, że urodzi syna.
- Co od niej usłyszałaś?
Rosmerta uśmiechała się nadal, ale nie odezwała się ani słowem.
- Mów - warknął Tom i zrobił krok naprzód, unosząc różdżkę.
- Tom - powiedziałam, łapiąc go za rękaw. - Z duchem nie możesz walczyć. Proszę - zwróciłam się do Rosmerty - powiedz, co wiesz.
- Niestety, ale nie. Zmanipulujcie Edwarda, by pozwolił wam zostać na ślubie i balu spadkowym. Resztę zostawcie mi.
Rozpłynęła się w powietrzu, nim jeszcze zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć. Tom przeklął pod nosem i schował różdżkę.
- Nie denerwuj się - odparłam.
- Zrobimy tak, jak powiedziała.
Zamilkłam i odwróciłam wzrok.
- Co się dzieje?
- Nic. Po prostu dziwnie się czuję z tym, że mam manipulować własnego ojca.
- Nie jesteś wściekła z powodu tego, co ci zrobił?
Milczałam.
- Tak, jestem - odpowiedziałam po chwili - ale mimo wszystko to mój ojciec.
- Andrea, spójrz na mnie - odparł i spojrzał mi w oczy, a ja odwzajemniłam jego wzrok. - Nie ma znaczenia to, kim jest osoba, która nas krzywdzi. Nie można pozwalać innym sobą pomiatać.
Przełknęłam ślinę.
- Gościu, który mnie irytuje, to teraz dobrze mówi - odparł Zazu. - Znoszę cię już długi czas i ciągle widzę, jak ci źle. Nie powiem, że to nie miłe. Tylko zaczyna wkurzać takie coś.
Westchnęłam i otworzyłam usta, by dać im swoją odpowiedź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz