sobota, 20 czerwca 2015

40. Być przygotowanym na nieuniknione

- Andrea! – drzwi otworzyły się nagle i stanęła w nich Memeha w swoim eleganckim, czerwonym kimonie i z krzywym uśmiechem, jakby zjadła kilka ton cytryn za jednym razem… o ile to w ogóle by było możliwe. – Zmiana planów.
- Co to znaczy? – spytałam.
- Nie płyniemy do Japonii.
- Co?? – Bella o mało co nie spadła z łóżka.
- To znaczy nie teraz. Na razie musimy zatrzymać się w Rosji.
- Dlaczego? – patrzyłam na nią ze zdziwieniem, nadal siedząc przy lustrze z uniesioną do góry szminką.
Wzruszyła ramionami.
- Kapitan powiedział, że trzeba uzupełnić zapasy jedzenia i wody, a Rosja jest najbliżej nas.
- A czy Rosja nie należy do Państw Osi?
- Tak samo, jak Japonia, a mimo to do niej płyniemy. Ponoć twój ojciec dogadał się z tamtymi czarodziejami, bo w końcu ta wojna nie dotyczy nas. Rosja należała do Państw Osi, jednak od roku już nie.
Nagle głośny wybuch zatrząsnął statkiem. Mameha odwróciła w tej samej chwili i zniknęła w korytarzu, a ja i Bella pobiegłyśmy prędko za nią aż na pokład górny, gdzie ujrzeliśmy zbiorowisko wręcz połowy pasażerów statku, czyli około kilku tysięcy. Ubrani w eleganckie garnitury i suknie, trzymając w dłoniach lornetki, przeciskali się między sobą do barierki. Przeczesałam tłumy czarodziejów, poszukując kogoś, kogo znam, by dowiedzieć się, o co chodzi, bo Mameha zniknęła nam z oczu.
Poczułam szturchnięcie i spojrzałam na Bellę, trzymającą mnie za rękaw mojej białej bluzki. Wskazała głową kogoś w tłumie, powędrowałam za jej wzrokiem i ujrzałam Mamehę, stojącą koło Juzo. Pobiegłyśmy do nich.
- Co się dzieje? – spytałam się Juzo.
Przecisnęłam się między kilkoma pasażerami, którzy posłali mi swoje spojrzenia pełne dezaprobaty, i zobaczyłam najgorszy widok, jaki mogłam ujrzeć; dwa razy większe od naszego i opancerzone statki płynęły kilkanaście kilometrów od nas. Mimo tak wielkiej odległości, widać było ich ogromne rozmiary, a huk, znacznie potężniejszy od poprzedniego, przeciął poruszone rozmowy na naszym statku i doprowadził niektórych pasażerów do paniki.
- Proszę się nie martwić! – zawołał kapitan gdzieś z tyłu, próbując przekrzyczeć poruszony tłum. – Ten statek jest chroniony magią, więc nic nam nie grozi! Proszę się uspokoić!
- Wojna to – odpowiedziała mi Juzo, kiedy pasażerowie choć trochę się uspokoili, a kapitan przestał mówić. – Okropieństwo nad okropieństwami.
Przyglądałam się, jak kilkanaście statków, przyozdobionych flagami swych krajów, wystrzeliwuje kule z armat i topi statki wrogów.
- Na lądzie gorzej się dzieje, kiedy ludzie zmuszeni zostają zabijać innych z rozkazu władz. Wojna to nie przelewki, to nie zabawa, oj nie, kiedy giną niewinni.
- Dlaczego…? – zaczęłam, czując, jak z oczu zaczynają płynąć łzy. – Dlaczego tak się dzieje?
- Ludzie z natury pożądliwi są, jedni mniej, a drudzy bardziej. Pożądliwość ludzka w każdym inaczej się objawia i inaczej można do niej dojść. Kluczem do wszystkiego jest to, by nie znaleźć tej pożądliwości, która cię zgubi, a do dobrej pożądliwości znaleźć drogę, która nie krzywdzi.
- Czyli nie da się tego powstrzymać?
- Zabijając ludzi, którzy są mordercami, czy sam nie stajesz się mordercą? – Juzo uniosła swoją fajkę i pociągnęła ją, a potem wypuściła z ust kłębek dymu. -  Taka kolej rzeczy; wojny są rzeczą ludzką i nawet jeśli teraz ona ustąpi, za kilkadziesiąt lat potomni znów o nią się upomną. Narodzą się chciwi i pyszni, by dojść do władzy oraz bogactw Ziemi; tak było od narodzin ludzkości i zapewne będzie tak do jej końca.
- Jednak wojny są też opłacalne – usłyszałam za sobą i ujrzałam tatę, stojącego z rękami za plecami i przyglądającego się w zamyśleniu walczącym statkom. Miał podkrążone oczy, jakby nie spał całą noc. – Siłą da się zdobyć wszystko, czego się pragnie, a dobroć nie daję za wiele.
- Kluczem do pokoju jest miłość – rzekła Juzo.
- Kluczem do pokoju jest siła – poprawił ją tata, jakby dla niego to była najnormalniejsza rzecz na świecie. – Siła, która sprawia, że można władać nad wszystkim i nad wszystkimi. Można nią zmusić ludzi do posłuszeństwa, zrobić z nich poddanych, mogących uczynić wszystko co pragniesz, a oni, ze strachu przed tobą, nie uczynią nic. –Uniósł lekko kąciki ust.
- Twoje myślenie jest zszargane… wiem, co to spowodowało – oznajmiła staruszka i pociągnęła za fajkę. - Czasem jedno zabójstwo może zniszczyć ludzkie pojmowanie świata – dodała cicho.
Nie wiem, czy tata ją słyszał, ale zobaczyłam, jak zerknął na nią z zimnymi oczami. Co Juzo miała na myśli? Jakie zabójstwo? Czyżby chodziło o…
Nieoczekiwanie Juzo przyłożyła dłoń do ust, kaszląc przy tym, a fajka wypadła z jej dłoni. Natychmiast do niej doskoczyłam i przytrzymałam ją, gdyż ledwo trzymała się na chwiejących, nie młodych nogach.
- Czcigodna Juzo! – zawołałam z rozszerzonymi oczami, przełykając ślinę. – Pomóżcie mi!
Bella od razu pomogła mi ją przytrzymać, natomiast Mameha i tata stali spokojnie, jak gdyby nigdy nic; tata wpatrywał się w nas oschle, a Mameha wyglądała tak, jakby nie poruszyło jej to do końca.
- Nic mi nie jest, moja droga – szepnęła Juzo ochrypłym głosem. – Po prostu lata już nie te.
- Zabierzemy cię do uzdrowiciela – orzekłam stanowczo.
- Nie, naprawdę ja…
- Zabierzemy cię do uzdrowiciela – powtórzyłam.
Podążyłyśmy powoli w stronę kajuty uzdrowiciela, a ja zdążyłam usłyszeć swoimi „kocimi” uszami jedynie kilka słów, wypowiedzianych szeptem przez mojego tatę.
- Dopilnuj, by Juzo nie interesowała się sprawami, które jej nie dotyczą, bo to nie będzie dla niej dobre, Mameho.

- Nie musiałaś kłopocić się, Andreo – powiedziała do mnie Juzo, kiedy siedziałyśmy w kajucie uzdrowiciela, a właściwie to ja siedziałam, bo Juzo musiała leżeć w łóżku; metalowym, niczym łóżko szpitalne. Zresztą, wszystko tu sprawiało, że czułam się, jak w szpitalu; białe ściany i podłoga, gdzie praktycznie jedyną ozdobą jest biały stolik z doniczką paproci i stojącym koło niej dzbanem z ozdobnymi, niebieskimi kwiatami, które przyniosła dla Juzo Mameha. Bella właśnie rozglądała się za słodyczami. Tak przynajmniej myślę, bo przed chwilą kilka razy pytała się pielęgniarki, czy są czekoladowe żaby.
- Nie, to żaden kłopot. – Pokręciłam głową. – Ważne, że nic groźnego się pani nie stało. Teraz trzeba tylko poczekać na pielęgniarkę.
- Tak… masz rację. – Jej głos zdawał się być taki… bezbarwny, jakby z każdą chwilą coraz to bardziej słabła.
- Czcigodna Juzo? – spytałam, martwiąc się coraz bardziej.
Juzo mi  nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w sufit nieobecnym wzrokiem. Mrugała oczami, a jej wargi drżały lekko.
- Czcigodna Juzo! – powtórzyłam. Cisza.
Bella na moment przestała się kręcić i patrzyła na mnie i Juzo z otwartymi ustami.
Chciałam jeszcze raz się odezwać do niej, gdy nagle Juzo jakby ocknęła się. Pokręciła głową, rozglądając się po pokoju, i zamrugała oczami, a potem uśmiechnęła się do mnie, odsłaniając swoje żółtawe zęby.
- Co się stało? Nic mi nie jest, nie martw się.
Drzwi otwarły się i wkroczyła do nich pielęgniarka.
- Pani Juzo Narugami – zaczęła. – Mam złe wiadomości.
- Co może być złe w moim wieku? Starość nie radość, a śmierć bliska – westchnęła.
- Powinna pani przestać palić…
- A co takiego mi to szkodzi?
Przez chwilę pielęgniarka milczała, jakby zastanawiała się nad tym, jak powiedzieć pacjentce o najgorszym. Spuściła głowę.
- Ma pani raka płuc.


Rozszerzyłam oczy, a Bella zakrztusiła się znalezionym przed chwilą cukierkiem.

3 komentarze:

  1. Krótkie, ale dobre!

    OdpowiedzUsuń
  2. w koncu znalazlam jakiegos aktywnego bloga na temat riddla! Ekstra! ide czytac od samego początku :))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli zblizam sie do końca ... :-( Chyba nie muszę pisać jak mi się podoba wszystko i w ogóle... Ale ja nie chcę końca :-(

    OdpowiedzUsuń