- Nie! –
wrzasnęłam i rzuciłam się w stronę taty.
Wyrwałam mu
z dłoni pamiętnik, zaciskając oczy, kiedy płomień świecy musnął moją dłoń,
jednak dziennik na szczęście był cały, prócz trochę osmolonej okładki i
lekkiego zapachu palącego się papieru.
- Andrea! –
warknął. – Oddaj mi to! To dla twojego dobra!
- Dla mojego
dobra?! Chcesz spalić jedyną pamiątkę po mojej babci?? – spytałam, a
niekontrolowane łzy popłynęły mi po policzku.
- Zrozum, że
twoja babka… ona… nie powinnaś się tym interesować!
- Ty wiesz,
prawda? Wiesz o tym wszystkim; o Morfinie Gauncie i jego ojcu Marvolo… o Tomie.
Ty wiedziałeś, że Tom jest z nimi spokrewniony… oraz wiedziałeś o klątwie.
- Robiłem
to, by cię chronić. Ta półkrwi sierota mogła cię sprowadzić na złą drogę.
- Niby jak?
Masz na myśli konsekwencje klątwy? – zamilkłam i spojrzałam mu głęboko w oczy.
– To dlatego zabiłeś mojego wuja?
Zmrużył oczy
i zacisnął usta.
- Nie waż
się oskarżać o to swego ojca! – warknął i zamachnął się dłonią, by mnie
spoliczkować, ale pchnął przypadkiem świecę, która upadła z gruchotem na
ziemię, a dywan zaczął się palić. Tata natomiast syknął, kiedy sparzył się w
dłoń. Skorzystałam z okazji; wybiegłam z gabinetu i skręciłam w inny korytarz.
- Andreo
Isabello Misabielle, masz natychmiast tu wrócić! – usłyszałam jego głos, a
potem donośne, pośpieszne kroki.
Tata zbliżał
się do mnie coraz szybciej, a ja powoli traciłam oddech. Rozglądnęłam się, w
panice szukając jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym się schować choćby na chwilę,
by nie wpaść w jego ręce, jednak wszystkie drzwi były pozamykane, zaś korytarze
ciągnęły się w nieskończoność. Wbrew pozorom ten statek jest ogromny, natomiast
holi było więcej niż w Hogwarcie; cóż, to największy magiczny okręt dla
czarodziejów, gdzie tylko oni mogą przebywać i jest, można by powiedzieć, odpowiednikiem mugolskiego statku, tylko że
ten jest dla „czarodziejskiej arystokracji” – czystej krwi bogaczy.
Szukałam,
póki nie dostrzegłam gęstego krzewu w niebieskiej doniczce, ozdobionej złotymi
paskami… i wpadł mi do głowy pewien pomysł. Wsunęłam notatnik pomiędzy liście
rośliny, a sama zmieniłam się w kota i skuliłam koło doniczki.
Po kilku
minutach tata zjawił się, stanął na chwilę i spoglądnął w moim kierunku.
Myślałam, że patrzy się na mnie, choć trochę dziwiło mnie, że zaciekawił go
jakiś zwykły kot należący do jakiegoś zwykłego pasażera, tymczasem on podszedł
bliżej i sięgnął ręką do doniczki. Naprężyłam się i, choć prawdę powiedziawszy
nie chciałam się wydać, byłam gotowa, aby obronić ten dziennik. Póki co, to
była moja jedyna pamiątka po babci i tym samym jedyny dowód na istnienie
klątwy.
Parsknęłam,
lecz tata mnie zignorował. Przygotowałam się do skoku, z jednocześnie
przepraszającym wzrokiem, ale postawił mnie w sytuacji bez wyjścia.
- Panie
Misabielle.
Tata
natychmiast podniósł się i spojrzał na jednego z pracowników na statku.
- Co się
stało, John? – skrzywił się.
- Kapitan
kazał powiadomić pasażerów o tym, że wpłynęliśmy do morza Barentsa i za niecałą
godzinę dotrzemy do rosyjskiego portu. Kapitan również oznajmił, iż można
opuścić statek, jednak prosił, by pamiętano, że odpłynięcie będzie za dwie
godziny.
- Dobrze,
dziękuję – skłonił głowę, a pracownik ukłonił się.
Tata znów
się odwrócił, chcąc sięgnąć po pamiętnik…
- Edwardzie!
Och, Edwardzie, jesteś tutaj! – ujrzałam Dorothy, kroczącą w swojej
ekstrawaganckiej sukni, która lśniła błękitem i ciągnęła się za nią, niczym
zasłona, jakby potrzebowała ją do zasłonięcia swojego zbyt wyrazistego makijażu
na twarzy.
- Na brodę
Merlina… - mruknął tata i spojrzał na nią. – Co znowu?
- Wiesz,
słyszałam że już jesteśmy w Rosji.
- Jeszcze
nie, dopiero przypłynęliśmy do jednego z rosyjskich mórz.
- Ale za
niedługo będziemy, więc powinniśmy pomyśleć o obrączkach – uśmiechnęła się
promienie.
- Ależ
Dorothy, nasz ślub ma się odbyć w Japonii, jak ustaliliśmy. Dlaczego już o tym
myślisz?
- Ma się
odbyć w Japonii, oczywiście, ale ile potrwa jeszcze ta podróż.
- Minął
dopiero tydzień – skrzywił się.
- A sam
powiedziałeś, że zajmie to trzy czy cztery dni – zmarszczyła brwi. – Nie mogę
tak długo czekać.
- Podróż
statkiem czasem się przedłuża, nawet kapitan nie zdawał sobie z tego sprawy, że
może to tak długo potrwać.
- No nic, w
każdym razie zatrzymujemy się w Japonii, a to okazja, by kupić suknie ślubną –
wsunęła mu rękę pod ramię i zaczęła prowadzić wzdłuż korytarza, a on, bez
jakichkolwiek protestów, poszedł za nią.
- Jeszcze
nie kupiłaś?? – usłyszałam nutę zdziwienia w głosie taty. – Kobiety…
- Słyszałam!
– odparła i to było ostatnie, co usłyszałam, nim zniknęli za zakrętem.
Westchnęłam
głęboko i po chwili stałam już jako kobieta, krzywiąca się po usłyszeniu
kolejnych wspomnień o ich ślubie. Rozumiem, że to szczęście, ale by aż tak się
tym przejmować?
Wyciągnęłam
pamiętnik i poszłam w drugą stronę, niż mój tata i przyszła macocha, kierując
się na pokład. Potrzebowałam świeżego powietrza, by to wszystko przemyśleć,
szczególnie, kiedy przed chwilą mój ojciec chciał zniszczyć pamiętni – dowód na
istnienie klątwy i… być może to, co się stało z wujem. Czyżby to Rosmerta
ukrywała przez całe swoje życie? Te słowa, które usłyszałam podczas pogrzebu
były jej słowami skierowanymi do taty? Teraz Rosmerta jest martwa i, cóż,
jestem sprawczynią jej śmierci, a mogłam dowiedzieć się prawdy. Ale wtedy o tym
nie wiedziałam, nie przypuszczałam, że moje i Toma spotkanie może być dziełem
tajemniczego zaklęcia, rzuconego wiele lat temu na nasze rodziny.
Wyszłam po
spiralnym schodach na pokład statku i poczułam chłodny, lekki wiatr, który
szarpnął moimi włosami. Stanęłam przy barierce, patrząc na zachód słońca,
kryjący się za niewielkim rosyjskim portem, zaś pamiętnik schowałam pod bluzkę
i przycisnęłam go do swojego serca. Choć tego nie słyszałam i nie czułam,
jednak wiedziałam, że i w nim bije to serce. Serce mojej zmarłej babci,
naznaczone klątwą i poranione przez klątwę z powodu opuszczonej miłości. Czy
mnie i Toma też to czeka?
Rozglądnęłam
się po okolicy, widząc kilka par, stojących przy barierkach i rozmawiających, a
wśród nich ujrzałam Thomasa i Rebekę. Rozmawiali ze sobą, stojąc jednak w
lekkim dystansie od siebie, ale mimo wszystko uśmiechnęłam się, bo chyba się ze
sobą dogadali. Nie są tacy źli, jak się z początku wydawali: Rebeka była
rozpieszczoną damą ze swoim statusem czystej krwi, a okazała się być jednak
dziewczyną, za której zachowaniem kryło się coś więcej, niż po prostu pycha
oraz Thomas, niby podrywacz i złośliwiec, a robił to jedynie dla swojej
ukochanej, która go odrzucała. Dzięki nim wiem, że każdy ma w sobie coś więcej
niż myślimy, że ma i czasem to, co ktoś pokazuje może być maską, kryjącą
prawdę.
Spojrzałam
znów na zachód słońca, przypominając sobie Toma. Nie podobnie było z nami?
Najpierw byliśmy przyjaciółmi, a potem on zaczął mnie dręczyć, zaś ja
odpłacałam mu się tym samym. Był jednym za najokropniejszych ludzi, jakich
znałam, i gdybym kiedyś wiedziała, że zostanę jego dziewczyną, chyba umarłabym
ze śmiechu.
A jednak.
Spuściłam głowę, a łzy popłynęły mi z oczu.
- Tęsknie za
tobą, Tom – szepnęłam.
- Andrea...
- Andrea...
Trochę krótki ale jaki zajebisty *.*
OdpowiedzUsuńTrochę krótki ale jaki zajebisty *.*
OdpowiedzUsuńBłagam pisz dalej! Prosze,prosze, prosze! Życze weny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Fran :*
Kurczę, dawno nie czytałam Twoich blogów. Szczerze mówiąc w ogóle zapomniałam o fanfiction. Teraz sobie przypomniałam i… cudowne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Dziewczyna, która zapomniała swojego nicku.
Wow niesamowite opowiadanie *.* pochlonelam je w 2 dni, jest bardzo ciekawe mam nadzieje ze nie zaprzestalas pisania ;)
OdpowiedzUsuń