poniedziałek, 17 sierpnia 2015

42. Tęsknota

- Nie! – wrzasnęłam i rzuciłam się w stronę taty.
Wyrwałam mu z dłoni pamiętnik, zaciskając oczy, kiedy płomień świecy musnął moją dłoń, jednak dziennik na szczęście był cały, prócz trochę osmolonej okładki i lekkiego zapachu palącego się papieru.
- Andrea! – warknął. – Oddaj mi to! To dla twojego dobra!
- Dla mojego dobra?! Chcesz spalić jedyną pamiątkę po mojej babci?? – spytałam, a niekontrolowane łzy popłynęły mi po policzku.
- Zrozum, że twoja babka… ona… nie powinnaś się tym interesować!
- Ty wiesz, prawda? Wiesz o tym wszystkim; o Morfinie Gauncie i jego ojcu Marvolo… o Tomie. Ty wiedziałeś, że Tom jest z nimi spokrewniony… oraz wiedziałeś o klątwie.
- Robiłem to, by cię chronić. Ta półkrwi sierota mogła cię sprowadzić na złą drogę.
- Niby jak? Masz na myśli konsekwencje klątwy? – zamilkłam i spojrzałam mu głęboko w oczy. – To dlatego zabiłeś mojego wuja?
Zmrużył oczy i zacisnął usta.
- Nie waż się oskarżać o to swego ojca! – warknął i zamachnął się dłonią, by mnie spoliczkować, ale pchnął przypadkiem świecę, która upadła z gruchotem na ziemię, a dywan zaczął się palić. Tata natomiast syknął, kiedy sparzył się w dłoń. Skorzystałam z okazji; wybiegłam z gabinetu i skręciłam w inny korytarz.
- Andreo Isabello Misabielle, masz natychmiast tu wrócić! – usłyszałam jego głos, a potem donośne, pośpieszne kroki.
Tata zbliżał się do mnie coraz szybciej, a ja powoli traciłam oddech. Rozglądnęłam się, w panice szukając jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym się schować choćby na chwilę, by nie wpaść w jego ręce, jednak wszystkie drzwi były pozamykane, zaś korytarze ciągnęły się w nieskończoność. Wbrew pozorom ten statek jest ogromny, natomiast holi było więcej niż w Hogwarcie; cóż, to największy magiczny okręt dla czarodziejów, gdzie tylko oni mogą przebywać i jest, można by powiedzieć,  odpowiednikiem mugolskiego statku, tylko że ten jest dla „czarodziejskiej arystokracji” – czystej krwi bogaczy.
Szukałam, póki nie dostrzegłam gęstego krzewu w niebieskiej doniczce, ozdobionej złotymi paskami… i wpadł mi do głowy pewien pomysł. Wsunęłam notatnik pomiędzy liście rośliny, a sama zmieniłam się w kota i skuliłam koło doniczki.
Po kilku minutach tata zjawił się, stanął na chwilę i spoglądnął w moim kierunku. Myślałam, że patrzy się na mnie, choć trochę dziwiło mnie, że zaciekawił go jakiś zwykły kot należący do jakiegoś zwykłego pasażera, tymczasem on podszedł bliżej i sięgnął ręką do doniczki. Naprężyłam się i, choć prawdę powiedziawszy nie chciałam się wydać, byłam gotowa, aby obronić ten dziennik. Póki co, to była moja jedyna pamiątka po babci i tym samym jedyny dowód na istnienie klątwy.
Parsknęłam, lecz tata mnie zignorował. Przygotowałam się do skoku, z jednocześnie przepraszającym wzrokiem, ale postawił mnie w sytuacji bez wyjścia.
- Panie Misabielle.
Tata natychmiast podniósł się i spojrzał na jednego z pracowników na statku.
- Co się stało, John? – skrzywił się.
- Kapitan kazał powiadomić pasażerów o tym, że wpłynęliśmy do morza Barentsa i za niecałą godzinę dotrzemy do rosyjskiego portu. Kapitan również oznajmił, iż można opuścić statek, jednak prosił, by pamiętano, że odpłynięcie będzie za dwie godziny.
- Dobrze, dziękuję – skłonił głowę, a pracownik ukłonił się.
Tata znów się odwrócił, chcąc sięgnąć po pamiętnik…
- Edwardzie! Och, Edwardzie, jesteś tutaj! – ujrzałam Dorothy, kroczącą w swojej ekstrawaganckiej sukni, która lśniła błękitem i ciągnęła się za nią, niczym zasłona, jakby potrzebowała ją do zasłonięcia swojego zbyt wyrazistego makijażu na twarzy.
- Na brodę Merlina… - mruknął tata i spojrzał na nią. – Co znowu?
- Wiesz, słyszałam że już jesteśmy w Rosji.
- Jeszcze nie, dopiero przypłynęliśmy do jednego z rosyjskich mórz.
- Ale za niedługo będziemy, więc powinniśmy pomyśleć o obrączkach – uśmiechnęła się promienie.
- Ależ Dorothy, nasz ślub ma się odbyć w Japonii, jak ustaliliśmy. Dlaczego już o tym myślisz?
