Zawahałam się. Chciałam zobaczyć tę książkę o której mówiła
Diana, tę, którą miałam dostać od mamy po skończeniu siedemnastu lat. Właściwie
do moich urodzin został miesiąc, więc chyba nie złamię prośby mojej mamy?
Tak się zastanawiam, może ta książka jest tak naprawdę jej
pamiętnikiem? Może opisała tam swoje przygody z czasów Hogwartu? Poznałabym ją
głębiej. Jeszcze przed jej śmiercią rozmawiałyśmy razem, ale nie wiele z tego
pamiętam z powodu szoku, jakiego doznałam w ten dzień. A może to dlatego, że po
prostu nie chciałam tego pamiętać, w głębi serca tuszowałam wszystkie
wspomnienia o niej, by nie bolały. Tak, to boli, gdy wspomina się te chwilę,
spędzone razem na zabawie, śmianiu się, zbieraniu kwiatów i robienia z nich
wianków. Cudowne wspomnienia, tak bolesne, jakby tysiąc igieł wbiło się głęboko
w moje ciało, dając o sobie znać przy każdym, nawet najdrobniejszym ruchu.
Ale… ciekawi mnie, co pisała, gdy była młoda. Czy czuła to,
co ja? Tak samo przeżywała szkolne lata? Może znajdę w jej pamiętniku historię
jej miłości z tatą?
Poszłam do swojego pokoju i odłożyłam kufer z klatką Zazu,
który, po wiekopomnych chwilach zrugania mnie z powodu swojej pobudki, zasnął w
limuzynie, gdyż, jak się okazało, odgłosy jadącego samochodu działały na niego
usypiająco. Wróciłam z powrotem na korytarz i stanęłam przed schodami na
strych. Przełknęłam ślinę i wspięłam się na nie.
Na szczycie schodów były tylko jedne drzwi, te na strych.
Jeśli pamięć mnie nie myli, są otwarte, ponieważ dawniej, mieszkając w tym
domu, lubiłam chodzić po całym rezydencji, w ukryciu przed tatą, który nie był
z tego zadowolony. Uważał bowiem, że przeszkadza mu ciągły tupot stóp za
drzwiami jego gabinetu, choć rezydencja była niewątpliwie duża. Tak więc drzwi
na strych jako jedyne są zawsze otwarte, nie było sensu ich zamykać.
Nacisnęłam klamkę i otworzyłam na oścież drzwi. Dzięki
światłu, wpadającym do pomieszczenia, odnalazłam świeczkę, wzięłam ją i
zapaliłam, podkładając innej, palącej się świeczce, która oświetlała schody na
strych, a potem weszłam do pokoju. Ledwo poruszałam się wśród ukurzonych,
poniszczonych przedmiotów, walących się gdzie popadnie, zaś wiele mebli zakryte
zostały szarym prześcieradłem… chyba szarym, bo zdaje mi się, że dobrych parę
lub paręnaście lat temu lśnił on bielą.
Kilkanaście minut szukałam tej książki, wywracając do góry
nogami księgi z wypadającymi kartkami i jakieś dziwne, stare rzeczy, pokrytymi
kilkucentymetrowymi warstwami kurzu, aż w końcu znalazłam niedużą, skórzaną
książeczkę, przez której warstwę pyłu rozpoznałam różę.
Chuchnęłam mocno, a kurz poleciał na wszystkie strony, ja
natomiast zakaszlałam kilka razy i zamrugałam oczami, czując, że zaraz mi
wypadną od takiej ilości pyłów. Otworzyłam książkę na pierwszej stronie i zobaczyłam
ładny, odręczny napis, który zaczął pojawiać się słowo po słowie, zdanie po
zdaniu:
„Miłość od pierwszego
wejrzenia – czyż nie jest to bajką, że dwójka ludzi, która dopiero co się
spotkała, może się w sobie zakochać? Gdy moje oczy napotkały jego, poczułam,
jak serce w mojej piersi staję się gorętsze. Jego czarne oczy, pozbawione
wyrazu, zdawały się mnie hipnotyzować, a jednocześnie patrzył na mnie z taką
zachłannością, jakby chciał przy pomocy swoich oczu wedrzeć się do mojej duszy
i wyczytać w niej każdą emocję, każde słowo i każde wspomnienie. Mimo, że do
moich uszu dochodziła melodia, wygrywana przez orkiestrę, a naokoło mnie
wirowały roztańczone i roześmiane pary, ja widziałam jedynie jego. Czułam
ciepło jego muskularnego ciała, które obejmowało mnie w swoich ramionach,
trzymając tak silnie, jak gdyby chciał odebrać mnie całemu światu, jak gdyby
cały świat chciał odebrać mu mnie, brutalnie zabrać i nigdy nie oddać, jednocześnie
jego dotyk był czuły i delikatny, jakby obejmował kruchą, porcelanową lalkę, mogącą rozpaść
się nawet pod najmniejszym naciskiem. Trzymałam swoją głowę na ramieniu mojego ukochanego,
wtulając swoją twarz w jego czarne włosy.
Moje serce biło, jak oszalałe, czując jego obecność, zaś moje usta wyszeptały:
Marvolo…”
- Andreo!
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam głos Dorothy DeCambrie.
Chciałam doczytać dalej,dowiedzieć się, kim jest ten Marvolo. Czy to na pewno
pamiętnik mamy? Przecież tata nie ma tak na imię, więc kim jest ten tajemniczy
mężczyzna, którego ona opisuje z taką czułością? I dlaczego mama chciała, bym
to przeczytała? Czyżby mama kochała kogoś jeszcze oprócz taty?
- Andreo! – ponownie rozległ się niecierpliwy głos Dorothy.
Wsunęłam książkę do kieszeni spodni i wybiegłam ze strychu,
zamykając za sobą drzwi, a potem zbiegłam po schodach na dół. Na mój widok
Dorothy zasłoniła usta ręką.
- Mon dieu! –
zaszczebiotała po francusku. – Jak ty wyglądasz? Cała brudna, ukurzona! Czy tak
zachowuje się dama? Nie rób wstydu swemu ojcu, moja droga, już i tak jesteś dla
niego wstydem!
Wywróciłam oczami i podeszłam do niej, a ona oglądnęła mnie
ze wszystkich stron.
- Tak nie możesz zasiąść do stołu, pas sur votre vie, musisz ubrać coś, co bardziej odpowiada
arystokratom, nie pospólstwie! – powiedziała wyraźnie, jakby myślała, że nie
zrozumiem, jeśli będzie mówić normalnie, a nie głośno i powoli, niczym recytatorka
wiersza ze średniowiecza. – Idź do swojego pokoju i przebierz się, a potem
zejdź na kolacje do jadalni!
Westchnęłam i podreptałam z niechętną miną do swojego
pokoju. Mam nadzieję, że po kolacji będę miała czas, by jeszcze trochę poczytać
tę książkę.
Kilkanaście minut później siedziałam przy stole, jedząc
wytrawne danie, przygotowane przez Dianę. Jadalnia była ogromna, przystrojona w
drewniane meble ze złotymi dodatkami i udekorowana kilkoma drogimi obrazami
sławnych malarzy, zaś w każdym kącie pomieszczenia stała doniczka z kwiatami.
Stół natomiast był niezwykle długi, z dwoma krzesłami u każdego szczytu i
pięcioma krzesłami po boku. Tata, oczywiście, siedział na szczycie stołu, a na
drugim siedziała elegancko mama Rebeki, ja i Bella siedziałyśmy po jednej
stronie, natomiast moja przyszła siostra usadowiła się naprzeciwko nas. Wszyscy
zachowywali się tak, jakby chwilę temu ktoś umarł i w ciszy odbywali żałobę,
jedynie Rebeka uśmiechała się lekko i patrzyła na mnie tajemniczym, złowróżbnym
wzrokiem, jakby coś planowała.
- Mamo, panie Misabielle – zaczęła nagle. – Ja i Andrea mamy
tak wiele wam do opowiedzenia o tym, co było w szkole.
- Opowiadaj, skarbie – powiedziała z dziwną radością
Dorothy, chyba z powodu zakończenia tej niezręcznej ciszy, która niegdyś u mnie
i taty była codziennością.
- Poznałam w szkole bardzo przystojnego chłopaka. Ma cudne
brązowe oczy, w których utonęłam, gdy tylko na nie spojrzałam – rozmarzyła się.
- Musisz mnie z nim zapoznać! Jest bogaty? – dopytywała się
jej mama.
- Tak, pochodzi ze znanej, czarodziejskiej rodziny z Węgier
– odpowiedziała Rebeka.
Tata wyglądał tak, jakby nieco go irytowała ta rozmowa.
Trochę się zmienił od śmierci Rosmerty, to widać.
- Czyż nie lepiej by było rozmawiać o nauce? Jestem ciekaw,
jak idą wyniki – rzekł.
- Och, Edwardzie, nie bądź taki przyziemny, pas de! Kobieta musi trochę pomarzyć –
zaszczebiotała z uciechą Dorothy. – Kontynuuj, kochanie.
- Został moim chłopakiem – stwierdziła, a jej mama klasnęła
w dłonie z radości. – Wszystkie dziewczyny mi go zazdroszczą… oczywiście nie
tak, jak zazdroszczą Andrei jej chłopaka.
Dorothy wytrzeszczyła oczy, a Bella, patrząc, jak widelec z
kawałkiem mięsa zatrzymał się w powietrzu w drodze do moich ust, zsunęła się z
krzesła tak, że widać jej było jedynie oczy. Tata natomiast zakrztusił się swoim
jedzeniem.
- P-proszę? – wyjąkał ze zdziwieniem.
Rebeka zasłoniła dłonią usta, udając zaskoczenie.
- Ale jak to? Pan nie wiedział? Andrea ma chłopaka od
bodajże kilku miesięcy, sama ich widziałam na własne oczy!
- Kim jest ten… ten chłopak? – wybełkotał, niedowierzając
własnym uszom. Wyglądał też tak, jakby ta wiadomość jeszcze do końca do niego
nie dotarła.
- Ma na imię Tom Riddle – powiedziała.
Arnold, stojący obok taty, uśmiechnął się lekko i zerknął na
mnie. Usta taty zadrżały i jego wzrok powędrował ku mnie, a jego twarz nie
wróżyła nic dobrego.
- Tom… Riddle? – wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
- Znasz kogoś takiego? – spytała z ciekawości Dorothy, ale
on ją zignorował.
- Spotykasz się z tym sierotą? – warknął do mnie. – On też
jest czarodziejem?
Nic nie odpowiedziałam. Bella jeszcze bardziej wsunęła się
pod stół, tak, że nie widać już było choćby jej czoła, jednak i tata, i Dorothy
(przejęta tym całym zdarzeniem), i Rebeka (triumfująca swoje niezaprzeczalne
zwycięstwo) nie interesowali się tym.
- Z sierotą? – Dorothy aż zaparło dech. – Sierotą…
Szybko wpakowałam do ust resztę mojego jedzenia i wstałam.
- Skończyłam. Dziękuję – powiedziałam uprzejmie, chcąc
uniknąć tej rozmowy, i wyszłam.
- Wracaj tutaj, młoda damo, nie skończyłem z tobą rozmawiać!
– tata podniósł się gwałtownie z krzesła.
- Nienawidzę jej – odparłam, rzucając się na łóżko, a Zazu
aż na nim podskoczył.
- Chcesz, żebym zawału dostał? O ile wozaki mogą mieć zawał…
- podrapał się za uchem i ziewnął.
- Wiesz co, Rebeka wygadała tacie, że spotykam się z Tomem.
- I co z tego? Co prawda, nie znam się na ludzkich związkach
i w ogóle, ale w czym problem, że z nim jesteś?
- Tom jest sierotą, w dodatku półkrwi i nie jest zbyt
bogaty. Może dla taty bycie półkrwi nie jest przeszkodą, ale wiesz, tata nie ma
za dużo pieniędzy i w jego zamiarach pewnie będzie wydanie mnie za mąż za bogacza.
Tom zostaje skreślony w pierwszej kolejności.
- Eh, wy ludzie kłopotliwi jesteście. Jakieś półkrwi,
czystej krwi, mugole… phi, to jedno i to samo. A czy bogaty, czy nie, co to za
różnica? My, wozaki, jesteśmy razem nie ze względu na ilość pieniędzy, których
zresztą nie mamy, ani na to, jaka krew w nas płynie. Ważne jest przywiązanie,
co wy nazywacie „miłością”.
Spuściłam głowę. Nagle przypomniałam sobie o pamiętniku
mamy. Marvolo. Kto to jest?
Wyciągnęłam skórzaną książkę i otworzyłam ją. Cały tekst,
dokąd się doczytałam, widniał na środku pierwszej strony, napisany odręcznie
srebrnymi literami.
- Panienko Andreo! – rozległo się pukanie do drzwi i, ku
mojej uciesze, usłyszałam głos Diany.
- Wejdź!
Drzwi otworzyły się, a ja natychmiast rzuciłam się jej w
ramiona. Całe rozgoryczenie z powodu złośliwości Rebeki minęło w jednej chwili,
zastępując je niewiarygodną radością.
- Tak bardzo panienka się za mną stęskniła? – zachichotała.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – odpowiedziałam.
Wypuściła mnie z ramion i przyglądnęła się mi.
- Jak panienka wyrosła! Z małej dziewczynki – zrobiła pauzę,
uśmiechając się szeroko. – w piękną kobietę.
Nagle umilkła i minęła mnie. Spojrzałam na nią zdziwiona, gdy
podążyła w kierunku mojego łóżka… w kierunku pamiętnika mamy. Widocznie, z
radości ze spotkania, zostawiłam go. Diana usiadła na pościeli i otworzyła
pamiętnik na pierwszej stronie.
- Przywodzi wspomnienia… - przeczytała. – Marvolo… -
szepnęła.
Czemu w tym momencie !!! A tak ogólnie to cudny rozdział. Wstretna jest ta Rebeka. Proszę uśmiercić ją.
OdpowiedzUsuńMarvolo? Czyżby Marvolo Gaunt? Robi się coraz bardziej ciekawie. I nie moglas wybrać lepszego momentu na koniec :-D Aaa o chyba zaczynam powoli ogarniac dlaczego ojciec tak nie znosi Toma.. Oprócz tego, ze jest sierotą polkrwi i nic nie posiada. Tom umiał oczarowywac ludzi bez wzgledu na to kim był. Byc może ojciec Andrei miał jeszcze inny powód. . Mam rację :-)? Jeśli ten Marvolo to rzeczywiscie wujek Voldemorta to wcale mnie to nie dziwi.. Ok nie tracę czasu na domysły ;-)
OdpowiedzUsuń