sobota, 18 lipca 2015

41. Zniszczyć dowody

- To ten dziwak, tak?
- Znów wrócił… ciekawe, gdzie znika na ten cały rok.
- Ponoć wysyłają go do szkoły dla dziwaków.
- Coś ty głupi? Przecież nie ma takiej szkoły!
Zacisnąłem pięści, kiedy ich usłyszałem, ale po chwili rozluźniłem je. Nie ma sensu tracić nerwów dla tych parszywych mugoli.
Rozłożyłem się na trawie na niewysokim wzgórzu i zamknąłem oczy, chroniąc je przed rażącym słońcem, zaś ręce założyłem za głowę, krzyżując nogi. Niecałe dwa miesiące. Tylko niecałe dwa miesiące i z powrotem do Hogwartu, a po nim już tu nie wrócę, nie ma szans, bym kisił się na tym padole i tylko brak możliwości używania magii mnie tu utrzymuje. A zresztą co ja myślę? Przecież sam nie przestrzegam zasad… W końcu zabiłem tego swojego „ojca” i resztę tych, których będę się wstydził do końca życia. Szlama… do jasnej…
Na dźwięk wybuchu podniosłem się, jak porażony. Czyżby ta mugolska wojna dotarła aż tak daleko? Całe szczęście, że nie dotyczy czarodziei, jednak jeśli tu zostanę…
Nagle przypomniałem sobie spotkanie z tym starym Dumbledorem, kiedy znosili tą martwą mugolkę. Powiedział, że Hogwart może zostać zamknięty, jeśli nie znajdą winowajcy. Zacisnąłem usta, gdy przed moją twarzą oczami wyobraźni ujrzałem całą szkołę; wysoki i rozległy, kamienny zamek z wieżami i otoczony ciężkim murem, lśniące zielenią błonia i to przestarzała, żyjąca wierzba, starsza chyba niż średniowiecze i strasząca pierwszoroczniaków oraz mroczny nawet za dnia, gęsty Zakazany Las, pełen demonicznych stworów, czyhających na głupich, słabych uczniów, którzy tam zaginą.
Na końcu zobaczyłem Andreę: jej czarne włosy i jasne oczy, które tak dobrze pamiętałem…
Ponownie gdzieś w oddali rozległ się wybuch i usłyszałem głosy tych staruch z sierocińca, nawołujących bawiące się w ogrodzie dzieciaki, by wracały z powrotem.
Skrzywiłem się. Nienawidzę tych bab, patrzących na mnie, jak na wariata. Nienawidzę tych drwiących głosów bachorów. Nienawidzę tego miejsca, gdzie wszyscy uważają mnie za dziwaka. Nic nie znaczącego, cholernego dziwaka. Nienawidzę… nie cierpię…
Uśmiechnąłem się kpiąco.
A co by było, gdyby…?

