sobota, 27 grudnia 2014

24. Przeszłość nie pozwola o sobie zapomnieć



- Przywodzi wspomnienia? Co masz na myśli? – zmarszczyłam brwi, przyglądając się Dianie. Siedziała na łóżku, gładząc dłonią pamiętnik i uśmiechając się pod nosem.
- Wiesz, kogo jest ten pamiętnik? – spytała, nie spuszczając wzroku z pierwszej strony.
- Mamy – odpowiedziałam.
- Ja i twoja mama znałyśmy się znacznie dłużej przed tym, jak wyszła za twojego ojca i cię urodziła.
- Znaliście się dłużej? Ale przedtem powiedziałaś, że zostałaś pokojówką moich rodziców po ich małżeństwie – byłam lekko zmieszana. Jak to możliwe, że znały się wcześniej?
- To prawda. Zostałam ich pokojówka po ich ślubie, ale wcześniej służyłam twojej mamie, Isabelli Roswell. To jej panieńskie nazwisko. Byłam sierotą, którą przygarnęli Roswellowie, bym pomagała ich córce, a twojej mamie – umilkła. – Pamiętam, jak jako dziewięciolatki siadałyśmy wieczorem przed starym fotelem twojej babci i słuchały jej opowieści. Któregoś dnia miałam posprzątać strych, a Isabella, uparta dziewczyna, chciała mi pomóc i tam znalazłyśmy ten pamiętnik… - powiedziała Diana bardziej do siebie niż do mnie. – Pani Hanabi Azuma, mama Isabelli, opowiedziała nam wtedy pewną historię o tym, jak rozpoczynając naukę w Hogwarcie spotkała pewnego młodzieńca. Na imię miał Marvolo Gaunt i był dobrym, uczciwym, przystojnym mężczyzną, poza tym należał do bardzo bogatej, szanowanej rodziny. Stali się przyjaciółmi, a z czasem zakochali, jednakże szczęście Gauntów prysło i stracili swoje pieniądze, także posiadłość swojego przodka, Slytherina. Pani Hanabi i Marvolo próbowali uciec, jednak zostali złapani i ojciec siłą zaciągnął ją do małżeństwa z twoim zamożnym dziadkiem. Roswellowie nie chcieli, by ich jedyna dziedziczka wyszła za kogoś, kto nie będzie w stanie utrzymać rodzinnego biznesu. Tuż po ślubie pani Hanabi z twoim dziadkiem, Marvolo zniknął bez śladu. Jedni mówili, że z rozpaczy po nieszczęśliwej miłości popełnił samobójstwo, inni zaś twierdzili, iż uciekł na drugi koniec świata… jednak ona już nigdy więcej go nie zobaczyła.
Podeszłam do niej z lekkim niedowierzaniem i usiadłam obok.
- To znaczy, że ten pamiętnik należy… do mojej babci? – spytałam. Przez cały ten czas myślałam, że to pamiętnik mamy, że napisała tu historię swojej miłości…
- Tak. To jedyny dowód – wpatrywałam się w jej posępną minę, która sprawiała, że zaczynałam się bać tego, co zaraz może powiedzieć.
- Dowód? – zaciekawiłam się.
Skinęła głową.
- Bowiem historia twojej babci powtórzyła się i pani Hanabi wiedziała, że tak będzie.
- Co to znaczy „powtórzyła się”?
- Może nie w dosłownym sensie. Każda historia jest inna, ale koniec jest zawsze ten sam.
- To znaczy? – dopytywałam się.
- Przed Edwardem twoja mam zakochana była w kimś innym. Nazywał się Morfin… - zamilkła. Złapałam ją za ramię i spojrzałam w oczy. – Morfin Gaunt, syn Marvola.
Wytrzeszczyłam na nią oczy i puściłam. Moja mama, córka Hanabi, zakochała się w Morfinie, synu Marvola…? Najpierw Marvolo i Hanabi byli w sobie zakochani, a potem córka Hanabi i syn Marvola również się w sobie zakochali? Jak to możliwe? To jest nieprawdopodobne!
- Jak…?
- Morfin poświęcił wszystko dla twojej matki, a ona poświęciła wszystko dla niego. Sprawy potoczyły się jednak inaczej… Morfin po tym wszystkim zniknął, jak swój ojciec.
- Po tym wszystkim? Co to znaczy?
- Wybacz mi – szepnęła. – Twój ojciec zabronił mi o tym mówić.
- O czym?
Uśmiechnęła się.
- Schowaj ten pamiętnik i, proszę cię, nie pozwól, by trafił w ręce twojego ojca, bo jeśli go zobaczy… jeśli go zobaczy… - powtórzyła. – Proszę, schowaj pamiętnik Hanabi Azumy i nie pokazuj go mu, a najlepiej nie pokazuj go nikomu.
- Ale… - zaczęłam, lecz Diana tylko wcisnęła mi do ręki pamiętnik i wyszła z pokoju.

Kolejne dni minęły nie najgorzej i nawet zwyczajnie: Rebeka zdążyła mnie już kilka… pff, kilkanaście razy upokorzyć, a Bella albo topiła się w stosach słodyczy, albo przebierała się w moje ubrania, które zostawiłam u Rosmerty i Arnold je przywiózł. Wiele z tych ubrań to japońskie, tradycyjne kimona, więc miała niezłą frajdę. Natomiast Diana zdawała się mnie unikać, to samo Arnold, choć nie do końca, bo on się do mnie odzywał, ale gdy tylko zaczynałam mówić o tym, czy kiedyś moja mama kochała kogoś innego niż tata, on próbował się wymigać od odpowiedzi.
Tymczasem tata zajęty był interesami oraz nieodzywaniem się do mnie. Chociaż zawsze rzadko się odzywał, to ja zwykle zaczynałam z nim rozmawiać, jednakże teraz on nie ma zamiaru odpowiadać na jakiekolwiek moje pytanie, nawet te najbardziej banalne. Tak więc tata jest zajęty, tak jak i Dorothy zajęta jest planowaniem ślubu, ignorując fakt, że przedtem jest pogrzeb Rosmerty. Tak jest ucieszona, że chodzi po całym domu i planuje wystrój z drepczącą za nią Rebeką, która wyładowuje na mnie swoją złość z tego powodu, że musi ciągle wysłuchiwać i pomagać swojej mamie. Zdażało się, że pani DeCambrie, widząc posępną minę taty, pytała go z uśmiechem o to, czemu nie cieszy się ze ślubu, a gdy on odpowiadał, że jak ma się cieszyć, skoro jego bliska osoba nie żyje, ona znów mówi: „Czemu się nie cieszysz?”, jakby śmierć Rosmerty nie miała dla niej znaczenia.
Nadszedł dzień pogrzebu. Wszyscy ubrani na czarno zmieścili się jakoś w limuzynie. Pochówek zorganizowała rodzina Rosmerty, i, chociaż byli zamożni, ceremonia odbyła się wyjątkowo skromnie na niewielkim cmentarzu i tak samo niewielkim kościółku z drewnianą trumną, jakby krewni zmarłej chcieli zaoszczędzić na nią pieniędzy. Zebrani, w tym ja, staliśmy kilka metrów przed dużym dołem w którym znajdowała się trumna, a ksiądz wygłaszał swoje przemówienie smutnym, melancholijnym głosem, zarażając obecnych swoim równie przygnębiającym nastrojem. Gniotąc się między Bellą z lewej strony, bawiącą się swoją kokardką na przodzie czarnej sukni i znajdującą się w zupełnie innym świecie, a Rebeką z prawej, która ledwo stała i próbowała ukryć swoje ziewanie, zerknęłam na tatę i Dorothy, trzymającą go pod ręką. Pani DeCambrie wyglądała na równie niezainteresowaną i znudzoną tą sytuacją, co jej córka, natomiast tata patrzył zamyślony w swoje wypolerowane, czarne buty. Jego pełna rozpaczy twarz nie mówiła za wiele, ale tyle, że wiedziałam, o czym myśli; ten pogrzeb przypominał mu śmierć mamy. Prawie wszystko, oprócz Dorothy, Rebeki, Belli i krewnych Rosmerty było takie samo – pochmurne niebo, odrobinę chłodny wiatr… aż trudno uwierzyć, że to początek lipca. Ten ksiądz, wygłaszający mowę, oraz… mama tam, w środku, w tej brązowej trumience. Jako siedmiolatka stałam wtedy koło taty, trzymając go za rękę, i patrząc, jak powstrzymuję łzy i próbując go pocieszyć, chociaż sama miałam opuchnięte od potoku łez oczy. Trudno mi było uwierzyć, że jej nie ma, że leży tam i nie może już oddychać, nie może chodzić i mówić… nie przytuli mnie.
Ale przecież to ja ją zabiłam, ja…
Bella szturchnęłam mnie łokciem. Podniosłam głowę i spojrzałam na nią, a potem rozejrzałam się; wszyscy zaczęli odchodzić. Tata i Dorothy również, podążając w stronę limuzyny. Zawiał wiatr, poruszając liśćmi i kradnąc zmęczonym staruszkom ich kapelusze. Poczułam zimno po plecach i spojrzałam na nagrobek Rosmerty.
- Morderca…
Podskoczyłam, gdy usłyszałam zimny, antypatyczny głos...

5 komentarzy:

  1. Potrafisz trzymać w napięciu. Hak zwykle świetny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :D Naprawdę miło, że komuś się podoba. Takie trzymanie w napięciu pewnie powoduje, że chce się czytać dalej. Eh, właściwie to nie wiem, jak utrzymywać w napięciu, tylko kończę tak rozdziały, bo mi brakuje pomysłów xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytanie twojego bloga sprawia mi wiele frajdy. Nie znam wiele blogów właśnie o tej tematyce dlatego cieszę się że trafiłam na twoje niesamowite opowiadanie

      Usuń
  3. Argh! Świetne, jak zwykle! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Tak, racja, naprawdę umiesz utrzymać w napięciu!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak, Marvolo to dziadek Voldemorta a Morfin to wujek.. Ale byłam blisko xD Świetny pomysł z tym całym wątkiem naprawdę ;-D Ciekawe czy Tom postąpi tak samo jak jego poprzednicy i zniknie.. I kurcze co to za głos na końcu? Zakończenie idealne *-*

    OdpowiedzUsuń