- To ten
dziwak, tak?
- Znów
wrócił… ciekawe, gdzie znika na ten cały rok.
- Ponoć
wysyłają go do szkoły dla dziwaków.
- Coś ty
głupi? Przecież nie ma takiej szkoły!
Zacisnąłem
pięści, kiedy ich usłyszałem, ale po chwili rozluźniłem je. Nie ma sensu tracić
nerwów dla tych parszywych mugoli.
Rozłożyłem
się na trawie na niewysokim wzgórzu i zamknąłem oczy, chroniąc je przed rażącym
słońcem, zaś ręce założyłem za głowę, krzyżując nogi. Niecałe dwa miesiące. Tylko niecałe dwa miesiące i z powrotem
do Hogwartu, a po nim już tu nie wrócę, nie ma szans, bym kisił się na tym
padole i tylko brak możliwości używania magii mnie tu utrzymuje. A zresztą co
ja myślę? Przecież sam nie przestrzegam zasad… W końcu zabiłem tego swojego
„ojca” i resztę tych, których będę się wstydził do końca życia. Szlama… do
jasnej…
Na dźwięk
wybuchu podniosłem się, jak porażony. Czyżby ta mugolska wojna dotarła aż tak
daleko? Całe szczęście, że nie dotyczy czarodziei, jednak jeśli tu zostanę…
Nagle przypomniałem sobie spotkanie z tym starym Dumbledorem,
kiedy znosili tą martwą mugolkę. Powiedział, że Hogwart może zostać zamknięty,
jeśli nie znajdą winowajcy. Zacisnąłem usta, gdy przed moją twarzą oczami wyobraźni
ujrzałem całą szkołę; wysoki i rozległy, kamienny zamek z wieżami i otoczony
ciężkim murem, lśniące zielenią błonia i to przestarzała, żyjąca wierzba,
starsza chyba niż średniowiecze i strasząca pierwszoroczniaków oraz mroczny
nawet za dnia, gęsty Zakazany Las, pełen demonicznych stworów, czyhających na
głupich, słabych uczniów, którzy tam zaginą.
Na końcu zobaczyłem Andreę: jej czarne włosy i jasne oczy,
które tak dobrze pamiętałem…
Ponownie gdzieś w oddali rozległ się wybuch i usłyszałem
głosy tych staruch z sierocińca, nawołujących bawiące się w ogrodzie dzieciaki,
by wracały z powrotem.
Skrzywiłem się. Nienawidzę tych bab, patrzących na mnie, jak
na wariata. Nienawidzę tych drwiących głosów bachorów. Nienawidzę tego miejsca,
gdzie wszyscy uważają mnie za dziwaka. Nic nie znaczącego, cholernego dziwaka.
Nienawidzę… nie cierpię…
Uśmiechnąłem się kpiąco.
A co by było, gdyby…?
~*~
~*~
Wstrzymałam
oddech i spojrzałam na Juzo, myśląc, że ujrzę przerażenie na jej twarzy,
tymczasem była spokojna, jakby od zawsze spodziewała się, że coś takiego
usłyszy.
- Czcigodna
Juzo… - szepnęłam.
- A więc w
końcu dosięgła mnie ręka bogów – mruknęła ochrypłym głosem, wpatrując się w
sufit.
- Co ty
mówisz? Z pewnością da się z tego wyleczyć.
- Obawiam
się, że nie – wtrąciła się pielęgniarka. – Niektóre choroby nawet magią trudno
wyleczyć, tym bardziej, jeśli rozwija się ona od dłuższego czasu.
- To znaczy,
że miała raka już od kilku miesięcy?
Kiwnęła
głową w odpowiedzi na moje pytanie.
- Pani
Narugami, proszę się nie przemęczać. Znajdziemy przyczynę pani nowotworu.
- Kiedy?
Spuściła
głowę.
- Trudno
jest określić przyczynę, jednak postaramy się zrobić co w naszej mocy. Za
godzinę powinien być uzdrowiciel, ponieważ na tę chwilę jest na spotkaniu w
restauracji.
Zacisnęłam
dłonie na swojej eleganckiej spódnicy, patrząc na dół.
- Czy
mogłaby pani nam dać chwilę jedną? – spytała Juzo.
- Dobrze…
ale tylko chwilę, nie może się pani przemęczać, ponieważ pani organizm jest
osłabiony.
Usłyszałam
oddalające się kroki pielęgniarkę, a gdy one ucichły odezwała się Juzo.
- Pamiętasz,
jak opowiadałam tobie, że tata twój jedynym w życiu twej mamy nie był?
Spojrzałam
na nią, na jej pomarszczoną twarz i te jasne, ciepłe oczy.
- A czy
wiesz, że twa babka również była zakochana i dla niej jej ukochany utracił całe
bogactwo? Marvolo oddał swe wszystkie pieniądze, by zapłacić za nią i dać jej
wolność, jednak właścicielka Domu Gejsz tamtejsza nie była uczciwa i obdarła go
ze wszelkiego spadku, jaki otrzymał od przodka swojego, Salazara Slytherina.
Miłość syna Marvola i twej matki też usłana różami nie była; Morfin niewinnie
oskarżony i od niej oddzielony… to wszystko wina klątwy.
- Chwilę,
babcia była gejszą? – spytałam.
- Tak.
- Więc
dlaczego potem jej ojciec kazał jej wyjść za mąż? Nie została sprzedana do Domu
Gejsz?
- Została
sprzedana. Przez własnego ojca.
- Ale…
- Klątwa…
ta, która ciągnie się przez pokolenia rodów Slytherinu i Natsume.
- Natsume? –
spytałam.
- Pamiętnik
Hanabi… na ostatniej stronie.
- Pani Juzo!
– zawołałam, kiedy oczy Juzo zaczęły nagle się zamykać. – Siostro! Bella,
przyprowadź pielęgniarkę, szybko! – powiedziałam do zaskoczonej Belli.
Juzo nagle
znieruchomiała, a jej głowa przechyliła się bezwiednie, jak szmaciana lalka,
podczas gdy ja trzymałam ją za ramię z płytkim oddechem i patrzyłam się
przerażonymi oczami na nią bezradnie.
~*~
- Moja
piękna Rosalin, gdzieś ty się podziewała? – uśmiechnęłam się, trzymając swoją
kotkę w ramionach i niosąc ją do swojej kabiny. – Niegrzeczna kicia. Wiesz, że
widziałam śliczną czarną kotkę. Założę się, że jest kogoś z pasażerów… ale była
taka nadpobudliwa!
W tej samej
chwili Rosalin wyrwała mi się z rąk i skoczyła na podłogę, a ja przez moment
stałam zaskoczona, patrząc się, jak moja kotka zaczęła przemykać korytarzami i
zbiegła na dół.
- Rosalin! –
krzyknęłam i pobiegłam za nią. A jeśli się zgubi? Cóż, może jesteśmy na statku
i pewnie nie każdy ma taką perską kotkę, ale jeśli coś jej się stanie? –
Rosalińcia, zaczekaj! To ty jesteś śliczna, nie obrażaj się!
Zbiegłam za
nią na dół, zaś ona szybkimi krokami… wpadłam do pokoju Lestrange i Misabielle
przez uchylone drzwi. Niech to, dlaczego one musiały zostawić otwarty pokój? I
po co Rosalin miałaby tam iść?
Weszłam do
ich pokoju. Coś białego i przezroczystego przeleciało obok mnie z niezwykłą
szybkością. Duch? Co miałby on robić na statku?
- Rosalin? –
spytałam.