~*~

Wstrzymałam oddech i spojrzałam na Juzo, myśląc, że ujrzę przerażenie na jej twarzy, tymczasem była spokojna, jakby od zawsze spodziewała się, że coś takiego usłyszy.
- Czcigodna Juzo… - szepnęłam.
- A więc w końcu dosięgła mnie ręka bogów – mruknęła ochrypłym głosem, wpatrując się w sufit.
- Co ty mówisz? Z pewnością da się z tego wyleczyć.
- Obawiam się, że nie – wtrąciła się pielęgniarka. – Niektóre choroby nawet magią trudno wyleczyć, tym bardziej, jeśli rozwija się ona od dłuższego czasu.
- To znaczy, że miała raka już od kilku miesięcy?
Kiwnęła głową w odpowiedzi na moje pytanie.
- Pani Narugami, proszę się nie przemęczać. Znajdziemy przyczynę pani nowotworu.
- Kiedy?
Spuściła głowę.
- Trudno jest określić przyczynę, jednak postaramy się zrobić co w naszej mocy. Za godzinę powinien być uzdrowiciel, ponieważ na tę chwilę jest na spotkaniu w restauracji.
Zacisnęłam dłonie na swojej eleganckiej spódnicy, patrząc na dół.
- Czy mogłaby pani nam dać chwilę jedną? – spytała Juzo.
- Dobrze… ale tylko chwilę, nie może się pani przemęczać, ponieważ pani organizm jest osłabiony.
Usłyszałam oddalające się kroki pielęgniarkę, a gdy one ucichły odezwała się Juzo.
- Pamiętasz, jak opowiadałam tobie, że tata twój jedynym w życiu twej mamy nie był?
Spojrzałam na nią, na jej pomarszczoną twarz i te jasne, ciepłe oczy.
- A czy wiesz, że twa babka również była zakochana i dla niej jej ukochany utracił całe bogactwo? Marvolo oddał swe wszystkie pieniądze, by zapłacić za nią i dać jej wolność, jednak właścicielka Domu Gejsz tamtejsza nie była uczciwa i obdarła go ze wszelkiego spadku, jaki otrzymał od przodka swojego, Salazara Slytherina. Miłość syna Marvola i twej matki też usłana różami nie była; Morfin niewinnie oskarżony i od niej oddzielony… to wszystko wina klątwy.
- Chwilę, babcia była gejszą? – spytałam.
- Tak.
- Więc dlaczego potem jej ojciec kazał jej wyjść za mąż? Nie została sprzedana do Domu Gejsz?
- Została sprzedana. Przez własnego ojca.
- Ale…
- Klątwa… ta, która ciągnie się przez pokolenia rodów Slytherinu i Natsume.
- Natsume? – spytałam.
- Pamiętnik Hanabi… na ostatniej stronie.
- Pani Juzo! – zawołałam, kiedy oczy Juzo zaczęły nagle się zamykać. – Siostro! Bella, przyprowadź pielęgniarkę, szybko! – powiedziałam do zaskoczonej Belli.
Juzo nagle znieruchomiała, a jej głowa przechyliła się bezwiednie, jak szmaciana lalka, podczas gdy ja trzymałam ją za ramię z płytkim oddechem i patrzyłam się przerażonymi oczami na nią bezradnie.

~*~

- Moja piękna Rosalin, gdzieś ty się podziewała? – uśmiechnęłam się, trzymając swoją kotkę w ramionach i niosąc ją do swojej kabiny. – Niegrzeczna kicia. Wiesz, że widziałam śliczną czarną kotkę. Założę się, że jest kogoś z pasażerów… ale była taka nadpobudliwa!
W tej samej chwili Rosalin wyrwała mi się z rąk i skoczyła na podłogę, a ja przez moment stałam zaskoczona, patrząc się, jak moja kotka zaczęła przemykać korytarzami i zbiegła na dół.
- Rosalin! – krzyknęłam i pobiegłam za nią. A jeśli się zgubi? Cóż, może jesteśmy na statku i pewnie nie każdy ma taką perską kotkę, ale jeśli coś jej się stanie? – Rosalińcia, zaczekaj! To ty jesteś śliczna, nie obrażaj się!
Zbiegłam za nią na dół, zaś ona szybkimi krokami… wpadłam do pokoju Lestrange i Misabielle przez uchylone drzwi. Niech to, dlaczego one musiały zostawić otwarty pokój? I po co Rosalin miałaby tam iść?
Weszłam do ich pokoju. Coś białego i przezroczystego przeleciało obok mnie z niezwykłą szybkością. Duch? Co miałby on robić na statku?
- Rosalin? – spytałam.
Moja kotka siedziała przy łóżku i patrzyła pod komodę jak zahipnotyzowana. Podrapałam ją za uchem, ale ani drgnęła, więc spojrzałam na ciemne miejsce między podłogą i komodą, zastanawiając się, czy nie sprawdzić, co tam jest…
Zawahałam się, ale sięgnęłam dłonią i wymacałam coś miękkiego, a gdy to wyciągnęłam spod szafki, zobaczyłam książkę… lub raczej notatnik. Pamiętnik Misabielle? No proszę, nie sądziłam, że go znajdę. Otworzyłam go na pierwszej stronie.
- Pamiętnik Hanabi? – szepnęłam, kiedy przeczytałam lśniący tytuł, napisany piórem.
To chyba nie jest Misabielle.
Rosalin parsknęła nagle, a drzwi skrzypnęły lekko.
- Andrea?
Skoczyłam na równe nogi, kiedy usłyszałam głos ojca Misabielle i ukryłam za sobą pamiętnik. Niech to…
- Rebeka?
- Co się stało? -  spytałam nerwowo.
- Wydawało mi się… - zmarszczył brwi. – Nie, niemo… Nie ważne. – Pokręcił głową. Co robisz w pokoju Bellatriks i mojej córki? – zmrużył oczy, przyglądając mi się badawczo, jakby właśnie przyłapał mnie na kradzieży lub coś w tym stylu. Przecież nie ukradłam tego pamiętnika.
- Ja… nic… Rosalin tu przybiegła, a ja ją goniłam.
Kotka parsknęła i pomknęła do drzwi, następnie z szybkością błyskawicy przemknęła między nogami pana Misabielle z nastroszonym ogonem. Co odbiło tej kocicy?
- Rosalin! – zawołałam i podążyłam za nią, próbując ukryć pamiętnik Hanabi. Próbując.
- Co to jest? – Pan Misabielle wyrwał mi go z ręki i otworzył.
Jego wargi zdawały się bezgłośnie czytać pierwszą stronę, a oczy z każdą literą robiły się coraz większe. W końcu po dłuższej chwili się odezwał:
- Skąd to masz?
- Ja… myślałam, że to… - ugryzłam się w język. Ta, jasne, powiem mu, że chciałam przeczytać pamiętnik jego córki. Na pewno mnie za to pochwali.
- Idź stąd.
- Ale…
- Idź!
Pobiegłam za Rosalin, kątem oka widząc, jak pan Misabielle ściska w dłoni pamiętnik.

