Dlaczego z nim jestem? Zmienił się, nie jest tym samym chłopakiem co kiedyś. Gdy byliśmy mali dawał mi kwiaty, zawsze uśmiechał się na mój widok i był niesamowicie miły. Przychodził do mojego domu, gdzie czekał na niego obiad i poczęstunek, przygotowany przez Dianę, która zawsze powtarzała, że w sierocińcu karmią dzieci, jakby były one pisklętami. Z uśmiechem stała w kuchni, pachnącej dopiero co upieczonymi ciastkami, i podawała swoje specjały, podczas gdy Arnold krył nas, a ponieważ tata nie akceptował Toma i nie chciał, bym zadawała się z dziećmi “jego pokroju” - jak go nazywał - ktoś musiał pilnować, by nasz sekret nie wyszedł na jaw. Właściwie, nie rozumiem, dlaczego go tak nie znosi. Może z powodu, że jest sierotą? W końcu to nie jego wina. Nie wybieramy sobie rodziny… Zresztą, to nie może być tego przyczyną; tata izolował mnie od wszystkich. Wtedy nie wiedziałam, że jestem czarownicą, myślałam, iż moje zdolności są skutkiem mojej dziedzicznej choroby. To był powód tego, że traktował mnie, jak nie swoją córkę…
Szarpnął mnie mocniej. W moich oczach zaiskrzyły łzy. Bolało. Nawet bardzo. Dlaczego mi to robi? Był miły, kochany… dobry, a teraz?
Stanęliśmy przed drzwiami drewnianej chatki i Tom zapukał wolną ręką. Nim się otworzyły, kątem oka ujrzałam, jak zerknął na mnie znad ramienia i rozluźnił uścisk, jak gdyby poruszyły go moje łzy.
Usłyszeliśmy kroki, drzwi otworzyły się i stanął w nich ze zniesmaczoną miną chłopiec z długimi, kędzierzawymi włosami. Był nieco pulchny, a jego wzrost nie wskazywał na to, by miał czternaście lat, raczej dwadzieścia. Patrzył na Riddle’a, jakby właśnie zobaczył jakiegoś robaka, zaś jego uwaga skierowana była tylko na niego, że w pewnym sensie zdałam sobie sprawę, iż nie wie o moim istnieniu. A przecież znamy się, pomogłam mu wiele razy.
- Cześć, Hagridzie - powiedziałam uprzejmie.
- Hm? - podniósł wzrok i przez chwilę wydawało się, że nadal mnie nie zauważył, choć patrzył się dokładnie na mnie. - Ach tak, cześć, Andreo.
- Zaprowadź nas do Centera - rozkazał Tom.
Zawahał się.
- Zrób to, inaczej możesz się z nim pożegnać… - dodał mój chłopak.
Hagrid spojrzał na mnie, potem na niego i wyminął nas, a Tom pociągnął mnie, krocząc za nim.
- Tom, puść, będę szła, ale to boli - prosiłam i puścił mnie.
Podbiegłam do Hagrida i zaczęłam iść koło niego, z trudem dotrzymując mu kroku. Zastanawiałam się, dlaczego go wyrzucili? Słyszałam tylko, że go o coś oskarżyli, podczas gdy ataki bazyliszka ucichły, potem dowiedziałam się od Margaret, że dyrektor pozwolił mu zostać i zamieszkać na terenie szkoły. Niewiele z tego wiem, bo nauczyciele chcieli pozostawić to w tajemnicy, ale i tak wieść o znalezieniu domniemanego sprawcy kilku niezwykłych morderstw i wyrzuceniu go ze szkoły rozeszła się w Hogwarcie z szybkością błyskawicy. Oczywiście, dzięki Rebece, która jest prefektem Slytherinu oraz ulubienicą nauczycieli, a jej działania są sprytnie zatuszowane przez nią samą. Prawda, nie mam na to dowodów, ale wiadomo, że jest ogromną plotkarą i zawsze wszystko wie.
- Hagrid… - zaczęłam.
- Tak? - odparł.
- Powiedz… jak to się stało, że cię wyrzucili?
- Cóż, ja nie mogę powiedzieć, dyrektor nie pozwala. Cholibka, wszyscy nie pozwalają. Wszyscy, czyli nauczyciele, a przecież powinno się poznać prawdę?
- Jaką?
- No, że… mój Aragog nie mógł tego zrobić. Za mały jest. Taki, o! - pokazał rękami coś, co wielkością może przypominać kocię. - Jak szczeniaczek! Muchy by nie skrzywdził!
Za nami rozległo się chrząkanie Toma.
- Znaczy się… nikt nie odkrył prawdy… no… - spojrzał za ramię, a ja tymczasem podążyłam za jego wzrokiem i ujrzałam twarz Toma, którego mina nie wróżyła nic dobrego. - Więc… dawno się nie odzywałaś. Co u ciebie? Margaret wciąż tak dobrze się uczy?
- Ciągle siedzi z nosem w książkach - odparłam zniesmaczona, godząc się z tym, że on nie chce drążyć tego tematu.
Czy tak trudno powiedzieć prawdę? Co, jeśli ona okaże się pomocna?
Zadziwiło mnie to, jak Tom i Hagrid na siebie patrzy; jak psy, które miały zaraz rzucić się sobie do gardeł i rozszarpać. Tom, co prawda, uchodzi za najlepszego ucznia, którego uwielbiają nauczyciele, ale również ma poważanie wśród rówieśników i młodszych klas, a nawet starszych i zdobył to w niecałe dwa lata od przyjazdu do szkoły. Pogratulować mu, bo jeszcze nie słyszałam, by to się komuś przydarzyło. Oczywiście, nie ma co się dziwić, bo zawsze szybko zyskiwał sympatię innych, z wyjątkiem taty, ale to już z innych powodów. Na przykład z tego, że jest sierotą. Choć to żadne wytłumaczenie, bo izolował mnie od wszystkich.
Tym, gdzie Hagrid miał nas zaprowadzić, okazał się być Zakazany Las. Przystanęłam, związana strachem. Nie pomagała mi myśl, że jestem tu z półolbrzymem i najwybitniejszym uczniem w szkole. W tym lesie grasowało wiele stworzeń, równie niebezpiecznych, jak smok czy bazyliszek, zaś szansa spotkania któregoś z nich wacha się od siedemdziesięciu do dziewięćdziesięciu procent. Choć jest jasno, bo nadchodzi koniec roku szkolnego, oznaczający wakacje, to i tak drżałam na samą myśl, że się tam znajdziemy. Już miałam odwrócić i wręcz puścić się biegiem w kierunku bezpiecznego i ciepłego Hogwartu, ale Tom, jakby czytając moje myśli, stanął między mną i Hagridem, i objął mnie ramieniem, a w jego dłoni drżała różdżka, gotowa zaatakować każdego, kto się zbliży. Poczułam się pewniej i nie zawróciłam, jednak w dalszym ciągu nie mogłam opanować strachu, który teraz spadł trochę, ale był. Coś dziwnego miało się stać, niepokojącego, ale co?
Schodząc krętą ścieżką, weszliśmy w końcu do Zakazanego Lasu, przepełnionego mrokiem, z którego biło zło. Nie bardzo dało się po nim ruszać, bo co rusz natykaliśmy się na wielkie drzewa i rozległe krzewy. Z każdym krokiem coraz bardziej się bałam.
Niecałe dwanaście minut później znaleźliśmy się na niewielkiej polance. Zobaczyłam na niej coś wielkiego i czarnego, ogromnego psa, przywiązanego grubym łańcuchem do mocarnego dębu, stojącego w kącie polany. Zwierz odwrócony był do nas tyłem, ale gdy usłyszał nasze kroki, podniósł łeb i spojrzał za siebie.
Stanęłam. Zapomniałam o strachu. Widziałam przed sobą jego, merdającego ogonem psiaka, uśmiechającego się “po swojemu”. Wstał i szczeknął radośnie. Zobaczyłam na jego prawym boku opatrunek z czerwoną szramą po krwi. Zaniepokoiłam się. Ruszyłam ku nie mu, jednak Tom położył mi na ramieniu, a Center, gdy zobaczył, że się zbliżam, zrobił szybkim krokiem (a może mi się tak zdawało? W Końcu wzrostem dorównywał Hagridowi, czyli prawie dwóch metrów, zaś gdy stał na tylnych łapach, wydawał się jeszcze większy) parę susłów w moją stronę i odskoczył, jak poparzony, zatrzymany przez łańcuch, szarpnął łbem, ale kiedy nie udało mu się, spuścił głowę, patrząc na mnie ze smutkiem i zaskomlał. Żal mi się go zrobiło.
- No już. Połóż się, bo jeszczeź nie wyzdrowiał, a większych ran chyba nie chcesz sobie zrobić - powiedział ochoczo Hagrid i poklepał lekko wilka po głowie, na co on, będąc posłuszny, położył się.
Podeszłam do niego, ignorując wyraźny sprzeciw Toma, ale mimo to nie ruszył się z miejsca, tylko śledził mnie wzrokiem, niczym kot, polujący na swą ofiarę. Usiadłam przed Centerem i objęłam w obydwie dłonie jego czarny łeb, a potem spojrzałam w smutne oczy przyjaciela i aż żal mi się go zrobiło; dobrych kilka tygodni musiał tu przeleżeć, przywiązany łańcuchem do buka, mając za towarzystwo jedynie zadziorne kruki i drzewa. Oczywiście, Hagrid z pewnością go odwiedzał, dając mu coś do jedzenia, by nie umarł z głodu. Pewnie myślał, że już nie wrócę. Przytuliłam się do niego.
- Przykro mi, Center. Musisz tu jeszcze pozostać, twoje rany wolno się goją, ale jesteś bezpieczny. Nie mogę cię zabrać do Hogwartu, nawet tak, jak wzięłam Zazu, ponieważ nauczyciele by się zorientowali, a gdyby uczniowie dowiedzieli się, że po szkole grasuje wilk wielkości centaura, umarliby ze strachu - zachichotałam, a z mojego oka popłynęła ciepła łezka. - Rodzice zabraliby ich do domów, za to ja bym miała niezłą awanturę. Aczkolwiek znam sposób, byś już nigdy… - zacięłam się. Przypomniałam sobie, jaki warunek musi być spełniony, by można było rozszczepić duszę. Poczułam następną łzę, spływającą po policzku. - …nie cierpiał i nie został zraniony. Zobaczysz, wszystko się uda - dokończyłam po chwili wahania.
Wsunęłam dłoń pod miękką sierść na karku wilka, by poczuć jego ciepło, jednak po chwili warknął cicho i podniósł przednią część ciała. Przeraziłam się i tak przechyliłam do tyłu, że upadłam na ziemię, ale nadal nie spuszczałam z niego wzroku. Zerknęłam na rękę i ujrzałam sporą plamę krwi. Wciąż krwawi, więc rany, zadane podczas walki z wilkołakiem, nie zagoiły się. Teraz rozumiem, dlaczego tak się zachował. Spojrzałam na Hagrida, który ofuknął Centera, a Tom z pełną powagą uniósł do góry różdżkę z zamiarem ataku.
- Nie! - zawołałam, podczas gdy wilk potrząsnął gwałtownie głową, rozpryskując krew na wszystkie możliwe strony. - Przestań, spokojnie - poprosiłam przyjaciela, podnosząc się z ziemi.
- Jeśli coś ci zrobi, to… - zaczął groźnie Tom, jednak nie dokończył, bo Center, ku mojemu zdziwieniu, wstał i warknął krótko, ale donośnie, a jego warczenie rozniosło się echem po lesie, płosząc pobliskie kruki, które zerwały się z gałęzi drzew, kracząc z oburzenia.
Twarz Toma była równie zdziwiona, co moja, ale nie trwała długo, ponieważ błyskawicznie zmieniła się w buntowniczą minę.
Nie dziwię się i jego, i mojego zaskoczenia, gdyż nigdy tak się nie zachowywał, lubił Toma i to od zawsze. Cieszył się, gdy przychodził, wtedy szaleńczo machał ogonem i nie opuszczał nas na krok, ciągle chciał, by go głaskano. To pierwszy raz w życiu, kiedy na niego warknął. Nie wiem, co go napadło, ale wiem, że tym postępowaniem nie zaskarbi sobie zaufania mojego chłopaka, które trudno zdobyć, lecz bardzo łatwo stracić.
Spojrzałam ze złością na Centera, który podchwycił mój wzrok i podkulił ogon, skomląc. Nie mogłam długo się na niego gniewać, w końcu to pierwszy raz i więcej zapewne tego nie zrobi, a może stał się zazdrosny, przecież nie wiedział, że ja i Tom jesteśmy razem albo po prostu spędzałam za dużo czasu z moim chłopakiem i tyle.
Moja twarz przybrała łagodny wyraz i pogładziłam go po łbie, a on z radością odwdzięczył mi się, merdającym ogonem.
- Chodź, jeśli chcesz, by twojemu… - Tom się zaciął, jakby nie wiedział, co powiedzieć, ale nagle odparł. - wilkowi nic się już więcej nie stało, to musisz mieć horkruksa.
- Dobrze - powiedziałam cicho, ale może za cicho, bo nie byłam pewna, czy mnie usłyszał. Myliłam się; usłyszałam tuż za mną kroki, ale po chwili moją uwagę odciągnął Center, liżąc mnie swoim językiem po policzku. Zaśmiałam się, a on szczeknął radośnie i zamerdał ogonem. Nagle poczułam, jak Tom obejmuje mnie od tyłu i przytula do siebie. Zapomniałam o wszystkim, co się stało, co mi zrobił. Może się o mnie martwił? Chciał, bym zrobiła te horkruksy, tak abym była bezpieczna, bo po prostu bardzo mnie kocha i nie chce stracić?
- Teraz już cię nie pocałuje, póki nie umyjesz się kilkanaście razy - usłyszałam rozbawiony głos Toma i zachichotałam.
Kiedy przestałam rechotać, odwróciłam się, stale w jego ramionach, i wtuliłam się w jego szyję, wciągając męskie perfumy.
Po kilku minutach ponownie doszedł mnie jego głos.
- Otwórz oczy - odparł z powagą.
Zrobiłam, jak kazał. I zamarłam. Staliśmy przed szarym domem z łączącą ciemną furtkę i ogrodzenie ścieżką, wyłożoną kamieniami. Po bokach były czerwone, żółte i błękitne kwiaty oraz jabłoń, pełna dorodnych jabłek. Poznałam to miejsce, spędzałam tu każde wakacje co roku od sześciu lat… i nadal spędzam.
- Tom… - szepnęłam z przerażeniem.
- Cii… - powiedział i moje oczy zaszły mgłą.
Nie pamiętam, co było dalej. Obudziłam się w łóżku w dormitorium Gryfonek, jak gdyby nigdy nic. Przez okno wlewało się jaskrawe światło słoneczne, które oślepiało mi oczy. Leżałam przez dobrych paręnaście minut, próbując przypomnieć sobie, co się stało po tym, jak straciłam przytomność, ale czy naprawdę ją straciłam? Nie pamiętam niczego, tylko mój dom… dom, w którym mieszkam.
Otrząsnęłam się z myśli i podniosłam na miękkiej pościeli łóżka. Spojrzałam przed siebie, gdzie na przeciwległym łóżku leżał, zwinięty w kłębek Zazu. Uśmiechnęłam się, zapominając o wszystkim. Tak słodko spał…
Wstałam i usiadłam na posłaniu koleżanki, unosząc rękę, by go pogłaskać, lecz moje palce zaledwie musnęły jego rudą sierść, a on zerwał się, jak oparzony, i pobiegł na drugi koniec łóżka.
- Ej, co się dzieje? Zawsze lubiłeś, gdy cię głaskałam - rzekłam, lecz on tylko skulił się na łóżku i przyglądał mi się czujnymi, dużymi oczami.
- Powiedz mi, o co chodzi.
Nie odezwał się, jakby mnie nie słyszał.
- Jak nie chcesz nic mówić, to nie mów - odparłam zrezygnowana. - Idę na śniadanie - zakomunikowałam, odwróciłam się na pięcie i podążyłam do łazienki.
Nie wiem, co go ugryzło.
- Andy - usłyszałam głos Peggy.
- Hm…? - odgoniłam od siebie wszystkie myśli o tym, co mogło się wczoraj wydarzyć. Nachodziły mnie najgorsze myśli, które nie chcą się odczepić. Po prostu; przyczepiły się do mnie, jak rzep do psiego ogona.
- Dobrze się czujesz?
- Tak - odparłam.
Siedziałam przy stole z głową opartą na rękach i gapiłam się w drewniany blat.
- Powinnaś pójść do skrzydła szpitalnego, jeśli coś jest nie tak.
- Nie.
- Pewnie źle się czujesz po tym wszystkim… - powiedziała smętnie, a ja, jak na zawołanie, podniosłam głowę i spojrzałam na nią zdziwiona.
- O co chodzi? - spytałam.
- Nie wiesz? - zdziwiła się jeszcze bardziej, niż ja. - Więc… ale nie bądź smutna, ani nic… przeczytaj, ale nie będziesz zadowolona…
Podała mi Prorok Codzienny. Wzięłam go od niej i przeczytałam nagłówek.
Serce mi zamarło.
Po pierwsze: nie można kończyć rozdziału w taki sposób -,-. Jak mogłaś?! Nie rób tak więcej, moje serduszko serio nie wytrzyma ;]. Fajnie, że nie zmieniasz wszystkiego, że trochę trzymasz się książki. Czekam na następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńAelita ;]
Przepraszam xd Chciałam jak najszybciej skończyć ten rozdział i "urwałam" w tym momencie, albo raczej zrobiłam to, by podtrzymać napięcie, bo nikt nie wie, co będzie napisane w Proroku, tylko ja. Dziękuje za komentarz i cieszy mnie każdy ;)
OdpowiedzUsuńSUPER SUPER SUPER!!! Nie mam weny na długi kom, ale kiedy nowy rozdziała
OdpowiedzUsuń?!?!
Hej, właśnie odkryłam Twój blog i zaczęłam czytać. Mogłabyś opowiedzieć mi nieco więcej o Twoim pisaniu i jak wpadłaś na pomysł opowiadania?
OdpowiedzUsuńBędę wdzięczna za odpowiedź! :)
Weny życzę!
Nana
Na ten pomysł wpadłam po prostu przypadkiem i to kilka lat temu wymyśliłam Andreę, ale wtedy miała na imię Erianna, dopiero potem zmieniłam imię. Zadałam sobie pytanie: "co by było, gdyby Voldemort się zakochał?" i tak to się stało, jednak ja stworzyłam go z nieco innej strony, bardziej dobrej xd
UsuńMam nadzieję, że się spodobał, bo ja, jak większość autorów swoich opowiadań, nie uważam mój za wybitny xD
Cześć. Zgłosiłaś się jako oceniająca na niebieskim-piorem.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMamy małe problemy, możemy się skontaktować na gg?
[12574062]
jeśli nie masz gg, odpisz pod zgłoszeniem :)