Moja kotka
siedziała przy łóżku i patrzyła pod komodę jak zahipnotyzowana. Podrapałam ją
za uchem, ale ani drgnęła, więc spojrzałam na ciemne miejsce między podłogą i
komodą, zastanawiając się, czy nie sprawdzić, co tam jest…
Zawahałam
się, ale sięgnęłam dłonią i wymacałam coś miękkiego, a gdy to wyciągnęłam spod
szafki, zobaczyłam książkę… lub raczej notatnik. Pamiętnik Misabielle? No
proszę, nie sądziłam, że go znajdę. Otworzyłam go na pierwszej stronie.
- Pamiętnik
Hanabi? – szepnęłam, kiedy przeczytałam lśniący tytuł, napisany piórem.
To chyba nie
jest Misabielle.
Rosalin
parsknęła nagle, a drzwi skrzypnęły lekko.
- Andrea?
Skoczyłam na
równe nogi, kiedy usłyszałam głos ojca Misabielle i ukryłam za sobą pamiętnik.
Niech to…
- Rebeka?
- Co się
stało? - spytałam nerwowo.
- Wydawało
mi się… - zmarszczył brwi. – Nie, niemo… Nie ważne. – Pokręcił głową. Co robisz
w pokoju Bellatriks i mojej córki? – zmrużył oczy, przyglądając mi się
badawczo, jakby właśnie przyłapał mnie na kradzieży lub coś w tym stylu.
Przecież nie ukradłam tego pamiętnika.
- Ja… nic…
Rosalin tu przybiegła, a ja ją goniłam.
Kotka
parsknęła i pomknęła do drzwi, następnie z szybkością błyskawicy przemknęła
między nogami pana Misabielle z nastroszonym ogonem. Co odbiło tej kocicy?
- Rosalin! –
zawołałam i podążyłam za nią, próbując ukryć pamiętnik Hanabi. Próbując.
- Co to
jest? – Pan Misabielle wyrwał mi go z ręki i otworzył.
Jego wargi
zdawały się bezgłośnie czytać pierwszą stronę, a oczy z każdą literą robiły się
coraz większe. W końcu po dłuższej chwili się odezwał:
- Skąd to
masz?
- Ja…
myślałam, że to… - ugryzłam się w język. Ta, jasne, powiem mu, że chciałam przeczytać
pamiętnik jego córki. Na pewno mnie za to pochwali.
- Idź stąd.
- Ale…
- Idź!
Pobiegłam za Rosalin, kątem oka widząc, jak pan Misabielle
ściska w dłoni pamiętnik.
~*~
- Proszę się nie martwić – powiedziała pielęgniarka, kiedy
kilka minut później przyszła z Bellą. – Pani Narugami jest po prostu zmęczona.
Za wiele zmartwień przy chorobie, dlatego zemdlała, a teraz musi odpocząć, więc
proszę o zostawienie jej samej, aby odpoczęła.
- To znaczy, że nic się nie dzieje groźnego… na razie? –
spytałam.
- Oczywiście, że nie. To tylko zmęczenie.
- Dobrze. Dziękuję bardzo za opiekę – odwróciłam się i ja z
Bellą już miałyśmy iść, gdy nagle usłyszałyśmy drapanie za drzwiami.
Otworzyłam i wprost na moje ramiona skoczył trzęsący się
Zazu.
- Zazu?
- Czemuś mnie tam zostawiła samego z tą kocicą?!
- Jaką kocicą?
- Tą białą długowłosą i zawziętą. Jeszcze przyszła ze swoją
panią.
Moje oczy rozszerzyły się i stanęłam, jak wryta.
- Chodzi ci o Rebekę?
- A to ta kocica Rebeka się nazywała? Takie imię nie ten
tego… to już wiem, skąd ostry charakterek.
- Nie kotka, ale jej pani!
- A to tak. Nie zamknęłyście drzwi i ona przyszła ni stąd ni
zowąd, a potem zaczęła grzebać pod szafką.
- Tam był pamiętnik Hanabi! – przypomniałam sobie o tym, że
gdy się wypakowywałam, schowałam go pod komodę. Prawdę powiedziawszy nawet o
tym zapomniałam… chyba mam coś nie tak z pamięcią.