~*~

- Proszę się nie martwić – powiedziała pielęgniarka, kiedy kilka minut później przyszła z Bellą. – Pani Narugami jest po prostu zmęczona. Za wiele zmartwień przy chorobie, dlatego zemdlała, a teraz musi odpocząć, więc proszę o zostawienie jej samej, aby odpoczęła.
- To znaczy, że nic się nie dzieje groźnego… na razie? – spytałam.
- Oczywiście, że nie. To tylko zmęczenie.
- Dobrze. Dziękuję bardzo za opiekę – odwróciłam się i ja z Bellą już miałyśmy iść, gdy nagle usłyszałyśmy drapanie za drzwiami.
Otworzyłam i wprost na moje ramiona skoczył trzęsący się Zazu.
- Zazu?
- Czemuś mnie tam zostawiła samego z tą kocicą?!
- Jaką kocicą?
- Tą białą długowłosą i zawziętą. Jeszcze przyszła ze swoją panią.
Moje oczy rozszerzyły się i stanęłam, jak wryta.
- Chodzi ci o Rebekę?
- A to ta kocica Rebeka się nazywała? Takie imię nie ten tego… to już wiem, skąd ostry charakterek.
- Nie kotka, ale jej pani!
- A to tak. Nie zamknęłyście drzwi i ona przyszła ni stąd ni zowąd, a potem zaczęła grzebać pod szafką.
- Tam był pamiętnik Hanabi! – przypomniałam sobie o tym, że gdy się wypakowywałam, schowałam go pod komodę. Prawdę powiedziawszy nawet o tym zapomniałam… chyba mam coś nie tak z pamięcią.
- Pamiętnik wasabi?? Masz pamiętnik z opisami dań z ostrym, japońskim sosem wasabi? – Zazu wytrzeszczył na mnie oczy.
Wcisnęłam go zdziwionej Belli, wyszłam z pokoju i podskoczyłam ze strachu, kiedy coś białego pomknęło obok mnie, wpadając do pokoju.
- To ta kocica! – usłyszałam głos Zazu.
- Rosalin! – w moim kierunku biegła Rebeka. Już miała mnie ominąć, kiedy ja złapałam ją za rękę.
- Rebeka!
- Czego? – warknęła.
- Byłaś w kajucie mojej i Belli?
- Skąd! – zaprzeczyła.
- Tak, to ona! Ona i ta jej kocica były w kajucie! – zawołał Zazu.
- Fretka? – odparła zdziwiona Rebeka, przyglądając się wozakowi, który wiercił się na rękach Belli, podczas gdy ona próbowała odegnać od siebie Rosalin.
- Jestem wozakiem! – wrzasnął.
- Mówiłam, żeby wyjść! Proszę, pacjentka musi się zdrzemnąć! – odparła zaniepokojona pielęgniarka.
- Przepraszamy – powiedziałam.
- Zrób coś z tą wypacykowaną lalką i parskającym potworem! – wrzasnął Zazu.
- Zazu, zamknij… - ucięłam w ostatniej chwili - … pyszczek, rozumiesz? – odparłam przez zaciśnięte zęby. – Rebeka, co zrobiłaś z tym, co znalazłaś pod szafką?
- Z czym? – odparła, patrząc na mnie z ukosa.
- Nie żartuj sobie, to ważne – spojrzałam na nią błagalnie. – Proszę, powiedz mi, gdzie go masz.
- Nie myślałam, że kiedyś uda mi się dożyć dnia, w którym mnie o coś poprosisz.
- Uwierz mi, ja też nie myślałam – skrzywiłam się.
- Myślałam, że to twój pamiętnik. Miałabym, co opowiadać w szkole… jednak okazało się, że należy do jakiejś Hanabi. Kim ona jest?
- Nie ważne – odparłam szybko. - Gdzie go masz?
- Jak już o to pytasz… cóż, nie mam go.
Ulżyło mi.
- Twój tata go mi zabrał, gdy wychodziłam z twojego pokoju.
Jednak nie. Nie ulżyło mi.
Wybiegłam prędko na korytarz i zaczęłam zastanawiać się, gdzie tata mógłby być, a jedyne miejsce, które mi wchodziło do głowy to jego pokój. Ten, który jest jego „gabinetem”. Ruszyłam korytarzem; białym i ozdobionym różnorakimi roślinami po bokach między drzwiami do pokój pasażerów, a na podłodze leżał elegancki, czerwony dywan, rozciągający się na całą szerokość korytarza. Po kilku skrętach zobaczyłam na drzwiach metalową tabliczkę z numerem 22.
Drzwi były uchylone, a gdy zajrzałam przez szparę zdałam sobie sprawę, że w pokoju jest ciemno, zaś jedynym źródłem światła była mała świeca, stojąca na biurku i paląca się złotym płomieniem. Oświetlała mojego tatę, stojącego w garniturze i trzymającego nad świecą… pamiętnik Hanabi.

2 komentarze:

  1. Cudowny rozdział. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. ♥♥♥ Czekam na dalsze wpisy ♥ postaram się znaleźć trochę czasu zeby jeszcze tu wpaść xD Pisz szybko kolejny rozdział i nie zniechecaj sie małą liczba komentarzy ;-) Ludzie po prostu nie mają pojecia o istnieniu Twojego bloga ;;) Świetnie ze zgłosiłas go do rejestru, właśnie tam Cię znalazłam :-D Pisz pisz pisz życzę powodzenia w pisaniu i przede wszystkim determinacji ;;* Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń