Minęło kilka
dni od tamtego wydarzenia o którym wiedzą tylko niektórzy, a mianowicie ci, co
wtedy byli, ale zdaję się, jakby o tym zapomnieli. No, tata zachowuje się tak,
jak zawsze, zaś Bella… cóż, jeśli ktoś, kto ujrzał ją miotającą się i
krzyczącą, jak poprzednio, następnie spojrzał na nią obecną, powiedziałby, że
to dwie różne osoby. Mówię prawdę, Bella zdaję się, jakby nie pamiętała tamtego
zdarzenia, bo jest cały czas podekscytowana i radosna, jak przed… tym, co
zrobiła Emily. Jedynie Rebeka nadal to pamięta i nie potrafi jej wybaczyć. Może
nie straciłam przyjaciółki (moja przyjaciółka aktualnie spędza czas na wcinaniu
owocowych galaretek i darciu się na bohaterkę mangi, która nie może się
zdecydować, którego wybrać spośród kilkunastu chłopaków), ale wiem, co znaczy
utracić bliską osobę. Zwłaszcza, kiedy ujrzałam jej łzy… Wcześniej nie
przypuszczałabym, że ma w sobie coś dobrego, choćby jakieś uczucia, ale teraz
wydaję mi się być inna, tym bardziej po śmierci Emily. Zamknęła się w sobie.
- Dlaczego
jego wybrałaś?! Mówiłam ci, że Kirihito jest lepszy!
Ręka z
czerwoną szminką odjechała mi trochę w bok, że wyglądałam, jak krzywo
uśmiechnięty klaun, kiedy Bella znów zaczęła wydzierać się na bohaterkę.
Siedziałam akurat przy lustrze i próbowałam się umalować, starając się zrobić
na ustach coś w kształcie serduszka, ale jakoś mi to nie wychodziło (Mameha zmusza
mnie, by tak się malować, uważając, że to jest bardziej „śliczne”. Nie lepiej
by było umalować całe usta i tyle?). Bella natomiast leżała na brzuchu na
łóżku, opierając się łokciami i jadła kolejną porcję galaretek, zaczytana w
mandze. W chwili, gdy zaczęła wrzeszczeć, a ja zrobiłam sobie ekstrawagancki
makijaż klauna, usłyszałam też huk, jak gdyby coś spadło z łóżka. A ja wiem co.
Doprawdy, kiedyś ona przyprawi Zazu o zawał. Przy okazji i mnie.
- Jemu na
tobie nie zależy! On chce tylko mu zrobić na złość, a ty głupia mu wierzysz! –
krzyknęła po raz kolejny.
- Nie możesz
się uciszyć? Drzesz się głośniej, niż jeleń w okresie godowym! – zawołał Zazu,
gramoląc się z powrotem na łóżko.
- Cicho
siedź, futrzaku! – warknęła głośno. - Jesteś zwierzakiem, więc nie rozumiesz,
jak to jest trafić w ręce pięknej miłości – rozmarzyła się.
- Możecie
tak nagle nie wrzeszczeć?? Próbuję nauczyć się malować. Za niedługo mamy być
już na miejscu, a jeśli się tego nie nauczę, mogę być pewna, że nie zginę
śmiercią naturalną – odwróciłam się do nich.
Bella
wytrzeszczyła oczy, siedząc na łóżku i trzymając w dłoni galaretkę.
- Uh, nie
chcę cię martwić, ale daleka droga przed tobą…
- Ty na
gejszę idziesz, czy do cyrku? – skomentował to szczery do bólu Zazu.
Spojrzałam
na nich z ukosa.
- Bardzo
śmieszne. Próbuję nauczyć się bardzo skomplikowanej struktury makijażu…
techniki… sposobu… czegoś tam.
- Serio, bo
na to nie wygląda – Bella wsadziła sobie do ust galaretkę. – Jakh chczesz, moghę
ci pomócz – wybąkała między gryzami.
- Nie,
dzięki, w tej rzeczy wolę na ciebie nie polegać, bo jeszcze rzeczywiście
przyjadą po mnie z cyrku i zaoferują pracę.
