niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział Specjalny - Piąty rok...

…czyli czasy, w których Tom Riddle i Andrea Misabielle nazywani byli Odwiecznymi Wrogami J
Ten rozdział to jeden z rozdziałów specjalnych, niezwiązanych z teraźniejszością, ale z przeszłością w opowiadaniu. Jedna część będzie z perspektywy Andrei, druga zostanie napisana oczami Toma. Potraktujcie, proszę, ten rozdział jako mały prezencik z powodu tak długiego czasu braku notki :-D

~ Andrea
Ziewnęłam. Lekcje do czwartej, potem trzy godziny nauki na błoniach z Margaret sprawiły, że wręcz padam ze zmęczenia, a jeszcze muszę umyć włosy. Myłam je przedwczoraj, dlatego dziś też to muszę zrobić, bo nienawidzę, gdy są tłuste i brudne, nieprzyjemnie mi jest. Wzięłam ze stolika koło mojego łóżka w sypialni dziewcząt szampon i wślizgnęłam się do łazienki. Po myciu założyłam ręcznik, zaś kilka minut później ściągnęłam go, odsłaniając już suche włosy (magiczny ręcznik to był, bo w końcu to szkoła magii). Wzięłam szczotkę i spojrzałam w lustro, jednak to, co zobaczyłam, sprawiło, że prawie dostałam zawału. Niebieskie włosy. Rzuciłam się natychmiast na opakowanie szamponu, a raczej czegoś podobnego, bo mogę przysiąc, że wczoraj w Hogsmead go kupiłam i to był rzeczywiście szampon. Zamiast napisu „szampon”, widniał tekst „magiczna farba do włosów”.
- Co za głupek – odparłam ze złością (i ulgą, że akurat nie było tu nikogo).
Zawinęłam z powrotem włosy ręcznikiem i wyszłam z łazienki, następnie z sypialni i pokoju wspólnego, poszukując tego lizusa. Zaledwie przeszłam przez korytarz, skręciłam i z Nienacka na kogoś wpadłam.
- I jak włosy? – powiedział ze złośliwym uśmiechem.
O wilku mowa.
- Czemu podmieniłeś mi szampon na farbę?? Myślisz, że chce chodzić z takimi włosami przez najbliższy tydzień??
Riddle jednak zignorował moje słowa i ni stąd ni zowąd ściągnął mi ręcznik. Niebieskie (na nieszczęście), lekko potargane kosmyki opadły na moje ramiona.
- Wiedziałem, że niebieskie włosy będą ci pasowały do twoich niebieskich oczu – odparł chichocząc.
- Śmiejesz się, tak? – warknęłam.
- A skądże – chrząknął. – Jesteś tak piękna, że aż boli – wydał z siebie dźwięk, który przypominał w połowie śmiech, a w połowie kaszlnięcie.
- Pożałujesz za to! – odwróciłam się na pięcie i odeszłam.

Następnego dnia popołudniu…
- Na pewno to dobry pomysł, Andy? – spytała mnie Bella. – I długo zamierzasz chodzić w tej czapce?
- Chyba nie myślisz, że mam chodzić po szkole z niebieskimi włosami? A pomysł jest dobry, za to, co mi robił przez te wszystkie lata, musi dostać karę.
- Ale żeby przyklejać go do szklanki po kremowym piwie…  - odparła, wpatrując się w Riddle’a, który szczerzył te swoje śnieżne ząbki do jednej z uczennic, a tuż koło jego ręki znajdowała się pełna szklanka kremowego piwa. Cała nasz trójka była wtedy w Pubie Pod Trzema Miotłami, a Tom, jak zawsze, podrywał dziewczyny, trzepoczące do niego rzęsami. Wbiłam paznokcie w drewniany stół patrząc się na za siebie na tego wrednego Ślizgona.
- Eh, wyluzuj, napij się – powiedziała Bella, upijając słomką kremowe piwo.
Spojrzałam na nią, westchnęłam i niechętnie sięgnęłam po swoje. Upiłam łyk i…
- Co się stało? – spytała zdziwiona.
Wskazałam palcem na moje usta przyklejone do szklanki, a jej oczy zrobiły się tak wielkie, jak spodki. Odwróciłam natychmiast głowę i zobaczyłam Riddle’a, który uśmiechał się do mnie złośliwie i opierał się ręką o stół, prawą natomiast uniósł na wysokości swoich oczu i lekko nią pomachał. A więc już przykleił się do swojego kufla…
- No popatrz, kto by pomyślał, że podobnie myślicie – zaśmiała się cicho. – Dziwnie to trochę zabrzmiało… kto by pomyślał, że podobnie myślicie – powtórzyła i wyszczerzyła się.
Chciałam jej powiedzieć, że jeszcze pożałuje, a teraz żeby mi pomogła odkleić usta, ale jedyne, co z siebie wydobyłam, to tylko bełkot.
- Co mówiłaś? – odparła, nie przestając się śmiać.
Przewróciłam oczami.

