niedziela, 13 grudnia 2015

43. Sekret pamiętnika.

 Zapraszam na blog z poradami pisarskimi! Pisarskie Inspiracje! Codziennie nowa notka!

~*~

- Ten sok żurawinowy z miodem jest pyszny - mruknęła Bella, trzymając obiema rękami szklankę, kiedy obydwie wyszłyśmy do portu. - Nie myślałam, że te tradycyjne rosyjskie napoje mogą być nawet lepsze od naszych angielskich... A tak w ogóle, to jeśli będziesz non stop unikać swojego taty i macochy...
- Przyszłej macochy. - Spojrzałam na nią, mrużąc oczy.
- ... to nie dojdziemy do końca tego portu aż do odpłynięcia - dokończyła i skierowała wzrok przed siebie, pijąc swój sok.
Port nie był duży, a setki szarych budynków jakby skurczyły go kilkakrotnie, zostawiając pomiędzy nimi tylko niewielkie ulice i szpary. Ludzie w szarych, brudnych i rozciągniętych ubraniach przemykali między nimi, taszcząc przed sobą wózki i niosąc torby, wypełnione starymi przedmiotami. Przed nami rozciągało się jeszcze kilkanaście przejść.
- Nie mogę ich spotkać... a tym bardziej taty.
- Lepiej by było mieć pelerynę niewidkę, bo wtedy nie musiałybyśmy kręcić się między tymi ludźmi. - Spoglądała na bezdomnych, kurczowo się mnie trzymając. - Nie dość, że brudni, to jeszcze mugole.
- Cicho. - skarciłam ją. - Nie mów tak o nich ani nie wypowiadaj niczego, co jest związane z wiesz czym.
- Z czym?
Spojrzałam na nią z ukosa.
- Aha, zapomniałam. Ani słowa o naszej szkole i nic z tym związanego, inaczej czeka nas Az...
Dźgnęłam ją palcem w brzuch, a ona zgięła się w pół.
- ... Azteków los - dokończyła pośpiesznie.
Zmarszczyłam brwi, patrząc na nią ze zdziwieniem, a ona wytrzeszczyła oczy i wzruszyła ramionami.
- Wiesz, Bella, są takie chwile, kiedy trudno mi cię zrozumieć.
- Ja sama siebie czasem nie rozumiem. - Machnęła ręką.
Przemknęłyśmy między dwoma budynkami, gdy nagle poczułam, jakby ktoś mnie dotknął po ręce. Bella odskoczyła z wrzaskiem, zaskoczona obecnością siwej staruszki. Spoglądała na nas jednym okiem, drugie było szare, jak gdyby zamglone, a jej pomarszczona twarz uśmiechała się lekko, kryjąc pod sobą cierpienie. Wyciągnęła drżącą dłoń spomiędzy szarych, brudnych ubrań, okalających całe jej ciało, i otworzyła lekko usta, przemawiając po rosyjsku. Nie rozumiałam do końca jej słów, ale pojęłam ich ogólne znaczenie; do naszego dworu często przyjeżdżali politycy z innych krajów, by rozmawiać z tatą. Niekiedy Arnold mnie uczył, co poszczególne słowa oznaczają.
- Ja... - zaczęłam. Bella chowała się za moimi plecami, a ja stałam przed tą panią, przyglądającą mi się swoim okiem.
Staruszka znów otworzyła usta. Zerknęłam na pozostałych ludzi. Znajdowałyśmy się na niewielkim placu, gdzie w kątach siedzieli i leżeli mężczyźni oraz kobiety z małymi dziećmi, wpatrującymi się w nas ze smutkiem w oczach. Wszyscy mieli na sobie stare ubrania, zaś tłuste włosy i pobrudzone twarze jeszcze bardziej zdawały się pogrążać ich w nieszczęściu.
- Bella, choć ze mną.
- Co?
- Chodź - powiedziałam stanowczo.
Zobaczyłam, jak się zawahała, ale podążyła za mną.
Po kilkunastu minutach wróciłyśmy, niosąc siatki pełne chleba, mięsa i owoców, a w kilku były po trzy butelki wody. Ciężko było je taszczyć z targu, ale na szczęście znajdował się on niedaleko, wypełniony wszelakim jedzeniem tutejszym i zagranicznym. Zrobiłyśmy jeszcze kilka rundek i rozdałyśmy wszystko ludziom.
Jeszcze tylko został jeden chleb, więc sięgnęłam po niego i podałam kobiecie z małym chłopcem w ramionach, który schował się za jej szarą kurtką.
- Pomagasz mugolom? - usłyszałam za sobą szyderczy głos, tak znajomy i wypełniony jadem.
Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą mojego tatę, z kamienną twarz wpatrującego się w moje oczy. Spuściłam wzrok, zaś Bella schowała się za mną.
- Czyżbym uczył cię litowania nad psimi szczeniętami? - mruknął. - Gdzie masz pamiętnik?
- Nie mam go - skłamałam drżącym głosem.
