- Przywodzi wspomnienia? Co masz na myśli? – zmarszczyłam brwi,
przyglądając się Dianie. Siedziała na łóżku, gładząc dłonią pamiętnik i
uśmiechając się pod nosem.
- Wiesz, kogo jest ten pamiętnik? – spytała, nie spuszczając
wzroku z pierwszej strony.
- Mamy – odpowiedziałam.
- Ja i twoja mama znałyśmy się znacznie dłużej przed tym,
jak wyszła za twojego ojca i cię urodziła.
- Znaliście się dłużej? Ale przedtem powiedziałaś, że
zostałaś pokojówką moich rodziców po ich małżeństwie – byłam lekko zmieszana.
Jak to możliwe, że znały się wcześniej?
- To prawda. Zostałam ich pokojówka po ich ślubie, ale
wcześniej służyłam twojej mamie, Isabelli Roswell. To jej panieńskie nazwisko.
Byłam sierotą, którą przygarnęli Roswellowie, bym pomagała ich córce, a twojej
mamie – umilkła. – Pamiętam, jak jako dziewięciolatki siadałyśmy wieczorem
przed starym fotelem twojej babci i słuchały jej opowieści. Któregoś dnia
miałam posprzątać strych, a Isabella, uparta dziewczyna, chciała mi pomóc i tam
znalazłyśmy ten pamiętnik… - powiedziała Diana bardziej do siebie niż do mnie. –
Pani Hanabi Azuma, mama Isabelli, opowiedziała nam wtedy pewną historię o tym,
jak rozpoczynając naukę w Hogwarcie spotkała pewnego młodzieńca. Na imię miał
Marvolo Gaunt i był dobrym, uczciwym, przystojnym mężczyzną, poza tym należał
do bardzo bogatej, szanowanej rodziny. Stali się przyjaciółmi, a z czasem zakochali,
jednakże szczęście Gauntów prysło i stracili swoje pieniądze, także posiadłość
swojego przodka, Slytherina. Pani Hanabi i Marvolo próbowali uciec, jednak
zostali złapani i ojciec siłą zaciągnął ją do małżeństwa z twoim zamożnym
dziadkiem. Roswellowie nie chcieli, by ich jedyna dziedziczka wyszła za kogoś,
kto nie będzie w stanie utrzymać rodzinnego biznesu. Tuż po ślubie pani Hanabi
z twoim dziadkiem, Marvolo zniknął bez śladu. Jedni mówili, że z rozpaczy po
nieszczęśliwej miłości popełnił samobójstwo, inni zaś twierdzili, iż uciekł na
drugi koniec świata… jednak ona już nigdy więcej go nie zobaczyła.
Podeszłam do niej z lekkim niedowierzaniem i usiadłam obok.
- To znaczy, że ten pamiętnik należy… do mojej babci? – spytałam.
Przez cały ten czas myślałam, że to pamiętnik mamy, że napisała tu historię
swojej miłości…
- Tak. To jedyny dowód – wpatrywałam się w jej posępną minę,
która sprawiała, że zaczynałam się bać tego, co zaraz może powiedzieć.
- Dowód? – zaciekawiłam się.
Skinęła głową.
- Bowiem historia twojej babci powtórzyła się i pani Hanabi
wiedziała, że tak będzie.
- Co to znaczy „powtórzyła się”?
- Może nie w dosłownym sensie. Każda historia jest inna, ale
koniec jest zawsze ten sam.
- To znaczy? – dopytywałam się.
- Przed Edwardem twoja mam zakochana była w kimś innym.
Nazywał się Morfin… - zamilkła. Złapałam ją za ramię i spojrzałam w oczy. –
Morfin Gaunt, syn Marvola.
Wytrzeszczyłam na nią oczy i puściłam. Moja mama, córka
Hanabi, zakochała się w Morfinie, synu Marvola…? Najpierw Marvolo i Hanabi byli
w sobie zakochani, a potem córka Hanabi i syn Marvola również się w sobie
zakochali? Jak to możliwe? To jest nieprawdopodobne!
- Jak…?
- Morfin poświęcił wszystko dla twojej matki, a ona
poświęciła wszystko dla niego. Sprawy potoczyły się jednak inaczej… Morfin po
tym wszystkim zniknął, jak swój ojciec.
- Po tym wszystkim? Co to znaczy?
- Wybacz mi – szepnęła. – Twój ojciec zabronił mi o tym
mówić.
- O czym?
Uśmiechnęła się.
- Schowaj ten pamiętnik i, proszę cię, nie pozwól, by trafił
w ręce twojego ojca, bo jeśli go zobaczy… jeśli go zobaczy… - powtórzyła. –
Proszę, schowaj pamiętnik Hanabi Azumy i nie pokazuj go mu, a najlepiej nie
pokazuj go nikomu.
- Ale… - zaczęłam, lecz Diana tylko wcisnęła mi do ręki
pamiętnik i wyszła z pokoju.
Kolejne dni minęły nie najgorzej i nawet zwyczajnie: Rebeka
zdążyła mnie już kilka… pff, kilkanaście razy upokorzyć, a Bella albo topiła
się w stosach słodyczy, albo przebierała się w moje ubrania, które zostawiłam u
Rosmerty i Arnold je przywiózł. Wiele z tych ubrań to japońskie, tradycyjne kimona,
więc miała niezłą frajdę. Natomiast Diana zdawała się mnie unikać, to samo
Arnold, choć nie do końca, bo on się do mnie odzywał, ale gdy tylko zaczynałam
mówić o tym, czy kiedyś moja mama kochała kogoś innego niż tata, on próbował
się wymigać od odpowiedzi.
Tymczasem tata zajęty był interesami oraz nieodzywaniem się
do mnie. Chociaż zawsze rzadko się odzywał, to ja zwykle zaczynałam z nim
rozmawiać, jednakże teraz on nie ma zamiaru odpowiadać na jakiekolwiek moje
pytanie, nawet te najbardziej banalne. Tak więc tata jest zajęty, tak jak i
Dorothy zajęta jest planowaniem ślubu, ignorując fakt, że przedtem jest pogrzeb
Rosmerty. Tak jest ucieszona, że chodzi po całym domu i planuje wystrój z drepczącą
za nią Rebeką, która wyładowuje na mnie swoją złość z tego powodu, że musi
ciągle wysłuchiwać i pomagać swojej mamie. Zdażało się, że pani DeCambrie,
widząc posępną minę taty, pytała go z uśmiechem o to, czemu nie cieszy się ze
ślubu, a gdy on odpowiadał, że jak ma się cieszyć, skoro jego bliska osoba nie
żyje, ona znów mówi: „Czemu się nie cieszysz?”, jakby śmierć Rosmerty nie miała
dla niej znaczenia.
Nadszedł dzień pogrzebu. Wszyscy ubrani na czarno zmieścili
się jakoś w limuzynie. Pochówek zorganizowała rodzina Rosmerty, i, chociaż byli
zamożni, ceremonia odbyła się wyjątkowo skromnie na niewielkim cmentarzu i tak
samo niewielkim kościółku z drewnianą trumną, jakby krewni zmarłej chcieli zaoszczędzić
na nią pieniędzy. Zebrani, w tym ja, staliśmy kilka metrów przed dużym dołem w
którym znajdowała się trumna, a ksiądz wygłaszał swoje przemówienie smutnym,
melancholijnym głosem, zarażając obecnych swoim równie przygnębiającym
nastrojem. Gniotąc się między Bellą z lewej strony, bawiącą się swoją kokardką
na przodzie czarnej sukni i znajdującą się w zupełnie innym świecie, a Rebeką z
prawej, która ledwo stała i próbowała ukryć swoje ziewanie, zerknęłam na tatę i
Dorothy, trzymającą go pod ręką. Pani DeCambrie wyglądała na równie
niezainteresowaną i znudzoną tą sytuacją, co jej córka, natomiast tata patrzył
zamyślony w swoje wypolerowane, czarne buty. Jego pełna rozpaczy twarz nie
mówiła za wiele, ale tyle, że wiedziałam, o czym myśli; ten pogrzeb przypominał
mu śmierć mamy. Prawie wszystko, oprócz Dorothy, Rebeki, Belli i krewnych
Rosmerty było takie samo – pochmurne niebo, odrobinę chłodny wiatr… aż trudno
uwierzyć, że to początek lipca. Ten ksiądz, wygłaszający mowę, oraz… mama tam,
w środku, w tej brązowej trumience. Jako siedmiolatka stałam wtedy koło taty,
trzymając go za rękę, i patrząc, jak powstrzymuję łzy i próbując go pocieszyć,
chociaż sama miałam opuchnięte od potoku łez oczy. Trudno mi było uwierzyć, że
jej nie ma, że leży tam i nie może już oddychać, nie może chodzić i mówić… nie
przytuli mnie.
Ale przecież to ja ją zabiłam, ja…
Bella szturchnęłam mnie łokciem. Podniosłam głowę i
spojrzałam na nią, a potem rozejrzałam się; wszyscy zaczęli odchodzić. Tata i
Dorothy również, podążając w stronę limuzyny. Zawiał wiatr, poruszając liśćmi i
kradnąc zmęczonym staruszkom ich kapelusze. Poczułam zimno po plecach i
spojrzałam na nagrobek Rosmerty.
- Morderca…
Podskoczyłam, gdy usłyszałam zimny, antypatyczny głos...
Potrafisz trzymać w napięciu. Hak zwykle świetny rozdział
OdpowiedzUsuńDziękuję :D Naprawdę miło, że komuś się podoba. Takie trzymanie w napięciu pewnie powoduje, że chce się czytać dalej. Eh, właściwie to nie wiem, jak utrzymywać w napięciu, tylko kończę tak rozdziały, bo mi brakuje pomysłów xD
OdpowiedzUsuńCzytanie twojego bloga sprawia mi wiele frajdy. Nie znam wiele blogów właśnie o tej tematyce dlatego cieszę się że trafiłam na twoje niesamowite opowiadanie
UsuńArgh! Świetne, jak zwykle! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Tak, racja, naprawdę umiesz utrzymać w napięciu!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
No tak, Marvolo to dziadek Voldemorta a Morfin to wujek.. Ale byłam blisko xD Świetny pomysł z tym całym wątkiem naprawdę ;-D Ciekawe czy Tom postąpi tak samo jak jego poprzednicy i zniknie.. I kurcze co to za głos na końcu? Zakończenie idealne *-*
OdpowiedzUsuń