- Andrea! –
drzwi otworzyły się nagle i stanęła w nich Memeha w swoim eleganckim, czerwonym
kimonie i z krzywym uśmiechem, jakby zjadła kilka ton cytryn za jednym razem… o
ile to w ogóle by było możliwe. – Zmiana planów.
- Co to
znaczy? – spytałam.
- Nie
płyniemy do Japonii.
- Co?? –
Bella o mało co nie spadła z łóżka.
- To znaczy
nie teraz. Na razie musimy zatrzymać się w Rosji.
- Dlaczego?
– patrzyłam na nią ze zdziwieniem, nadal siedząc przy lustrze z uniesioną do
góry szminką.
Wzruszyła
ramionami.
- Kapitan
powiedział, że trzeba uzupełnić zapasy jedzenia i wody, a Rosja jest najbliżej
nas.
- A czy
Rosja nie należy do Państw Osi?
- Tak samo,
jak Japonia, a mimo to do niej płyniemy. Ponoć twój ojciec dogadał się z
tamtymi czarodziejami, bo w końcu ta wojna nie dotyczy nas. Rosja należała do
Państw Osi, jednak od roku już nie.
Nagle głośny
wybuch zatrząsnął statkiem. Mameha odwróciła w tej samej chwili i zniknęła w
korytarzu, a ja i Bella pobiegłyśmy prędko za nią aż na pokład górny, gdzie ujrzeliśmy
zbiorowisko wręcz połowy pasażerów statku, czyli około kilku tysięcy. Ubrani w
eleganckie garnitury i suknie, trzymając w dłoniach lornetki, przeciskali się
między sobą do barierki. Przeczesałam tłumy czarodziejów, poszukując kogoś,
kogo znam, by dowiedzieć się, o co chodzi, bo Mameha zniknęła nam z oczu.
Poczułam
szturchnięcie i spojrzałam na Bellę, trzymającą mnie za rękaw mojej białej
bluzki. Wskazała głową kogoś w tłumie, powędrowałam za jej wzrokiem i ujrzałam
Mamehę, stojącą koło Juzo. Pobiegłyśmy do nich.
- Co się
dzieje? – spytałam się Juzo.
Przecisnęłam
się między kilkoma pasażerami, którzy posłali mi swoje spojrzenia pełne
dezaprobaty, i zobaczyłam najgorszy widok, jaki mogłam ujrzeć; dwa razy większe
od naszego i opancerzone statki płynęły kilkanaście kilometrów od nas. Mimo tak
wielkiej odległości, widać było ich ogromne rozmiary, a huk, znacznie
potężniejszy od poprzedniego, przeciął poruszone rozmowy na naszym statku i
doprowadził niektórych pasażerów do paniki.
- Proszę się
nie martwić! – zawołał kapitan gdzieś z tyłu, próbując przekrzyczeć poruszony
tłum. – Ten statek jest chroniony magią, więc nic nam nie grozi! Proszę się
uspokoić!
- Wojna to –
odpowiedziała mi Juzo, kiedy pasażerowie choć trochę się uspokoili, a kapitan
przestał mówić. – Okropieństwo nad okropieństwami.
Przyglądałam
się, jak kilkanaście statków, przyozdobionych flagami swych krajów,
wystrzeliwuje kule z armat i topi statki wrogów.
- Na lądzie
gorzej się dzieje, kiedy ludzie zmuszeni zostają zabijać innych z rozkazu władz.
Wojna to nie przelewki, to nie zabawa, oj nie, kiedy giną niewinni.
- Dlaczego…?
– zaczęłam, czując, jak z oczu zaczynają płynąć łzy. – Dlaczego tak się dzieje?
- Ludzie z
natury pożądliwi są, jedni mniej, a drudzy bardziej. Pożądliwość ludzka w każdym
inaczej się objawia i inaczej można do niej dojść. Kluczem do wszystkiego jest
to, by nie znaleźć tej pożądliwości, która cię zgubi, a do dobrej pożądliwości
znaleźć drogę, która nie krzywdzi.
- Czyli nie
da się tego powstrzymać?
- Zabijając
ludzi, którzy są mordercami, czy sam nie stajesz się mordercą? – Juzo uniosła
swoją fajkę i pociągnęła ją, a potem wypuściła z ust kłębek dymu. - Taka kolej rzeczy; wojny są rzeczą ludzką i
nawet jeśli teraz ona ustąpi, za kilkadziesiąt lat potomni znów o nią się upomną.
Narodzą się chciwi i pyszni, by dojść do władzy oraz bogactw Ziemi; tak było od
narodzin ludzkości i zapewne będzie tak do jej końca.
- Jednak
wojny są też opłacalne – usłyszałam za sobą i ujrzałam tatę, stojącego z rękami
za plecami i przyglądającego się w zamyśleniu walczącym statkom. Miał
podkrążone oczy, jakby nie spał całą noc. – Siłą da się zdobyć wszystko, czego
się pragnie, a dobroć nie daję za wiele.
- Kluczem do
pokoju jest miłość – rzekła Juzo.