- Więc gdzie jest?
Nie odpowiedziałam. Przyglądał mi się przez moment.
- Porozmawiajmy na osobności - odparł. - Na osobności, Bellatriks.
- Tak - powiedziała pokornie Bella, chowając głowę w ramionach.
- Wracaj na statek.
- Tak - powtórzyła, odwróciła się i oddaliła w stronę statku.
- Chodźmy, za dużo tu... ludzi.
Przemknął za budynkami, a ja poszłam za nim. Co innego miałam zrobić? Już i tak mu się sprzeciwiłam, więc kolejny raz mógłby być dla mnie ostatnim. I to dosłownie. No bo skoro tata zabił mojego wuja, czy problemem było pozbycie się mnie? Jako że znam prawdę... czyżby naprawdę myślał o czymś takim?
- Andreo, rozumiem, że jesteś zdenerwowana. Wiem, co czujesz.
Nie, nie wiesz.
- Zrozum, ta klątwa jest niebezpieczna.
- Wyjaśnij mi, proszę. Wyjaśnij, czym jest ta klątwa. Co się stało z moją mamą, babcią... z resztą? Jak dowiedziałeś się o klątwie?
Zamilkł na moment.
- Odnalazłem pamiętnik twojej babki.
- Co? I co, nie spaliłeś go przedtem? Dlaczego teraz chcesz to zrobić?
- Ten pamiętnik był przekazywany z matki na córkę, a wiem to, ponieważ kiedyś podsłuchałem, jak twoja babka mówiła to twojej matce. Nie powiem ci, co tak naprawdę znajduje się w tym pamiętniku, ale dowiedziałem się, że jest w nim pewna tajemnica, a dokładniej historia, w której jest twoja przodkini i Salazar Slytherin. Okazało się również, że ten sekret można odkryć.
- Jak go odkryć?
- Nie chciałem, byś się o nim dowiedziała i chciałem, żebyś straciła kontakt z tym chłopakiem, odkąd dowiedziałem się, że jest spokrewniony z Morfinem i Marvolem. Zrozum, pragnę cię chronić.
- Chronić? Kocham Toma i jest dla mnie ważny. Nie chcę, by nie chcę by cokolwiek nas rozdzielało, ani ty, ani klątwa.
- Ona może przynieść ci cierpienie.
- Dlaczego tak myślisz?
- Takie samo przyniosła twojej babce. Była gejszą, ale popełniła błąd, że zakochała się w Marvolo. Dla niego rzuciła swoją karierę, lecz on ją porzucił i nie mogła już wrócić, więc została żoną twojego dziadka. To samo stałoby się z twoją matką. Zostałaby zraniona przez jego zapyziałego synalka, a ja tak bardzo ją kochałem, że nie mogłem na to pozwolić, dlatego... wrobiłem Morfina w morderstwo.
- A więc jednak moje podejrzenia były słuszne? - odparł czyiś głos, zaś ja natychmiast go rozpoznałam.
Ten głos odezwał się do mnie na statku.
Odwróciłam się, a łzy popłynęły mi z oczu.
- Tom.
Uśmiechnął się na mój widok.
- Chyba za mną tęskniłaś.
Pobiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję.
- Tak się cieszę, że cię widzę, ale jak? Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - spytałam się go, gdy tylko odkleiłam się od niego.
Sięgnął za swoją ciemną bluzkę i wyjął srebrny wisiorek - połówkę serca.
- Jeszcze nie wiem, jak to dokładnie działa, ale chyba ci, którzy to noszą, czują swoje uczucia.
- A więc to działa? - odparł tata. - Aż mnie to nie dziwi.
- Co masz na myśli?
- Te wisiorki są związane z pamiętnikiem. Są częścią pamiętnika.
Rozszerzyłam oczy ze zdumienia.
- Dajcie mi swoje wisiorki i pamiętnik, skoro tak bardzo chcecie odkryć tajemnicę i cierpieć.
Zawahałam się.
- Skoro nie chcecie mi go dać, to sami przyłóżcie do niego swoje naszyjniki.
Wyciągnęłam pamiętnik.
- Pod bluzką? - spytał uszczypliwie Tom.
- Nie miałam innego miejsca do dobrego schowka. - uśmiechnęłam się.
Kiedy przyłożyliśmy nasze wisiorki, zaświeciły, a pamiętnik się nagle otworzył i zaczął wertować kartki, że musiałam go przytrzymać bardziej, by nie upadł na ziemię. W końcu zatrzymał się i zaczęły pojawiać się słowa, które przeczytałam:
"Dwie dusze, harmonia wieczna.
Jak róża z kolcami przeklęta,
Wkroczyła nienawiść serdeczna,
I róża przez nią zerżnięta"
- Co...? - zaczęłam.
- To klątwa, którą czarownica Misamo Yuri rzuciła na Salazara Slytherina. Klątwa ta związana jest z jego domem w Hogwarcie i jego odejściem ze szkoły, a także z Godrykiem Gryffindorem.
- Jak?
Słowa na kartce zniknęły i pojawiły się inne, dłuższe.
"Dwójka braci kiedyś żyła,
Co przed śmiercią się nie kryła,
I razem z nimi dwie siostry,
Te, co w mądrości i pomocy rosły,
By mur powstał do ochrony,
A za nim magiczne domy.
Jedno staranie,
jedno zakłamanie,
zdrada miłości,
śmierć swe żniwo zdobyła,
pan opuścił swe włości,
klątwa go nie opuściła"
- Nie wiem, co one znaczą, ale podejrzewam, że Rosmerta wiedziała, także i o moim... - skrzywił się. - ...dziele. - uśmiechnął się pod nosem. - Chcieliście skazać się na tę klątwę, ale nim zdacie sobie z niej całkowitą sprawę, wiedzcie, że... - przerwał, kiedy rozległ się kobiecy głos.
- Edwardzie? Co się stało? - spomiędzy domów wyszła Dorothy, a za nią kryła się Bella. - Dlaczego wyszedłeś tak szybko ze sklepu z sukniami ślubnymi? Wszędzie cię szukałam. Przecież wiesz, że za niecałe kilka godzin będą zamykać, a jeszcze nie wybrałam odpowiedniej sukni. To poważna decyzja.
- Wybacz, kochanie, musiałem się przejść - uśmiechnął się do niej tata.
Bella podreptała do mnie i Toma.
- Spotkałam ją, kiedy szłam na statek. - szepnęła. - Pytała się, gdzie twój tata.
Dorothy rozejrzała się po okolicy i zauważyła Toma.
- Ach, a kim jest ten przystojny młodzieniec? Czyżby to twój znajomy, Andreo?
- Tak, to mój...
- Przyjaciel - powiedział nagle Tom. - Nazywam się Gray Veris.
Co? Spojrzałam na niego ze zdumieniem. Dlaczego skłamał? Bella się nic nie odzywała, ale wyglądała na równie zamurowaną, co ja, za to tata zachował spokój, choć wpatrywał się w Toma chłodnym spojrzeniem.
- Veris? Słyszałam o tej rodzinie. Są czystej krwi rodem. Jesteś może rówieśnikiem Andrei?
Przytaknął.
- To znaczy, że chodzisz do Hogwartu? Jesteś tu z rodzicami?
- Tak, chodzę do tej szkoły, a moi rodzice bardzo ciężko pracują. Przybyłem tu przez sieć fiuu, by kupić im prezent na rocznicę, ale - skrzywił się. - mam bardzo słabą orientację w terenie i niestety zgubiłem drogę.
- Co to, przesłuchanie? Chodź, kochanie, bo zamkną sklep.
- Nie możemy go tak zostawić. Jeśli to kolega Andrei, to znaczy, że jest też kolegą mojej Rebeki. Nie widzisz, że się zgubił? Poza tym należy do sławnej rodziny Veris, warto mieć znajomości u najlepszych.
- On znajdzie drogę. Prawda? - zwrócił się do Toma.
- Jestem tu pierwszy raz, a nie jestem pełnoletni i nie potrafię się teleportować, zaś moi rodzice są tymczasowo w Japonii - odparł z udawanym żalem.
 - W Japonii? Przecież tam płyniemy! Możemy go zabrać.
- Nie ma już miejsc.
- Na pewno się jakieś znajdzie, a jeśli nie, to możesz mieć ze mną kajutę, bo w końcu i tak będziemy małżeństwem, więc czym to szkodzi.
- To już prawie dorosły człowiek. Powinien przewidzieć konsekwencje swoich czynów - powiedział przez zęby tata, próbując ją zaprowadzić do wyjścia.
- Przepraszam za kłopot, chciałem tylko kupić moim rodzicom prezent. Tyle dla mnie zrobili, więc chciałem im się odwdzięczyć i pokazać, jak bardzo ich kocham.
- Widzisz? On chciał tylko dobrze.
- Czy rodzice wiedzą o tym, że tu jesteś? - spytał zjadliwie tata, przyglądając się mu.
- Prezent miał być niespodzianką. - Tom odwzajemnił spojrzenie i uniósł lekko kąciki ust, patrząc z udawanym smutkiem w oczach.
- Och, nie bądź taki, Edwardzie. Zabierzmy tego biedaka. - Dorothy podeszła do Toma i wzięła go pod ramię.
- Ale...
- Żadnych "ale" - odparła stanowczo. - To uprzejmy i dobry młodzieniec - rzekła z powagą. - Chodź, Gray, pójdziemy nakłonić kapitana statku, by cię zabrał z nami. - Uśmiechnęła się szeroko i zaciągnęła go w stronę statku.
Tom i tata zerknęli na siebie pospiesznie, a potem tata poszedł za nim i Dorothy.
- Nie zorientowała się, że kłamie? - szepnęłam, gdy ja i Bella zostałyśmy z tyłu.
- Cóż, wszystko poszło w jej twarz - wzruszyła ramionami.
Co Tom knuje?

1 komentarz:

  1. Och, jak ja tutaj dawno nie wchodziłam!
    Wybacz, wybacz, wybacz. Muszę wszystko nadrobić. c:

    OdpowiedzUsuń