wtorek, 23 grudnia 2014

22. Dom, który widział śmierć



Przepraszam za nieobecność. Wiem, że rzadko piszę, ale to z powodu mojego zepsutego laptopa, na szczęście mam już nowy. Przez ten czas, kiedy nie pisałam, byłam też skupiona na swojej powieści, mam już fabułę i bohaterów, więc może za dwa lata ją wydam, wtedy wam napiszę, jaki tytuł xd O ile mi szczęście dopiszę, i o ile nie zostanę uziemiona moimi marnymi ocenami :/ Postaram się teraz pisać, a jak nie, to macie pełno prawo przeklinać mnie w komentarzach xD

***

Po godzinie żmudnego jechania, pociąg nareszcie zaczął zwalniać. Coraz wyraźniej widziałam domy i drzewa, nawet mimo niewielkiej mgły. Jeszcze kilka dni temu było lato, a teraz na szybie jest mróz. No coś podobnego, mogłabym rzecz, że aniołowie się chyba upili…
Po kilku minutach pojazd przyjechał na peron, zapełniony tłumem szczęśliwych rodzin. Jedni płakali z radości, nie mogąc nacieszyć się tym, że znów spotkają swoje nastoletnie dzieci, a drudzy uśmiechali się szeroko i machali, widząc w oknach sylwetki swoich synów i córek. Zastanawiałam się, czy tata też tam jest, w gromadzie ludzi, oczekujących na peronie, i wyczekuje na mnie z niecierpliwością? Skrzywiłam się. Nie, to niemożliwe. Tata nigdy nie czekał na mnie, gdy przyjeżdżałam z Hogwartu, nieważne, czy to były wakacje czy ferie świąteczne, nigdy też nie odpisywał na moje listy, ale robili to Arnold i Diana. Oni też czekali na mnie na peronie.
Pociąg zahamował i otworzył drzwi – tłum uczniów wybiegł z pojazdu, gniotąc się i popychając. Nie wiem, czy to była moja wybujała wyobraźnia, czy naprawdę to się zdarzyło, jednak zdaje mi się, że kilkoro uczniów zemdlało z powodu takiego nacisku. Aż tak się stęsknili za rodziną, skoro połowa z nich pewnie wyjechała na ferie świąteczne?
- Andy, pociąg już zahamował, idziesz? – usłyszałam głos Belli.
- Jeśli teraz wyjdziemy, zostaniemy zmasakrowani przez ten tłum uczniów – spojrzałam krzywo na jedno z wyjść. – Współczuje pierwszo i drugoklasistom…
- Gotowe do wyjścia? – drzwi do przedziału rozsunęły się i stanęła w nich Margareth, ubrana w elegancką szarą bluzkę z krótkimi rękawkami i jasne, trochę wytarte spodnie.
- Jeśli chcesz zostać zmasakrowana… - westchnęłam.
- Co ty opowiadasz? – machnęła ręką. – Właśnie wyszłam ze swojego przedziału, aż do tego przed waszym nikogo nie ma. Chodźcie, bo jeszcze odjedziecie stąd.
Wstałam i podeszłam do drzwi przedziału, a potem wychyliłam głowę. Po lewej stronie nikogo nie było, zaś po prawej stała dość pokaźna kolejka, a raczej jej koniec. Zabrałam ze sobą kufer i klatkę Zazu (który zbudził się i zaczął wyzywać mnie, bo mu nie dałam spać). Wyszłam na korytarz, wlokąc za sobą bagaże, natomiast dziewczyny podążyły za mną. Kolejka już się zmniejszyła, wszyscy uczniowie wyszli, ale teraz na peronie znajdowało się dwa razy więcej osób, niż przed ich wyjściem. Stanęłam na peronie i rozglądnęłam się.
- Gdzie jest twój tata? – spytała Bella.
- On nie przyjdzie, nigdy nie przychodzi – powiedziałam.
- A ty wyglądasz tak, jakbyś go szukała.
- Wcale nie! – oburzyłam się.
- Co się dzieje? Mała dziewczynka rozpacza za tatusiem? – do moich uszu doszedł głos Rebeki. – Te dziesięć miesięcy było okropne bez tatusia, nie? – odwróciłam się do niej i zobaczyłam, jak udaje łzy.
- Nie odczepisz się w końcu? – wymamrotałam przez zęby.
- Może teraz się odczepię, ale wiesz, siostrzyczko, teraz jesteśmy rodziną…
- Panienko Andreo! Panienko DeCambrie! – rozległ się głos Arnolda.
- Komitet powitalny – zachichotała Rebeka i zaczęła iść swoim dumnym, pełnym gracji krokiem w jego stronę. Przez moment zdawała się wyglądać, jak kotka, przemierzająca z wyższością swoje terytorium.
- Bella, nie możesz czarować oczami – powiedziałam do przyjaciółki, która wytrzeszczała z wysiłkiem oczy w stronę Rebeki, jak gdyby chciała zamienić ją w ropuchę… lub w jakieś inne okropne zwierzę.
Podążyłyśmy za moją przyszłą siostrą (nigdy nie przyzwyczaję się do tego faktu) i dotarłyśmy w końcu do Arnolda, który wyglądał na niezadowolonego koniecznością znoszenia wybryków Rebeki, która z miną złośliwej małpki kapucynki, dawała mu co rusz nowe rozkazy.
- Weź mój kufer! Uważaj na klatkę Rosalin! – „zakrakała”, gdy Arnold źle, jej zadaniem, trzymał klatkę z jej ukochaną białą kotką rasy perskiej. – Ostrożnie z moim bagażem! Mam tam cenne perfumy ze znanej francuskiej marki, droższe niż twoja pensja!
- Daj spokój, Rebeka! – nie wytrzymałam, wyrwałam z ręki Arnolda jej kufer i podałam jej. – Sama noś swoje rzeczy, a nie zachowuj się, jak rozpieszczona kilkulatka! – warknęłam do jej zdziwionej twarzy. Nie spodziewała się tego po mnie. Zresztą, ja też się nie spodziewałam, że stać mnie na takie coś.
Prychnęła i wzięła do ręki swój kufer i klatkę Rosalin. Spojrzałam na Bellę, stojącą koło mnie z rozdziawioną miną i jeszcze bardziej wytrzeszczonymi oczami, niż przed chwilą, gdy chciała zamienić Rebekę w żabę.
- Co? – zdziwiłam się. – Idziemy?
Pokiwała głową, a potem dodała:
- Co ci się stało? Opętał cię jakiś duch?
- Nie, co ty, jestem trochę wkurzona tą złośliwością Rebeki. Normalnie widzę ją zawsze w szkole i to czasami, raz lub dwa razy w tygodniu, a teraz będziemy mieszkać ze sobą pod jednym dachem. Poza tym nie znoszę ludzi, którzy proszą o coś kogoś i są wiecznie niezadowoleni tym, co dostają – skrzywiłam się.
- Panienko Andreo – zaczął Arnold.
- Tak? – spytałam uprzejmie.
- Dziękuję.
Uśmiechnęłam się.
- Nie ma za co mi dziękować. Mi Rebeka może ubliżać, ale nie moim bliskim – odwróciłam się. Usłyszałam jeszcze słowa Arnolda „dobra z panienki dziewczyna”. Uśmiechnęłam się szerzej, czując ciepło w sercu.

- Ma fille! Córeczko! – kobieta w eleganckim, francuskim ubraniu z francuskim akcentem zbiegła z szerokich schodów, wyłożonych czerwonym dywanem, jednocześnie zachowując grację damy. Kilka kosmyków brązowych loków, upiętych w wysoki kok, opadały na jej ramiona spod dużego kapelusza z szarym pióropuszem, a jasnoszare oczy skrywały w sobie wyniosłość, ale i grację. Miała na sobie czerwono szarą suknie z futrem lisa wokół szyi. Skrzywiłam się, widząc to futro, zapewne było prawdziwe, a ja nie cierpię prawdziwych futer. Biedne zwierzęta.
- Mere! Mamusiu! – wykrzyczała Rebeka i rzuciła jej się na ramiona. Z uśmiechem na twarzy przytuliły się do siebie. Poczułam ukłucie w sercu, gdy patrzyłam na tę scenę. Były tak szczęśliwe i tak pięknie razem wyglądały, że aż trudno uwierzyć, że to sama Rebeka, która zawsze chciała mnie ośmieszyć.
- Andy… - szepnęła do mnie z troską Bella.
- Nic mi nie jest – uśmiechnęłam się do niej.
- Ten uśmiech nie jest szczery – stwierdziła nagle moja przyjaciółka. Chciałam jej coś odpowiedzieć, ale w tej chwili przyszedł mój tata.
Stanął na szczycie wielkich schodów w eleganckim, modnym garniturze przed wielkim obrazem ze złotymi ramami, przedstawiającym mojego dziadka, trzymając rękę na złotym ogrodzeniu schodów. Uśmiechał się tak, jakby znajdował się na jakiejś konferencji.
- A więc jednak wróciłyście! – powiedział dumnie, schodząc powoli po schodach. – Witaj, moja córko – powiedział do mnie, gdy już zszedł i stanął przede mną. – Witaj, Bello.
- Dzień dobry! – zawołała moja przyjaciółka, kłaniając się w stylu japońskim, czym wywołała lekkie zdziwienie na twarzy mojego taty.
- Nie przyjechałeś po mnie na peron – stwierdziłam.
- Wybacz, moja droga, ale sama wiesz, że mam pracy po same uszy. Nie miałem czasu, by to zrobić – jego głos był smutny, jednak ja wiedziałam, że ten smutek nie był prawdziwy. – Ale przyjechał po ciebie Arnold! Nie cieszysz się? Przecież zawsze go lubiłaś – zmienił ton głosu na bardziej optymistyczny.
Spuściłam głowę.
- Nie bądź smutna, skarbie. Zobacz – spojrzał na Rebekę i jej mamę. – Będziesz mieć w końcu mamę. I siostrę do tego! Fajnie, prawda?
Zerknęłam na nie i stanęłam jak wryta, czując lekkie przerażenie, gdy one, z wręcz złowieszczym uśmiechem i złośliwością w oczach, przewiercały mnie aż do mojej biednej duszy. Mówi się, że jaka matka, taka córka. Cóż, po Rebece i jej mamie widać to wręcz idealnie…
- Urocza, nie? – odezwał się mój tata.
Spojrzałam na niego. Przyglądał się mamie Rebeki z uśmiechem na twarzy, a w jego oczach zobaczyłam radość… pierwszy raz od śmierci mamy był taki szczęśliwy. Mimowolnie ja też się uśmiechnęłam.
- No cóż, pewnie jesteście zmęczone tą podróżą? – tata odwrócił się i odszedł ode mnie na kilka kroków. – Arnoldzie, zabierz bagaże dziewczyn do ich pokojów.
Arnold skinął głową i wziął do rąk bagaże Belli i Rebeki, a potem podszedł do mnie.
- Ja wezmę swoje bagaże – powiedziałam.
- Ależ Andreo, jesteś damą, a damie nie przystoi nosić takich ciężkich przedmiotów – oburzyła się moim zachowaniem pani DeCambrie.
- Właśnie – zgodziła się ze swoją mamą Rebeka.
- Słyszałaś swoją macochę? Dobrze, że tu będzie, nareszcie w domu mieszka ktoś, kto może wychować moją córeczkę na elegancką damę.
Przewróciłam oczami.
- Ale ja nalegam, bym sama zaniosła swoje bagaże – nie dawałam za wygraną.
- Uparta, jak matka – westchnął tata, a ja kątem oka zauważyłam, jak mama Rebeki się krzywi. – Niech będzie, sama zanieś swoje bagaże do pokoju.
Uśmiechnęłam się zwycięsko i wzięłam do ręki bagaże.
- Pomóc ci? – spytała Bella.
- Nie, dzięki, sama sobie poradzę – wspięłam się na schody i po kilkunastu minutach już byłam na górze, a potem zaczęłam kroczyć w kierunku mojego pokoju w długim korytarzu, wyłożonym czerwonym dywanem. Cała rezydencja była niezwykle piękna i wystrojona w szykowne meble oraz wielkie obrazy sławnych ludzi w złotych ramach, zaś do ścian przyczepione zostały świeczki i doniczki z egzotycznymi kwiatami. Nie byłam tu dziesięć miesięcy, prawie rok i, przyznam szczerze, stęskniłam się. Po śmierci Rosmerty dom, który posiadała i w którym mieszkaliśmy, został przejęty w spadku przez jej kuzynów, toteż tata postanowił, że wrócimy do naszej dawnej rezydencji. Dowiedziałam się tego od Arnolda, gdy jeszcze chwilę temu jechaliśmy limuzyną.
To prawda, że to tu wydarzyło się to wszystko, śmierć mamy, ale brakowało mi tego domu, gdzie zostawiłam tyle wspomnień. Poza tym, nasza rezydencja nadal znajduje się blisko sierocińca Wool’s, a to znaczy, że mogę spotkać się z Tomem.
Przeszłam kilka kroków i zatrzymałam się. Zerknęłam w bok na, już mniej eleganckie i węższe, schody, prowadzące na strych. Tam, gdzie, jak mówiła Diana, jest książka mojej mamy…

2 komentarze:

  1. Wreszcie!!!! Wyszło ci cudownie !!! Nie mogę doczekać się nowego rozdziału
    życzę ci tyle weny ile w morzu wody :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Bello nie możesz czarowac oczami" - rozbroiło mnie :-D

    OdpowiedzUsuń