niedziela, 25 stycznia 2015

29. Spotkanie na statku



Stałam zdziwiona, wpatrując się w ogromny prom przede mną, który wyglądem i wielkością przypominał titanic. Szary dym buchał z kominów, a raz po raz słychać było głośny dźwięk, ogłaszający bliski czas odpłynięcia.

- Piękny. Nie wiedziałam, że po titanicu robią jeszcze takie statki – odparła zamyślona Bella. – Ewentualnie, historia może się powtórzyć i wpadniemy na górę lodową.

Spojrzałam na nią, czując, jak serce mi spowalnia

- Byłoby tak, jak wtedy! – kontynuowała Bella, mówiąc tak szybko, że ledwo łapała tchu. – Wielka panika na całym statku! Wszyscy umierają i ty też umierasz… - zwróciła się do mnie. – A z rozpaczy po tobie twój ukochany, Tom Riddle, popełnia samobójstwo, nie mogąc wytrzymać utraty miłości swego życia!

- Dosyć! – zawołałam, natychmiast budząc ją z jej transu. – Jeśli zaczniesz dalej mówić takie rzeczy, za nic w świecie nie wejdę na ten statek.

- Ale to takie romantyczne! Piękna, niespełniona miłość i śmierć dwojga z pozoru przeznaczonych sobie ludzi, których los okrutnie rozdzielił! – pociągnęła nosem, jakby płakała.

- Czy to jest magiczny statek? Nie będzie tam tych… mugoli? – spytała z lekką obawą Dorothy.

- Nie – odpowiedział tata. – To statek czarodziei.

Matka Rebeki zaklaskała z radością w dłonie.

- Jak dobrze! Nie zniosłabym „tego” otoczenia – stwierdziła, krzywiąc się, gdy jej wzrok spoczął na przechodzących niedaleko nas mugoli.

- Nie martw się, mamo, zawsze możemy zamienić ich w indyki i dać kucharzowi – zachichotała Rebeka.

- Och, kochanie, tak nie można, ministerstwo zabrania – skarciła ją, spoglądając na śmiejącą się cicho po jej lewej stronie córkę, jednocześnie uśmiechając się tak, by stojący po jej prawej stronie tata nic nie zauważył. Ten, w jej mniemaniu, wspaniały żart córki sprawił, że jej humor naprawdę się poprawił, po naszej ostatniej kłótni.

- Eh, wytrzymaj tu z takimi… - westchnęła Bella, kręcąc głową i patrząc na nie, jak na dwie idiotki.

- Wytrzymaj tu z kimś, kto gada o tym, że skończymy swoje życie, rozbijając się o górę lodową – zauważyłam z pretensją w głosie.

- No wiesz, wszystko może się zdarzyć. No bo skoro titanicowi to się przydarzyło, to czemu by nie nam.

- Ty rzeczywiście nie boisz się śmierci, czy tylko tak udajesz?

- Trochę się boję, ale wiesz – rozpromieniła się. – może stworzą o nas film lub książkę.

- Wolałabym żyć.

- No dobrze, koniec gadania – oznajmił mój tata. – Wchodźmy, nim statek odpłynie. Mamy bilety najwyższej klasy, które dużo kosztowały – Dorothy wyprostowała się i odgarnęła włosy do tyłu, uśmiechając się szeroko i zerkając z wyższością na przemykających koło nas dwóch chłopaków w brązowych, potarganych ubraniach, którzy taszczyli w rękach ciężką skrzynię. – więc nie chce zmarnować tych pieniędzy.

- A ile będziemy płynąć? – spytała Rebeka.

- Około trzech, czterech dni – odrzekł spokojnie tata.

Wspięliśmy się na pokład. Tata od razu poszedł do kilkorga dystyngowanych ludzi, stojących niedaleko i popijających wino, a Dorothy i Rebeka potruchtały z radością i kocią gracją do ubranych w szykowne stroje kobiet. Bella i ja zostałyśmy, by podziwiać prom. Statek był piękny; biały, niczym śnieg i przystrojony eleganckimi doniczkami z egzotycznymi roślinami. Kilka metrów od nas rozpościerał się wielki basen, a koło niego stały leżaki w cieniu szerokich parasoli z małymi stoliczkami u boku. Niedaleko znajdował się długi stół, na którym zachęcały owocowe ciastka, babeczki i wysoki tort oraz miski pełne tropikalnych, soczystych owoców.

- O, mamma mia, już wiem, gdzie po pierwsze zawitam – Bella oblizała sobie usta. – Jakby co, ja idę sprawdzić, czy te smakowitości nie są trujące – mrugnęła okiem.

Zachichotałam.

- Zamierzasz sprawdzić tylko jedną z każdego rodzaju? – spytałam żartobliwie.

- Zamierzam sprawdzić je wszystkie – odparła z błyskiem w oku. – Chcesz coś na poprawę humoru po, wiesz…

Posmutniałam. Przez chwilę milczeliśmy, aż nagle Bella zawołała.

- Przyniosę ci lody, pyszne lody czekoladowe! Od razu się rozchmurzysz!

Uśmiechnęłam się, a ona odwróciła się i pognała w stronę stolika ze słodkościami. Ja natomiast odwróciłam się i podeszłam do barierki, wyglądając na Londyn, moje ukochane miasto. Wzrokiem znalazłam zarys mostu londyńskiego, a odrobinę dalej ujrzałam wieżę Big Bena. Słońce, teraz już powoli zachodząc, oświetlało te budynki oraz obejmowało swoimi promieniami całe miasto, jakby chciało ogrzać jego mieszkańców i sprawić, by stało się jeszcze piękniejsze. Gdzieś tam jest Tom, sam bez nadziei, by wydostać się z tego sierocińca, w którym spędził połowę swojego życia, wracając potem co roku. Gdyby tata nie był jemu tak przeciwny… lub gdyby Tom był bogatym, czystej krwi czarodziejem…

Usłyszałam huk i odwróciłam się. Kilkanaście metrów przede mną Bella leżała na posadzce z ciastkami i lodami, wypadniętymi z jej talerza, zaś przed nią klęczał jakiś chłopak, na oko w naszym wieku. Podbiegłam do przyjaciółki.

- Bella, nic ci nie jest?

- Nie – podniosła się z trudem, masując kark. – Ale ciastkom i lodom coś jest. Widocznie musiałam się przewrócić.

- Przepraszam, to moja wina, ja… - spojrzał na mnie i zamilkł, wpatrując się we mnie przez kilka minut.

- Nic ci nie jest? – spytałam go z lekkim uśmiechem i pomogłam Belli wstać, a potem ja i on zrobiliśmy to samo.

- N-nie, nic. Nazywam się Thomas, Thomas Warner – uśmiechnął się szeroko.

Wzdrygnęłam się na dźwięk tego imienia, takiego samego, jak Toma.

- Coś się stało? – spytał mnie z lekkim niepokojem w głosie.

Już miałam mu odpowiedzieć, gdy Bella się wtrąciła.

- Thomas… tak nazywał się jej chłopak.

- Masz chłopaka? – jego oczy rozszerzyły się.

- Tak właściwie to już nie, bo kilka godzin temu z nim zerwała.

W pewnej chwili jego kąciki ust lekko drgnęły, jakby chciał się uśmiechnąć, ale nagle zrezygnował i jego wyraz twarzy stał się nieco pochmurny. Spojrzałam na niego podejrzliwie. Coś mi się w nim nie podoba.

- To może w ramach przeprosin przyniosę wam ciastka? Te z ziemi są brudne – powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Po raz kolejny chciałam mu coś powiedzieć, ale Bella znów mnie ubiegła.

- Słuchaj, chłopie, nie myśl, że uda ci się rozkochać ją w sobie dzięki ciastkom, bo ona nadal zakochana jest w swoim byłym, a jak tylko się do niej zbliżysz to ci nogi z tyłka powyrywam! – warknęła, przeciskając się między nas z groźną miną.

Złapałam ją za ramię i odciągnęłam.

- Właśnie dlatego nie masz chłopaka – szepnęłam do niej. – Musimy już iść – zwróciłam się do niego.

- Mogę wiedzieć, jak masz na imię? – spytał, ignorując moją przyjaciółkę.

Zawahałam się.

- Andrea Misabielle – powiedziałam i odwróciłam się, a potem podążyłam w przeciwną stronę, ciągnąc za sobą Bellę.

1 komentarz:

  1. Cudowny rozdział, jak zawsze.
    Nie mogę sie doczekać kolejnego, okropnie podoba mi sie ta cała historia i wogóle wszystko. Naprawde piszesz cudownie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń