Stałam
zdziwiona, wpatrując się w ogromny prom przede mną, który wyglądem i wielkością
przypominał titanic. Szary dym buchał z kominów, a raz po raz słychać było
głośny dźwięk, ogłaszający bliski czas odpłynięcia.
- Piękny.
Nie wiedziałam, że po titanicu robią jeszcze takie statki – odparła zamyślona
Bella. – Ewentualnie, historia może się powtórzyć i wpadniemy na górę lodową.
Spojrzałam na
nią, czując, jak serce mi spowalnia
- Byłoby
tak, jak wtedy! – kontynuowała Bella, mówiąc tak szybko, że ledwo łapała tchu. –
Wielka panika na całym statku! Wszyscy umierają i ty też umierasz… - zwróciła
się do mnie. – A z rozpaczy po tobie twój ukochany, Tom Riddle, popełnia
samobójstwo, nie mogąc wytrzymać utraty miłości swego życia!
- Dosyć! –
zawołałam, natychmiast budząc ją z jej transu. – Jeśli zaczniesz dalej mówić
takie rzeczy, za nic w świecie nie wejdę na ten statek.
- Ale to
takie romantyczne! Piękna, niespełniona miłość i śmierć dwojga z pozoru
przeznaczonych sobie ludzi, których los okrutnie rozdzielił! – pociągnęła nosem,
jakby płakała.
- Czy to
jest magiczny statek? Nie będzie tam tych… mugoli? – spytała z lekką obawą Dorothy.
- Nie –
odpowiedział tata. – To statek czarodziei.
Matka Rebeki
zaklaskała z radością w dłonie.
- Jak dobrze!
Nie zniosłabym „tego” otoczenia – stwierdziła, krzywiąc się, gdy jej wzrok
spoczął na przechodzących niedaleko nas mugoli.
- Nie martw
się, mamo, zawsze możemy zamienić ich w indyki i dać kucharzowi – zachichotała Rebeka.
- Och,
kochanie, tak nie można, ministerstwo zabrania – skarciła ją, spoglądając na śmiejącą
się cicho po jej lewej stronie córkę, jednocześnie uśmiechając się tak, by
stojący po jej prawej stronie tata nic nie zauważył. Ten, w jej mniemaniu,
wspaniały żart córki sprawił, że jej humor naprawdę się poprawił, po naszej
ostatniej kłótni.
- Eh,
wytrzymaj tu z takimi… - westchnęła Bella, kręcąc głową i patrząc na nie, jak
na dwie idiotki.
- Wytrzymaj
tu z kimś, kto gada o tym, że skończymy swoje życie, rozbijając się o górę
lodową – zauważyłam z pretensją w głosie.
- No wiesz,
wszystko może się zdarzyć. No bo skoro titanicowi to się przydarzyło, to czemu
by nie nam.
- Ty
rzeczywiście nie boisz się śmierci, czy tylko tak udajesz?
- Trochę się
boję, ale wiesz – rozpromieniła się. – może stworzą o nas film lub książkę.
- Wolałabym
żyć.
- No dobrze,
koniec gadania – oznajmił mój tata. – Wchodźmy, nim statek odpłynie. Mamy bilety
najwyższej klasy, które dużo kosztowały – Dorothy wyprostowała się i odgarnęła
włosy do tyłu, uśmiechając się szeroko i zerkając z wyższością na
przemykających koło nas dwóch chłopaków w brązowych, potarganych ubraniach,
którzy taszczyli w rękach ciężką skrzynię. – więc nie chce zmarnować tych
pieniędzy.
- A ile
będziemy płynąć? – spytała Rebeka.
- Około
trzech, czterech dni – odrzekł spokojnie tata.
Wspięliśmy
się na pokład. Tata od razu poszedł do kilkorga dystyngowanych ludzi, stojących
niedaleko i popijających wino, a Dorothy i Rebeka potruchtały z radością i kocią
gracją do ubranych w szykowne stroje kobiet. Bella i ja zostałyśmy, by podziwiać
prom. Statek był piękny; biały, niczym śnieg i przystrojony eleganckimi
doniczkami z egzotycznymi roślinami. Kilka metrów od nas rozpościerał się
wielki basen, a koło niego stały leżaki w cieniu szerokich parasoli z małymi
stoliczkami u boku. Niedaleko znajdował się długi stół, na którym zachęcały
owocowe ciastka, babeczki i wysoki tort oraz miski pełne tropikalnych,
soczystych owoców.
- O, mamma
mia, już wiem, gdzie po pierwsze zawitam – Bella oblizała sobie usta. – Jakby co,
ja idę sprawdzić, czy te smakowitości nie są trujące – mrugnęła okiem.
Zachichotałam.
- Zamierzasz
sprawdzić tylko jedną z każdego rodzaju? – spytałam żartobliwie.
- Zamierzam
sprawdzić je wszystkie – odparła z błyskiem w oku. – Chcesz coś na poprawę
humoru po, wiesz…
Posmutniałam.
Przez chwilę milczeliśmy, aż nagle Bella zawołała.
- Przyniosę
ci lody, pyszne lody czekoladowe! Od razu się rozchmurzysz!
Uśmiechnęłam
się, a ona odwróciła się i pognała w stronę stolika ze słodkościami. Ja natomiast
odwróciłam się i podeszłam do barierki, wyglądając na Londyn, moje ukochane
miasto. Wzrokiem znalazłam zarys mostu londyńskiego, a odrobinę dalej ujrzałam
wieżę Big Bena. Słońce, teraz już powoli zachodząc, oświetlało te budynki oraz
obejmowało swoimi promieniami całe miasto, jakby chciało ogrzać jego
mieszkańców i sprawić, by stało się jeszcze piękniejsze. Gdzieś tam jest Tom,
sam bez nadziei, by wydostać się z tego sierocińca, w którym spędził połowę
swojego życia, wracając potem co roku. Gdyby tata nie był jemu tak przeciwny…
lub gdyby Tom był bogatym, czystej krwi czarodziejem…
Usłyszałam
huk i odwróciłam się. Kilkanaście metrów przede mną Bella leżała na posadzce z
ciastkami i lodami, wypadniętymi z jej talerza, zaś przed nią klęczał jakiś
chłopak, na oko w naszym wieku. Podbiegłam do przyjaciółki.
- Bella, nic
ci nie jest?
- Nie –
podniosła się z trudem, masując kark. – Ale ciastkom i lodom coś jest. Widocznie
musiałam się przewrócić.
-
Przepraszam, to moja wina, ja… - spojrzał na mnie i zamilkł, wpatrując się we
mnie przez kilka minut.
- Nic ci nie
jest? – spytałam go z lekkim uśmiechem i pomogłam Belli wstać, a potem ja i on
zrobiliśmy to samo.
- N-nie,
nic. Nazywam się Thomas, Thomas Warner – uśmiechnął się szeroko.
Wzdrygnęłam
się na dźwięk tego imienia, takiego samego, jak Toma.
- Coś się
stało? – spytał mnie z lekkim niepokojem w głosie.
Już miałam
mu odpowiedzieć, gdy Bella się wtrąciła.
- Thomas…
tak nazywał się jej chłopak.
- Masz
chłopaka? – jego oczy rozszerzyły się.
- Tak
właściwie to już nie, bo kilka godzin temu z nim zerwała.
W pewnej
chwili jego kąciki ust lekko drgnęły, jakby chciał się uśmiechnąć, ale nagle
zrezygnował i jego wyraz twarzy stał się nieco pochmurny. Spojrzałam na niego
podejrzliwie. Coś mi się w nim nie podoba.
- To może w
ramach przeprosin przyniosę wam ciastka? Te z ziemi są brudne – powiedział, nie
spuszczając ze mnie wzroku.
Po raz
kolejny chciałam mu coś powiedzieć, ale Bella znów mnie ubiegła.
- Słuchaj,
chłopie, nie myśl, że uda ci się rozkochać ją w sobie dzięki ciastkom, bo ona
nadal zakochana jest w swoim byłym, a jak tylko się do niej zbliżysz to ci nogi
z tyłka powyrywam! – warknęła, przeciskając się między nas z groźną miną.
Złapałam ją
za ramię i odciągnęłam.
- Właśnie
dlatego nie masz chłopaka – szepnęłam do niej. – Musimy już iść – zwróciłam się
do niego.
- Mogę wiedzieć,
jak masz na imię? – spytał, ignorując moją przyjaciółkę.
Zawahałam
się.
- Andrea
Misabielle – powiedziałam i odwróciłam się, a potem podążyłam w przeciwną
stronę, ciągnąc za sobą Bellę.
Cudowny rozdział, jak zawsze.
OdpowiedzUsuńNie mogę sie doczekać kolejnego, okropnie podoba mi sie ta cała historia i wogóle wszystko. Naprawde piszesz cudownie.
Pozdrawiam!