Bella raczej
się nie maluje, jedynie trochę rzęsy, jednak jeśli chodzi o makijaż na przykład
na jakiś bal, to, niestety, nie ma do tego talentu. Raz zgodziłam się na to,
aby mnie umalowała, a potem musiałam wszystkich przekonywać, że to nie jest
przebranie na Halloween.
- Niech czi
będze.
***
W blasku
bladej świecy, jedynego źródła światła w pokoju statku, siedział Edward
Misabielle. Jego łokcie spoczywały na drewnianym biurku, a dłonie trzymał
złączone przed twarzą, drżące, jakby się czegoś bały, zaś oczy wpatrzone były w
odległe, ledwo widoczne w ciemności metalowe drzwi. Przed nim leżał Prorok
Codzienny na którym widniał nagłówek:
MORDERSTWO RODZINY GAUNT W LITTLE
HANGLETON I MUGOLSKIEJ RODZINY RIDDLE W LITTLE WHINGING.
Jak donoszą nasze źródła, niedawno
została zamordowana rodzina Gaunt w Little Hangleton – ojciec z synem. Aurorzy
twierdzą, iż morderca dokonał zbrodni za pomocą Zaklęcia Niewybaczalnego,
okradł dom, następnie udał się do Little Whinging, by zabić mugolską rodzinę
Riddle – dwóch seniorów i ich syna tym samym zaklęciem. Nie wiadomo, kim jest
morderca, ani jak to się stało. Aktualnie aurorzy próbują ustalić powód tej
zbrodni oraz powiązanie między rodzinami, które zginęły od tego samego
czarodzieja w tym samym czasie.
- Riddle… -
powiedział.
- Bądź przeklęty, Edwardzie
Misabielle! Klątwa, która ciągnęła się przez te lata, jest wdzięczna twojemu
sumieniu i przeklina twego mordercę!
- Cholerna
Rosmerta – wyszeptał, zaciskając powieki, i odetchnął głęboko.
Stał na środku mostu, łączącego
Little Hangleton i Little Whinging, a pod nim płynął wartki strumyk
przezroczystej wody, odbijając w swojej tafli połyskujące słońce. Lato.
Jasnozielona trawa, ozdobne drzewa i ten mocny zapach kilkunastu gatunków
kwiatów z ogródków okolicznych domów po jego lewej stronie w Litttle Whinging,
natomiast znajdujący się po jego prawej Little Hangleton stanął zupełne jego
przeciwieństwo – porośnięty krzewami i trawą, nie przepuszczający ani jednego
promyka światła przez gęsty las z którego wychodziła wąska, kamienna dróżka.
- Edwardzie, przepraszam, że musiałeś
tak długo czekać – Isabella podbiegła do niego z rozwianymi na wietrze czarnymi
włosami, lekko podpiętymi dwoma długimi szpilami. Podtrzymywała ręką swoją,
kremową suknię z falbankami, ciągnącą się za nią po ziemi, niczym welon. Uśmiechała
się szeroko, patrząc na niego swoimi piwnymi oczami.
- Nic nie szkodzi. Więc, kim jest ten
ktoś, kogo chciałaś zaprosić na swoje urodziny? – spytał.
- Edwardzie, poznaj Morfina, Morfina
Gaunta.
Zza Isabelli wyszedł wysoki,
dwudziestoletni mężczyzna, ubrany w elegancki garnitur. Jego czarne włosy
gładko przylegały do włosy, a on sam uśmiechał się szeroko; był niewątpliwie
przystojny. Skinął głową w stronę Edwarda.
- Miło mi.
- Morfinie, to Edward Misabielle. Opowiadałam
ci o tym, że jest synem przyjaciela taty.
Edward zmierzył go wzrokiem, jakby
zastanawiał się, w czym ten nowopoznany człowiek może być lepszy od niego.
- Mnie też miło jest poznać –
uśmiechnął się, robiąc dobrą minę do złej gry.
Obydwaj mężczyźni wpatrywali się
nawzajem w oczy.
Kilka godzin później oglądał, jak
goście na urodzinach Isabelli śmieją się i tańczą w rytm orkiestry na zielonej,
sięgającej mu do kostek trawie. Przyjęcie urodzinowe odbyło się na dworze, w
cieniu mocarnych drzew przed wysoką, renesansową rezydencją. Podłużny stół
utrzymywał srebrne tace z przeróżnymi przekąskami, jak na przykład warzywa i
wędliny nabite na wykałaczki, zaś u szczytu stał wielowarstwowy, biały tort,
ozdobiony sznurem cukrowych kwiatuszków na każdej warstwie.
Edward siedział na metalowym krześle,
trzymając w ręku kieliszek drogiego wina, i przyglądał się Isabelli, żywo
rozmawiającej z elegancką żoną jednego z gości. Na jego jasnych, krótkich
włosach nie lśniła jakakolwiek siwizna, a zarost zdawał się wręcz niewidoczny.
- Piękna jest, prawda? – usłyszał ten
znajomy, jakże znienawidzony głos. Spokojny i bez emocji, a jednocześnie ukazujący
grozę posiadacza. – Lśni w słońcu, niczym kwiat.
- Tak – przytaknął, zerkając na
Morfina, stojącego koło niego. Patrzył na Isabellę, trzymając ręce za sobą z
uniesioną głową, niczym członek szlacheckiego rodu, który zdaję sobie sprawę ze
swojego pochodzenia.
- Proszę mi wybaczyć – zaczął Edward
po chwili ciszy. – muszę zająć się interesami rodziny – podniósł się z miejsca
i wyprostował, odwzajemniając uprzejmy uśmiech Morfina.
- Pana ojciec jest politykiem i
członkiem Ministerstwa, tak?
- W rzeczy samej.
- To dobry zawód… ale i wielka
odpowiedzialność. Utrzymanie w ryzach całego społeczeństwa bywa trudne, jednak
ile daje to satysfakcji… - Morfin odwrócił się do niego i spojrzał mu w oczy. –
Taka władza, takie przywileje, jakich nie posiada szary, nic nieznaczący
obywatel. Posiadanie władzy w świecie mugoli jest czymś wspaniałym, a co
dopiero posiadanie jej również w świecie czarodziei. Łamanie wszelkich praw
również przychodzi z łatwością.
- Nie wiem, do czego pan zmierza.
- Zapewne pana ojciec będzie pragnął,
by to pan zajął jego stanowisko i dołoży do tego wiele starań, prawda?
Edward zmrużył oczy i zacisnął usta,
nie rezygnując jednak z uprzejmości, jaką wypada okazać w towarzystwie.
- Mojemu ojcu zależy na tym, aby jego
stanowisko zajmował po nim ktoś według niego godny.
- A pan taki jest?
- Myślę, że sprawy pomiędzy mną, a
moim ojcem są moimi prywatnymi sprawami. Proszę mi wybaczyć – skłonił głowę i
odwrócił się na pięcie.
- Nie poddam się.
Edward zatrzymał się nagle.
- Proszę? – spytał.
- Wiem, że zależy panu na Isabelli. Kocham
ją i jestem w stanie poświęcić dla niech wszystko. Ani pana ojciec, ani pan,
ani wasza władza i bogactwo nie są w stanie mnie od tego odwieść.
Zawahał się, ale milczał, zastanawiając
się nad słowami Morfina.
- Nie rozumiem, do czego pan zmierza –
skłamał.
- Moje intencje wobec Isabelli są
szczere. Chcę, by to pan pamiętał.
Stał nad ciałem martwym ciałem
brązowowłosego mężczyzny w ciemnym pokoju, a niedaleko niego stała Rosmerta z
uchylonymi ustami i rozszerzonymi oczami.
- Mój brat! Co z moim bratem?? –
krzyczała Isabella z łzami w oczach.
- Przykro mi, Isabello – powiedział,
patrząc jej w oczy. – Morfin go zabił.
O mój Boże, wreszcie nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńGenialny, jak zwykle! Jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej.
Mam nadzieję, że już niedługo się dowiem!
Pozdrawiam,
Arachne.
Czesć. Ciekawego masz bloga (piękny szablon) no i wkońcu jakiś aktywny blog! Ja jestem Afrodyta i również mam bloga o tematyce potterowskiej.: Młody Tom Riddle a na pierwszym planie, miłość mojej bohaterki Kiry do młodego Regulusa Blacka (nie zabraknie Bellatrix i reszty...a wszysto pół żartem pół serio :))
OdpowiedzUsuńjeżeli jesteś zainteresowana, zapraszam : http://in-the-sadness.blog.onet.pl/