Godzinę później…
- Gratulacje za pomysł… choć kto by pomyślał, że myślimy podobnie – odparł zjadliwie Riddle.
- Dokładnie to powiedziałam – spojrzał na Bellę z wściekłością.
- A to ja może pójdę już do Pokoju Wspólnego… - wybełkotała i przemknęła koło niego ze spuszczoną głową.
- Ręka nadal cię boli? – stwierdziłam z udawanym żalem, gapiąc się na jego obandażowaną prawą rękę.
- A ciebie nie bolą usta? – zakpił. – Żeby tak drwić sobie z prefekta??
- Ja też jestem prefektem, jakbyś nie wiedział.
- Nie kpij sobie ze mnie. Chcesz wojny? Chcesz? To będziesz ją miała – wpatrywał się we mnie na korytarzu z wielką wyższością, jeszcze większą niż u niego to normalne.
- Zobaczymy – zmierzyłam się z nim wzrokiem, a potem w tym samym czasie odwróciliśmy się z wielkim prychnięciem i z uniesionymi głowami odeszliśmy dumnym krokiem.

- Andy, odpuść już. Od kilku dni ciągle robicie sobie na złość, może pora w końcu na zawieszenie broni? – spytała Margaret, gdy kilka dni później szłyśmy na lekcję Historii Magii.
- Widzisz to? – pokazałam jej garść moich włosów, na których gdzieniegdzie widniał niebieski kolor. – Poza tym nadal mnie bolą usta i wszystko mnie swędzi po tych głupich czekoladkach – podrapała się w szyję. - Mówiłam ci, że to on mi je wtedy podłożył do tej torby, a ty się uparłaś, że to jakiś zakochany chłopak, więc żeby mu nie zrobić przykrości, to zjadłam te słodycze.
- Kto wie, to mógł być jakiś zakochany chłopak…
- Jaki chłopak daje ukochanej magiczne czekoladki, które powodują, że drapie się, jak oszalała.
- Ty za to rozprułaś mu kieszeni u spodni i pewnie stracił wszystko, co tam miał.
- Po której jesteś stronie? Jeszcze pomyślę, że spiskujesz z Riddle’m.
- Ktoś tu coś o mnie mówił? – usłyszałam ten okropny głos i zerknęłam za siebie.
- Nie. Co znów wykombinowałeś? – powiedziałam.
- Cóż, jeszcze nie wymyśliłem kolejnego psikusa, bo byłem zajęty swoim brakiem kieszeni – włożył rękę do kieszeni, która wręcz przeszła na wylot.
- Widzisz, ja nadal mam świetne pomysły – uśmiechnęłam się do niego kpiąco.
Odwzajemnił mój uśmiech i podniósł dłoń, dotykając mnie po szyi.
- Wiem to – szepnął, patrząc mi w oczy. Zadrżałam. – A teraz mogę zrobić tylko jedno…
- To znaczy?
- Życzyć ci powodzenia na teście.
- Nie musisz, uczyłam się – odparłam, ale i tak spojrzałam na Margaret ze zdziwieniem, bo jeszcze nigdy się nie zdarzyło, aby Riddle życzył mi w czymś szczęścia. Zawsze to było „połam sobie nogi” albo „życzę ci dwóch tygodni w skrzydle szpitalnym” i takie tam, jednak to jest na serio dziwne.

Po kilkunastu minutach ja i Margareth siedziałyśmy już w klasie Historii Magii.
- Witajcie, drodzy uczniowie. Mam nadzieję, że wszyscy pamiętali o teście – powiedział nauczyciel i rozglądnął się po klasie. Ja również tak zrobiłam i zauważyłam, że wszyscy jakby zdawali się nim nie przejmować. – Lepiej radzę wam się przyłożyć. Wiecie, że zaczynają się sumy i to na pewno będzie.

Odwróciłam lekko głowę. Korciło mnie, by zobaczyć, co z Riddlem. Nie wiem czemu, ale musiałam na niego spojrzeć. Natychmiast z powrotem odwróciłam głowę. Przyglądał mi się. O co mu chodzi? Znowu coś kombinuje?
Patrzyłam, jak testy unoszą się i same lądują na ławkach uczniów, w tym na mojej i Margareth. Podrapałam się po karku i nagle… zerwałam się, jak oparzona.
- Panno Misabielle, co to ma znaczyć? Dlaczego pani tak nagle wstała?
W tym momencie zrozumiałam, że stoję, a przed chwilą nawet krzyknęłam. A na moim karku nic już nie było.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. Czy wszystko w porządku?
- Tak – powiedziałam zażenowana i usiadłam z powrotem na miejsce, a gdy tylko to zrobiłam, spojrzałam za siebie pełna gniewu z błyskawicami w oczach na mojego rywala. Riddle siedział kilka ławek dalej za mną i opierał brodę na dłoniach, uśmiechając się do mnie złośliwie.

- Andy, zwariowałaś – wyznała mi Bella pewnego dnia, siedząc na wielkim kamieniu na Błoniach. W tym czasie ja stałam przy ogromnym drzewie i wyciskałam na niego magiczny klej, który schnął niesamowicie szybko i trzymał się przez cały dzień.
- Cicho, nie wybaczę temu głupiemu lalusiowi, który mówi, że to on jest ten najwspanialszy – zaczęłam naśladować jego ruchy.
- Ej, czy ty się w nim zakochałaś? – spytała z podejrzliwością, ale i zadowoleniem w głosie.
- Ja…? – wyjąkałam zmieszana. – Chyba żartujesz, miałabym zakochać się w NIM?? Nigdy! – odwróciłam się tyłem do niej. W pewnej chwili przypomniałam sobie, jak parę dni temu dotknął mojej szyi i poczułam, że zaczynam się rumienić. O dziwo, to było naprawdę miłe uczucie… czyżby Bella miała rację?
Usłyszałam westchnięcie przyjaciółki.
- No nic, widocznie tego od ciebie nie wyciągnę, szkoda.
- Nie mów już o tym - oburzyłam się. – Mówisz, że zaraz tu będzie? Bella!
- Co? – odparła, gdy wyrwałam ją z chwilowego zamyślenia.
- Czy ten idiota zaraz tu przyjdzie?
- Chyba powinienem komuś odjąć punkty… - usłyszałam i odwróciłam się gwałtownie. Co on, ma skrzata w rodzinie? – … za obrażanie prefekta.
- Przestań wykorzystywać swoją pozycję prefekta.
- A co, zabronisz mi? Dzięki temu tytułowi mam choć trochę władzy w szkole – uśmiechnął się usatysfakcjonowany. – A więc, co chciałaś?
- Tak się zastanawiałam, ciągle się kłócimy, więc może dalibyśmy sobie spokój… - wcisnęłam klej w ręce Belli i to w ostatniej chwili, licząc, że tego nie spostrzegł, i odwróciłam go plecami do drzewa, posmarowanego klejem. - … i pogodzili się? Co?
- Co ty kombinujesz, Misabielle?
- Nic, naprawdę nic.
- A ja myślę, że jednak tak – popchnął mnie w stronę drugiego drzewa, znajdującego się za mną, tak, że plecami przylegałam do kory. Był silny, za silny, żebym cokolwiek mogła zrobić, a on w tym czasie złapał mnie za dłoń tak, jak często trzymają się pary. Potem przybliżył twarz do mnie, ignorując Bellę, i wykrzywił usta w figlarnym uśmiechu, wpatrując się, jak odwracam głowę w bok i przełykam ślinę, starając się na niego nie patrzeć. Nie chciałam, aby coś mi zrobił, znam go i wiem, że czasami przesadza, a mnie, mimo wszystko, niekiedy naprawdę przeraża…
- Żartowałem – zachichotał i odsunął się ode mnie. – Możesz puścić moją dłoń.
- To ty ją puść – powiedziałam i puściłam jego dłoń, a raczej spróbowałam puścić. Niestety.
Spojrzeliśmy po sobie, następnie na nasze złączone dłonie i w końcu nasz wzrok zatrzymał się na Belli, stojącej naprzeciwko nas kilka metrów dalej z klejem w rękach.
Uśmiechnęła się niewinnie.
- To po to, byście się w końcu pogodzili.
- Ale żeby sklejać nam dłonie?? – odparłam z zaskoczeniem.
Schowała głowę w ramionach.
- Black, przysięgam ci na całe moje życie, że gdy tylko się uwolnię, uprowadzę cię w nocy i oddam w prezencie centaurom! – warknął Riddle.
Bella przełknęła ślinę ze strachu i odsunęła się do tyłu na jeszcze jeden metr.
- No proszę, jakie bogate słownictwo – stwierdziłam z udawanym podziwem. – Jednak masz coś w głowie…
- Lepiej się nie odzywaj, Misabielle, bo nie radzę za siebie – powiedział do mnie i zwrócił się do Belli. – Idź natychmiast po jakiegoś nauczyciela. Poproś, by tu przyszedł, pierwszego, jakiego spotkasz.
Bella pokiwała głową i pobiegła w stronę zamku. Riddle natomiast usiadł na kamieniu, na którym paręnaście minut temu siedziała moja kumpela, a ja usadowiłam się za to na drugim końcu skały.
- Widzisz? To z twojej winy jestem teraz na ciebie skazany.
- Niby czemu z mojej?
- Gdybyś nie próbowała przykleić mnie do tego drzewa, to teraz nie czekalibyśmy na jakiegoś nauczyciela, nie mogąc oddalić się od siebie nawet na dwa metry.
- Myślisz, że daruje ci to, że wsadziłeś mi jakieś świństwo pod bluzkę na sprawdzianie z Historii Magii? Gdybym zauważyła je później, dostałabym T, ale na szczęście mam P. A tak w ogóle to skąd wiesz, że to drzewo jest pokryłam klejem?
- Widziałem, jak to robisz – odparł znudzonym głosem.
Na chwilę zapadła cisza…
- Dziękuję – powiedziałam po chwili. Milczał. – Dziękuję za wszystko.
- Misabielle.
- Hm…?
- Jesteś dziwna – oznajmił ku mojemu zaskoczeniu.
Wybuchłam śmiechem, ale za chwilę spojrzałam na niego. Przyglądał mi się z uśmiechem i błyskiem w oczach. Moje policzki zaróżowiły się i poczułam, jak tysiące motyli tańczy breakdance w moim brzuchu.
- Zawsze wiedziałem, że coś do siebie macie – usłyszałam i oboje odwróciliśmy głowy w kierunku tego głosu.
- Profesorze Slughorn, to nie tak – powiedziałam z zakłopotaniem. – My nie jesteśmy razem, prawda? – spojrzałam pytająco na Riddle’a, który dziwnie się skrzywił, ale pokiwał głową.
- Ach, tak – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem profesor. Zauważyłam, że zerka na Toma. – Więc co się stało?
- To się stało – podniosłam swoją dłoń sklejoną z dłonią Riddle’a. – Przez przypadek skleiliśmy sobie dłonie – dodałam, gdy zobaczyłam zaskoczone spojrzenie nauczyciela.
- Przepraszam, to moja wina… - zaczęła Bella. – Chciałam, by się w końcu pogodzili… i tak wyszło… - spuściła głowę.
- Nic się nie stało. Odpowiednie zaklęcie i po wszystkim – powiedział profesor i wyciągnął różdżkę.