- Kluczem do
pokoju jest siła – poprawił ją tata, jakby dla niego to była najnormalniejsza
rzecz na świecie. – Siła, która sprawia, że można władać nad wszystkim i nad
wszystkimi. Można nią zmusić ludzi do posłuszeństwa, zrobić z nich poddanych,
mogących uczynić wszystko co pragniesz, a oni, ze strachu przed tobą, nie
uczynią nic. –Uniósł lekko kąciki ust.
- Twoje
myślenie jest zszargane… wiem, co to spowodowało – oznajmiła staruszka i
pociągnęła za fajkę. - Czasem jedno zabójstwo może zniszczyć ludzkie pojmowanie
świata – dodała cicho.
Nie wiem,
czy tata ją słyszał, ale zobaczyłam, jak zerknął na nią z zimnymi oczami. Co
Juzo miała na myśli? Jakie zabójstwo? Czyżby chodziło o…
Nieoczekiwanie
Juzo przyłożyła dłoń do ust, kaszląc przy tym, a fajka wypadła z jej dłoni.
Natychmiast do niej doskoczyłam i przytrzymałam ją, gdyż ledwo trzymała się na
chwiejących, nie młodych nogach.
- Czcigodna
Juzo! – zawołałam z rozszerzonymi oczami, przełykając ślinę. – Pomóżcie mi!
Bella od
razu pomogła mi ją przytrzymać, natomiast Mameha i tata stali spokojnie, jak
gdyby nigdy nic; tata wpatrywał się w nas oschle, a Mameha wyglądała tak, jakby
nie poruszyło jej to do końca.
- Nic mi nie
jest, moja droga – szepnęła Juzo ochrypłym głosem. – Po prostu lata już nie te.
- Zabierzemy
cię do uzdrowiciela – orzekłam stanowczo.
- Nie,
naprawdę ja…
- Zabierzemy
cię do uzdrowiciela – powtórzyłam.
Podążyłyśmy
powoli w stronę kajuty uzdrowiciela, a ja zdążyłam usłyszeć swoimi „kocimi”
uszami jedynie kilka słów, wypowiedzianych szeptem przez mojego tatę.
- Dopilnuj,
by Juzo nie interesowała się sprawami, które jej nie dotyczą, bo to nie będzie
dla niej dobre, Mameho.
- Nie
musiałaś kłopocić się, Andreo – powiedziała do mnie Juzo, kiedy siedziałyśmy w
kajucie uzdrowiciela, a właściwie to ja siedziałam, bo Juzo musiała leżeć w
łóżku; metalowym, niczym łóżko szpitalne. Zresztą, wszystko tu sprawiało, że
czułam się, jak w szpitalu; białe ściany i podłoga, gdzie praktycznie jedyną
ozdobą jest biały stolik z doniczką paproci i stojącym koło niej dzbanem z
ozdobnymi, niebieskimi kwiatami, które przyniosła dla Juzo Mameha. Bella
właśnie rozglądała się za słodyczami. Tak przynajmniej myślę, bo przed chwilą
kilka razy pytała się pielęgniarki, czy są czekoladowe żaby.
- Nie, to
żaden kłopot. – Pokręciłam głową. – Ważne, że nic groźnego się pani nie stało.
Teraz trzeba tylko poczekać na pielęgniarkę.
- Tak… masz
rację. – Jej głos zdawał się być taki… bezbarwny, jakby z każdą chwilą coraz to
bardziej słabła.
- Czcigodna
Juzo? – spytałam, martwiąc się coraz bardziej.
Juzo mi nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w
sufit nieobecnym wzrokiem. Mrugała oczami, a jej wargi drżały lekko.
- Czcigodna
Juzo! – powtórzyłam. Cisza.
Bella na
moment przestała się kręcić i patrzyła na mnie i Juzo z otwartymi ustami.
Chciałam
jeszcze raz się odezwać do niej, gdy nagle Juzo jakby ocknęła się. Pokręciła
głową, rozglądając się po pokoju, i zamrugała oczami, a potem uśmiechnęła się
do mnie, odsłaniając swoje żółtawe zęby.
- Co się
stało? Nic mi nie jest, nie martw się.
Drzwi
otwarły się i wkroczyła do nich pielęgniarka.
- Pani Juzo
Narugami – zaczęła. – Mam złe wiadomości.
- Co może
być złe w moim wieku? Starość nie radość, a śmierć bliska – westchnęła.
- Powinna
pani przestać palić…
- A co
takiego mi to szkodzi?
Przez chwilę
pielęgniarka milczała, jakby zastanawiała się nad tym, jak powiedzieć pacjentce
o najgorszym. Spuściła głowę.
- Ma pani
raka płuc.
Rozszerzyłam
oczy, a Bella zakrztusiła się znalezionym przed chwilą cukierkiem.
Krótkie, ale dobre!
OdpowiedzUsuńw koncu znalazlam jakiegos aktywnego bloga na temat riddla! Ekstra! ide czytac od samego początku :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czyli zblizam sie do końca ... :-( Chyba nie muszę pisać jak mi się podoba wszystko i w ogóle... Ale ja nie chcę końca :-(
OdpowiedzUsuń