- Ma się odbyć w Japonii, oczywiście, ale ile potrwa jeszcze ta podróż.
- Minął dopiero tydzień – skrzywił się.
- A sam powiedziałeś, że zajmie to trzy czy cztery dni – zmarszczyła brwi. – Nie mogę tak długo czekać.
- Podróż statkiem czasem się przedłuża, nawet kapitan nie zdawał sobie z tego sprawy, że może to tak długo potrwać.
- No nic, w każdym razie zatrzymujemy się w Japonii, a to okazja, by kupić suknie ślubną – wsunęła mu rękę pod ramię i zaczęła prowadzić wzdłuż korytarza, a on, bez jakichkolwiek protestów, poszedł za nią.
- Jeszcze nie kupiłaś?? – usłyszałam nutę zdziwienia w głosie taty. – Kobiety…
- Słyszałam! – odparła i to było ostatnie, co usłyszałam, nim zniknęli za zakrętem.
Westchnęłam głęboko i po chwili stałam już jako kobieta, krzywiąca się po usłyszeniu kolejnych wspomnień o ich ślubie. Rozumiem, że to szczęście, ale by aż tak się tym przejmować?
Wyciągnęłam pamiętnik i poszłam w drugą stronę, niż mój tata i przyszła macocha, kierując się na pokład. Potrzebowałam świeżego powietrza, by to wszystko przemyśleć, szczególnie, kiedy przed chwilą mój ojciec chciał zniszczyć pamiętni – dowód na istnienie klątwy i… być może to, co się stało z wujem. Czyżby to Rosmerta ukrywała przez całe swoje życie? Te słowa, które usłyszałam podczas pogrzebu były jej słowami skierowanymi do taty? Teraz Rosmerta jest martwa i, cóż, jestem sprawczynią jej śmierci, a mogłam dowiedzieć się prawdy. Ale wtedy o tym nie wiedziałam, nie przypuszczałam, że moje i Toma spotkanie może być dziełem tajemniczego zaklęcia, rzuconego wiele lat temu na nasze rodziny.
Wyszłam po spiralnym schodach na pokład statku i poczułam chłodny, lekki wiatr, który szarpnął moimi włosami. Stanęłam przy barierce, patrząc na zachód słońca, kryjący się za niewielkim rosyjskim portem, zaś pamiętnik schowałam pod bluzkę i przycisnęłam go do swojego serca. Choć tego nie słyszałam i nie czułam, jednak wiedziałam, że i w nim bije to serce. Serce mojej zmarłej babci, naznaczone klątwą i poranione przez klątwę z powodu opuszczonej miłości. Czy mnie i Toma też to czeka?
Rozglądnęłam się po okolicy, widząc kilka par, stojących przy barierkach i rozmawiających, a wśród nich ujrzałam Thomasa i Rebekę. Rozmawiali ze sobą, stojąc jednak w lekkim dystansie od siebie, ale mimo wszystko uśmiechnęłam się, bo chyba się ze sobą dogadali. Nie są tacy źli, jak się z początku wydawali: Rebeka była rozpieszczoną damą ze swoim statusem czystej krwi, a okazała się być jednak dziewczyną, za której zachowaniem kryło się coś więcej, niż po prostu pycha oraz Thomas, niby podrywacz i złośliwiec, a robił to jedynie dla swojej ukochanej, która go odrzucała. Dzięki nim wiem, że każdy ma w sobie coś więcej niż myślimy, że ma i czasem to, co ktoś pokazuje może być maską, kryjącą prawdę.
Spojrzałam znów na zachód słońca, przypominając sobie Toma. Nie podobnie było z nami? Najpierw byliśmy przyjaciółmi, a potem on zaczął mnie dręczyć, zaś ja odpłacałam mu się tym samym. Był jednym za najokropniejszych ludzi, jakich znałam, i gdybym kiedyś wiedziała, że zostanę jego dziewczyną, chyba umarłabym ze śmiechu.
A jednak. Spuściłam głowę, a łzy popłynęły mi z oczu.

- Tęsknie za tobą, Tom – szepnęłam.
- Andrea...

5 komentarzy:

  1. Trochę krótki ale jaki zajebisty *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę krótki ale jaki zajebisty *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Błagam pisz dalej! Prosze,prosze, prosze! Życze weny!
    Pozdrawiam Fran :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę, dawno nie czytałam Twoich blogów. Szczerze mówiąc w ogóle zapomniałam o fanfiction. Teraz sobie przypomniałam i… cudowne!

    Pozdrawiam,
    Dziewczyna, która zapomniała swojego nicku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow niesamowite opowiadanie *.* pochlonelam je w 2 dni, jest bardzo ciekawe mam nadzieje ze nie zaprzestalas pisania ;)

    OdpowiedzUsuń