- Pamiętnik wasabi?? Masz pamiętnik z opisami dań z ostrym,
japońskim sosem wasabi? – Zazu wytrzeszczył na mnie oczy.
Wcisnęłam go zdziwionej Belli, wyszłam z pokoju i
podskoczyłam ze strachu, kiedy coś białego pomknęło obok mnie, wpadając do
pokoju.
- To ta kocica! – usłyszałam głos Zazu.
- Rosalin! – w moim kierunku biegła Rebeka. Już miała mnie
ominąć, kiedy ja złapałam ją za rękę.
- Rebeka!
- Czego? – warknęła.
- Byłaś w kajucie mojej i Belli?
- Skąd! – zaprzeczyła.
- Tak, to ona! Ona i ta jej kocica były w kajucie! – zawołał
Zazu.
- Fretka? – odparła zdziwiona Rebeka, przyglądając się
wozakowi, który wiercił się na rękach Belli, podczas gdy ona próbowała odegnać
od siebie Rosalin.
- Jestem wozakiem! – wrzasnął.
- Mówiłam, żeby wyjść! Proszę, pacjentka musi się zdrzemnąć!
– odparła zaniepokojona pielęgniarka.
- Przepraszamy – powiedziałam.
- Zrób coś z tą wypacykowaną lalką i parskającym potworem! –
wrzasnął Zazu.
- Zazu, zamknij… - ucięłam w ostatniej chwili - … pyszczek,
rozumiesz? – odparłam przez zaciśnięte zęby. – Rebeka, co zrobiłaś z tym, co znalazłaś
pod szafką?
- Z czym? – odparła, patrząc na mnie z ukosa.
- Nie żartuj sobie, to ważne – spojrzałam na nią błagalnie. –
Proszę, powiedz mi, gdzie go masz.
- Nie myślałam, że kiedyś uda mi się dożyć dnia, w którym
mnie o coś poprosisz.
- Uwierz mi, ja też nie myślałam – skrzywiłam się.
- Myślałam, że to twój pamiętnik. Miałabym, co opowiadać w
szkole… jednak okazało się, że należy do jakiejś Hanabi. Kim ona jest?
- Nie ważne – odparłam szybko. - Gdzie go masz?
- Jak już o to pytasz… cóż, nie mam go.
Ulżyło mi.
- Twój tata go mi zabrał, gdy wychodziłam z twojego pokoju.
Jednak nie. Nie ulżyło mi.
Wybiegłam prędko na korytarz i zaczęłam zastanawiać się,
gdzie tata mógłby być, a jedyne miejsce, które mi wchodziło do głowy to jego
pokój. Ten, który jest jego „gabinetem”. Ruszyłam korytarzem; białym i
ozdobionym różnorakimi roślinami po bokach między drzwiami do pokój pasażerów,
a na podłodze leżał elegancki, czerwony dywan, rozciągający się na całą
szerokość korytarza. Po kilku skrętach zobaczyłam na drzwiach metalową
tabliczkę z numerem 22.
Drzwi były uchylone, a gdy zajrzałam przez szparę zdałam
sobie sprawę, że w pokoju jest ciemno, zaś jedynym źródłem światła była mała
świeca, stojąca na biurku i paląca się złotym płomieniem. Oświetlała mojego
tatę, stojącego w garniturze i trzymającego nad świecą… pamiętnik Hanabi.
Cudowny rozdział. <3
OdpowiedzUsuń♥♥♥ Czekam na dalsze wpisy ♥ postaram się znaleźć trochę czasu zeby jeszcze tu wpaść xD Pisz szybko kolejny rozdział i nie zniechecaj sie małą liczba komentarzy ;-) Ludzie po prostu nie mają pojecia o istnieniu Twojego bloga ;;) Świetnie ze zgłosiłas go do rejestru, właśnie tam Cię znalazłam :-D Pisz pisz pisz życzę powodzenia w pisaniu i przede wszystkim determinacji ;;* Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń