czwartek, 25 grudnia 2014

23. Pamiętnik



Zawahałam się. Chciałam zobaczyć tę książkę o której mówiła Diana, tę, którą miałam dostać od mamy po skończeniu siedemnastu lat. Właściwie do moich urodzin został miesiąc, więc chyba nie złamię prośby mojej mamy?
Tak się zastanawiam, może ta książka jest tak naprawdę jej pamiętnikiem? Może opisała tam swoje przygody z czasów Hogwartu? Poznałabym ją głębiej. Jeszcze przed jej śmiercią rozmawiałyśmy razem, ale nie wiele z tego pamiętam z powodu szoku, jakiego doznałam w ten dzień. A może to dlatego, że po prostu nie chciałam tego pamiętać, w głębi serca tuszowałam wszystkie wspomnienia o niej, by nie bolały. Tak, to boli, gdy wspomina się te chwilę, spędzone razem na zabawie, śmianiu się, zbieraniu kwiatów i robienia z nich wianków. Cudowne wspomnienia, tak bolesne, jakby tysiąc igieł wbiło się głęboko w moje ciało, dając o sobie znać przy każdym, nawet najdrobniejszym ruchu.
Ale… ciekawi mnie, co pisała, gdy była młoda. Czy czuła to, co ja? Tak samo przeżywała szkolne lata? Może znajdę w jej pamiętniku historię jej miłości z tatą?
Poszłam do swojego pokoju i odłożyłam kufer z klatką Zazu, który, po wiekopomnych chwilach zrugania mnie z powodu swojej pobudki, zasnął w limuzynie, gdyż, jak się okazało, odgłosy jadącego samochodu działały na niego usypiająco. Wróciłam z powrotem na korytarz i stanęłam przed schodami na strych. Przełknęłam ślinę i wspięłam się na nie.
Na szczycie schodów były tylko jedne drzwi, te na strych. Jeśli pamięć mnie nie myli, są otwarte, ponieważ dawniej, mieszkając w tym domu, lubiłam chodzić po całym rezydencji, w ukryciu przed tatą, który nie był z tego zadowolony. Uważał bowiem, że przeszkadza mu ciągły tupot stóp za drzwiami jego gabinetu, choć rezydencja była niewątpliwie duża. Tak więc drzwi na strych jako jedyne są zawsze otwarte, nie było sensu ich zamykać.
Nacisnęłam klamkę i otworzyłam na oścież drzwi. Dzięki światłu, wpadającym do pomieszczenia, odnalazłam świeczkę, wzięłam ją i zapaliłam, podkładając innej, palącej się świeczce, która oświetlała schody na strych, a potem weszłam do pokoju. Ledwo poruszałam się wśród ukurzonych, poniszczonych przedmiotów, walących się gdzie popadnie, zaś wiele mebli zakryte zostały szarym prześcieradłem… chyba szarym, bo zdaje mi się, że dobrych parę lub paręnaście lat temu lśnił on bielą.
Kilkanaście minut szukałam tej książki, wywracając do góry nogami księgi z wypadającymi kartkami i jakieś dziwne, stare rzeczy, pokrytymi kilkucentymetrowymi warstwami kurzu, aż w końcu znalazłam niedużą, skórzaną książeczkę, przez której warstwę pyłu rozpoznałam różę.
Chuchnęłam mocno, a kurz poleciał na wszystkie strony, ja natomiast zakaszlałam kilka razy i zamrugałam oczami, czując, że zaraz mi wypadną od takiej ilości pyłów. Otworzyłam książkę na pierwszej stronie i zobaczyłam ładny, odręczny napis, który zaczął pojawiać się słowo po słowie, zdanie po zdaniu:
„Miłość od pierwszego wejrzenia – czyż nie jest to bajką, że dwójka ludzi, która dopiero co się spotkała, może się w sobie zakochać? Gdy moje oczy napotkały jego, poczułam, jak serce w mojej piersi staję się gorętsze. Jego czarne oczy, pozbawione wyrazu, zdawały się mnie hipnotyzować, a jednocześnie patrzył na mnie z taką zachłannością, jakby chciał przy pomocy swoich oczu wedrzeć się do mojej duszy i wyczytać w niej każdą emocję, każde słowo i każde wspomnienie. Mimo, że do moich uszu dochodziła melodia, wygrywana przez orkiestrę, a naokoło mnie wirowały roztańczone i roześmiane pary, ja widziałam jedynie jego. Czułam ciepło jego muskularnego ciała, które obejmowało mnie w swoich ramionach, trzymając tak silnie, jak gdyby chciał odebrać mnie całemu światu, jak gdyby cały świat chciał odebrać mu mnie, brutalnie zabrać i nigdy nie oddać, jednocześnie jego dotyk był czuły i delikatny, jakby obejmował kruchą, porcelanową lalkę, mogącą rozpaść się nawet pod najmniejszym naciskiem. Trzymałam swoją głowę na ramieniu mojego ukochanego, wtulając swoją twarz w jego czarne włosy. Moje serce biło, jak oszalałe, czując jego obecność, zaś moje usta wyszeptały: Marvolo…”
- Andreo!
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam głos Dorothy DeCambrie. Chciałam doczytać dalej,dowiedzieć się, kim jest ten Marvolo. Czy to na pewno pamiętnik mamy? Przecież tata nie ma tak na imię, więc kim jest ten tajemniczy mężczyzna, którego ona opisuje z taką czułością? I dlaczego mama chciała, bym to przeczytała? Czyżby mama kochała kogoś jeszcze oprócz taty?
- Andreo! – ponownie rozległ się niecierpliwy głos Dorothy.
Wsunęłam książkę do kieszeni spodni i wybiegłam ze strychu, zamykając za sobą drzwi, a potem zbiegłam po schodach na dół. Na mój widok Dorothy zasłoniła usta ręką.
- Mon dieu! – zaszczebiotała po francusku. – Jak ty wyglądasz? Cała brudna, ukurzona! Czy tak zachowuje się dama? Nie rób wstydu swemu ojcu, moja droga, już i tak jesteś dla niego wstydem!
Wywróciłam oczami i podeszłam do niej, a ona oglądnęła mnie ze wszystkich stron.
- Tak nie możesz zasiąść do stołu, pas sur votre vie, musisz ubrać coś, co bardziej odpowiada arystokratom, nie pospólstwie! – powiedziała wyraźnie, jakby myślała, że nie zrozumiem, jeśli będzie mówić normalnie, a nie głośno i powoli, niczym recytatorka wiersza ze średniowiecza. – Idź do swojego pokoju i przebierz się, a potem zejdź na kolacje do jadalni!
Westchnęłam i podreptałam z niechętną miną do swojego pokoju. Mam nadzieję, że po kolacji będę miała czas, by jeszcze trochę poczytać tę książkę.

Kilkanaście minut później siedziałam przy stole, jedząc wytrawne danie, przygotowane przez Dianę. Jadalnia była ogromna, przystrojona w drewniane meble ze złotymi dodatkami i udekorowana kilkoma drogimi obrazami sławnych malarzy, zaś w każdym kącie pomieszczenia stała doniczka z kwiatami. Stół natomiast był niezwykle długi, z dwoma krzesłami u każdego szczytu i pięcioma krzesłami po boku. Tata, oczywiście, siedział na szczycie stołu, a na drugim siedziała elegancko mama Rebeki, ja i Bella siedziałyśmy po jednej stronie, natomiast moja przyszła siostra usadowiła się naprzeciwko nas. Wszyscy zachowywali się tak, jakby chwilę temu ktoś umarł i w ciszy odbywali żałobę, jedynie Rebeka uśmiechała się lekko i patrzyła na mnie tajemniczym, złowróżbnym wzrokiem, jakby coś planowała.
- Mamo, panie Misabielle – zaczęła nagle. – Ja i Andrea mamy tak wiele wam do opowiedzenia o tym, co było w szkole.
- Opowiadaj, skarbie – powiedziała z dziwną radością Dorothy, chyba z powodu zakończenia tej niezręcznej ciszy, która niegdyś u mnie i taty była codziennością.
- Poznałam w szkole bardzo przystojnego chłopaka. Ma cudne brązowe oczy, w których utonęłam, gdy tylko na nie spojrzałam – rozmarzyła się.
- Musisz mnie z nim zapoznać! Jest bogaty? – dopytywała się jej mama.
- Tak, pochodzi ze znanej, czarodziejskiej rodziny z Węgier – odpowiedziała Rebeka.
Tata wyglądał tak, jakby nieco go irytowała ta rozmowa. Trochę się zmienił od śmierci Rosmerty, to widać.
- Czyż nie lepiej by było rozmawiać o nauce? Jestem ciekaw, jak idą wyniki – rzekł.
- Och, Edwardzie, nie bądź taki przyziemny, pas de! Kobieta musi trochę pomarzyć – zaszczebiotała z uciechą Dorothy. – Kontynuuj, kochanie.
- Został moim chłopakiem – stwierdziła, a jej mama klasnęła w dłonie z radości. – Wszystkie dziewczyny mi go zazdroszczą… oczywiście nie tak, jak zazdroszczą Andrei jej chłopaka.
Dorothy wytrzeszczyła oczy, a Bella, patrząc, jak widelec z kawałkiem mięsa zatrzymał się w powietrzu w drodze do moich ust, zsunęła się z krzesła tak, że widać jej było jedynie oczy. Tata natomiast zakrztusił się swoim jedzeniem.
- P-proszę? – wyjąkał ze zdziwieniem.
Rebeka zasłoniła dłonią usta, udając zaskoczenie.
- Ale jak to? Pan nie wiedział? Andrea ma chłopaka od bodajże kilku miesięcy, sama ich widziałam na własne oczy!
- Kim jest ten… ten chłopak? – wybełkotał, niedowierzając własnym uszom. Wyglądał też tak, jakby ta wiadomość jeszcze do końca do niego nie dotarła.
- Ma na imię Tom Riddle – powiedziała.
Arnold, stojący obok taty, uśmiechnął się lekko i zerknął na mnie. Usta taty zadrżały i jego wzrok powędrował ku mnie, a jego twarz nie wróżyła nic dobrego.
- Tom… Riddle? – wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
- Znasz kogoś takiego? – spytała z ciekawości Dorothy, ale on ją zignorował.
- Spotykasz się z tym sierotą? – warknął do mnie. – On też jest czarodziejem?
Nic nie odpowiedziałam. Bella jeszcze bardziej wsunęła się pod stół, tak, że nie widać już było choćby jej czoła, jednak i tata, i Dorothy (przejęta tym całym zdarzeniem), i Rebeka (triumfująca swoje niezaprzeczalne zwycięstwo) nie interesowali się tym.
- Z sierotą? – Dorothy aż zaparło dech. – Sierotą…
Szybko wpakowałam do ust resztę mojego jedzenia i wstałam.
- Skończyłam. Dziękuję – powiedziałam uprzejmie, chcąc uniknąć tej rozmowy, i wyszłam.
- Wracaj tutaj, młoda damo, nie skończyłem z tobą rozmawiać! – tata podniósł się gwałtownie z krzesła.