~ Tom
- Trzeba korzystać z okazji, jaką daje los – doszedł mnie głos nauczyciela.
Profesor Slughorn pomógł nam się uwolnić i rozeszliśmy się. Andrea poszła z Bellatriks, a profesor chciał ze mną porozmawiać, ale na jaki temat? O co mu chodzi?
- Nie rozumiem, co ma pan namyśli… - zacząłem, siląc się na udawaną życzliwość.
- Widać, że zależy ci na niej.
- Na kim?
- Na pannie Misabielle. Gdziekolwiek nie pójdę, widzę was razem. Jest piękną i dobrą dziewczyną, więc nie trać takiej okazji, ponieważ mówi się, że taka miłość zdarza się raz na całe życie.
Stanąłem, jak wryty, a słowa nauczyciela dopiero zaczynały dochodzić do mojego mózgu.
- Ale... – zacząłem.
- Ty za to jesteś dobrym i przystojnym chłopakiem, więc rzadko która ci się oprze, dlatego wykorzystaj swoje zalety – uśmiechnął się. – Cóż, zaczyna się robić późno. Wracaj do dormitorium, ja też już muszę iść.
Spuściłem głowę, wsłuchując się w jego cichnące kroki. „Trzeba korzystać z okazji, jaką daje los”. Co to ma niby być? Ten staruch stał się takim znawcą miłość? Prychnąłem. Odwróciłem się i zacząłem kierować się w stronę lochów. A tak w ogóle, co to znaczy? Ta „miłość”? Znalazłem takie pojęcie w jednej z powieści w sierocińcu. Lubię czytać książki, więc zdarzało się, że dużo czasu spędzałem w niemałych biblioteczkach, a nawet brałem te, które należały do tych starych pracownic. Nadal pamiętam cytat jednej z postaci; „miłość jest wtedy, kiedy zależy ci na drugiej osobie tak bardzo, że jesteś w stanie poświęcić dla niej wszystko, nawet własne życie”. Oddać własne, cenne życie dla kogoś innego? Żałosne. Skąd ludzie czerpią takie bezwartościowe bajeczki, które, o dziwo, są popularne. I co? Własna śmierć niby jest taka piękna? To chore.
- Nie bój się – usłyszałem śliczny, tak mi znany głos.
Zerknąłem zza wysokiej kolumny na dziedzińcu i zobaczyłem ją. Długie, czarne włosy, lśniące w nikłych promykach zachodzącego słońca. Kucała przed małym czarnym kotem i wyciągała do niego rękę z uśmiechem tak cudnym, że automatycznie również się uśmiechnąłem. Piękna.
- Masz – włożyła rękę do kieszeni, wyjęła jakieś ciasteczka i znów wyciągnęła dłoń w stronę zwierzęcia, które podeszło ostrożnie i obwąchało dłoń. – Śmiało – kot zjadł ciasteczka, a ona go pogłaskała.
- Andrea – szepnąłem cicho, ale dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to zrobiłem i ukryłem się za kolumną, nim zwróciła na mnie uwagę.

Uśmiechałem się.

3 komentarze:

  1. Witam! W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przykrością informuję, że właśnie ukazała się odmowa oceny Twojego bloga. Zapraszam do zapoznania się z notką oraz do ponownego zgłoszenia. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieźle w końcu Riddle zaczyna mowic jak Riddle miła odmiana ;-D Na poczatku momentami wydawal mi sie zbyt cukierkowy.. Troche mnie to irytuje ale tak to nawet sie wciagnelam.. może dotrwam do konca, zobaczymy jak to rozwiniesz :-)

    OdpowiedzUsuń