- Nienawidzę jej – odparłam, rzucając się na łóżko, a Zazu aż na nim podskoczył.
- Chcesz, żebym zawału dostał? O ile wozaki mogą mieć zawał… - podrapał się za uchem i ziewnął.
- Wiesz co, Rebeka wygadała tacie, że spotykam się z Tomem.
- I co z tego? Co prawda, nie znam się na ludzkich związkach i w ogóle, ale w czym problem, że z nim jesteś?
- Tom jest sierotą, w dodatku półkrwi i nie jest zbyt bogaty. Może dla taty bycie półkrwi nie jest przeszkodą, ale wiesz, tata nie ma za dużo pieniędzy i w jego zamiarach pewnie będzie wydanie mnie za mąż za bogacza. Tom zostaje skreślony w pierwszej kolejności.
- Eh, wy ludzie kłopotliwi jesteście. Jakieś półkrwi, czystej krwi, mugole… phi, to jedno i to samo. A czy bogaty, czy nie, co to za różnica? My, wozaki, jesteśmy razem nie ze względu na ilość pieniędzy, których zresztą nie mamy, ani na to, jaka krew w nas płynie. Ważne jest przywiązanie, co wy nazywacie „miłością”.
Spuściłam głowę. Nagle przypomniałam sobie o pamiętniku mamy. Marvolo. Kto to jest?
Wyciągnęłam skórzaną książkę i otworzyłam ją. Cały tekst, dokąd się doczytałam, widniał na środku pierwszej strony, napisany odręcznie srebrnymi literami.
- Panienko Andreo! – rozległo się pukanie do drzwi i, ku mojej uciesze, usłyszałam głos Diany.
- Wejdź!
Drzwi otworzyły się, a ja natychmiast rzuciłam się jej w ramiona. Całe rozgoryczenie z powodu złośliwości Rebeki minęło w jednej chwili, zastępując je niewiarygodną radością.
- Tak bardzo panienka się za mną stęskniła? – zachichotała.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – odpowiedziałam.
Wypuściła mnie z ramion i przyglądnęła się mi.
- Jak panienka wyrosła! Z małej dziewczynki – zrobiła pauzę, uśmiechając się szeroko. – w piękną kobietę.
Nagle umilkła i minęła mnie. Spojrzałam na nią zdziwiona, gdy podążyła w kierunku mojego łóżka… w kierunku pamiętnika mamy. Widocznie, z radości ze spotkania, zostawiłam go. Diana usiadła na pościeli i otworzyła pamiętnik na pierwszej stronie.
- Przywodzi wspomnienia… - przeczytała. – Marvolo… - szepnęła.

2 komentarze:

  1. Czemu w tym momencie !!! A tak ogólnie to cudny rozdział. Wstretna jest ta Rebeka. Proszę uśmiercić ją.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marvolo? Czyżby Marvolo Gaunt? Robi się coraz bardziej ciekawie. I nie moglas wybrać lepszego momentu na koniec :-D Aaa o chyba zaczynam powoli ogarniac dlaczego ojciec tak nie znosi Toma.. Oprócz tego, ze jest sierotą polkrwi i nic nie posiada. Tom umiał oczarowywac ludzi bez wzgledu na to kim był. Byc może ojciec Andrei miał jeszcze inny powód. . Mam rację :-)? Jeśli ten Marvolo to rzeczywiscie wujek Voldemorta to wcale mnie to nie dziwi.. Ok nie tracę czasu na domysły ;-)

    OdpowiedzUsuń