piątek, 19 kwietnia 2013

15. Uratuje cię...

Wybaczcie, że nie pisałam. Teraz mam interent z orange, tylko za nic w świecie nie mogę zarejestrować Liveboxa (ponoć umowa jest przetwarzana i ma być dziś lub jutro, ale nie chce mi się im wierzyć), może wiecie co zrobić?
Jeśli go zarejestruje, notki będą częściej i będę mieć stały dostęp d bloga, więc możecie spodziewać się dużych przeróbek ;)

~*~

Wiatr wyśpiewywał piękną pieśń, gwizdżąc melodyjnie, kiedy ja trwałam w błogim objęci mojego obecnego chłopaka. Jedynego i pierwszego, jakiego miałam. Gdyby mi ktoś kilka tygodni temu powiedział, że kiedyś będę dziewczyną Toma Riddle'a, chybabym go pobiła.
Arkadyjskie ciepło biło od jego muskularnego ciała, podczas gdy ja czułam rytmiczne uderzenia jego serca. Leżeliśmy na zielonej, wilgotnej trawie pod gałęziami mocarnego buka, a wiosenne, popołudniowe promienie słońca ochoczo nas ogrzewały.
Wiosna. Baśniowa pora roku, w której setki bezimiennych istot budzi się do życia, wynurzając się spod resztek śniegowego dywanu, którego było bardzo mało. Właśnie ją lubię i to nie tylko dlatego, że wtedy jest ciepło, a zarazem zimno, wszystko zdaje się ożywiać.
Był kwiecień. Mój ulubiony miesiąc, bo wiosenny, jednocześnie zapowiadający zbliżający się koniec roku. Nie lubiłam wracać, nie cieszyłam się z tego, w sumie tata też się nie cieszył, bo z czego?
Spojrzałam na Toma. Opierał się o drzewo, trzymając ręce splecione za głową i wpatrywał się  w coś przed nami. Podążyłam za jego wzrokiem, ale to było tylko pasmo mrocznej roślinności zakazanego lasu, a nad nim lazurowe niebo bez chmur. Skierowałam na niego wzrok.
- Oczym myślisz?
- Hę? - zerknął na mnie.
Widocznie wyrwałam go z głębokich zamyślań.
- O czym myślisz? - powtórzyłam.
- Raczej ja chciałbym wiedzieć, co ty myślisz - powiedział chłodno.
- Ponoć uczysz się legilimencji, więc powinieneś wiedzieć.
Zapadło głuche milczenie, które, bóg wie, ile trwało.
- Jesteś wyjątkowa - stwierdził nagle.
- Każdy chłopak tak myśli o swojej dziewczynie.
- Jesteś wyjątkowa - powtórzył. - Ponieważ nie mogę czytać w twoich myślach. Uczę się, by móc dowiedzieć się wszystkiego o tobie, a czego mi nie mówisz, ale nie daje rady tego zrobić.
- Jesteś dobry z legilimencji, za to ja jestem zwykłą dziewczyną, jak wszystkie inne - uśmiechnęłam się do niego.
- Wizja. Sny - odparł krótko, patrząc mi w oczy.
Zadrżałam.
- Nie rozmawiajmy o tym - szepnęłam.
Przyciągnął mnie i pocałował krótko w usta. Uwielbiam, gdy to robi. Wtedy czuje się bezpiecznie, a żadne zgryzoty nie posiadają nawet krztynki sensu, jakby świat nie istniał, tylko my dwoje. Bez wątpienia każda dziewczyna śni o takim chłopaku, do którego mogłaby się przytulić i zapomnieć o bożym świecie.
- Ekhm, ekhm.
Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na bok. Stała nad nami Rebeka, uśmiechając się drwiąco z założonymi na piersiach rękami. Wyglądała jak nauczycielka, która właśnie przyłapała parę uczniów na obściskiwaniu się na błoniach szkoły. Jej, jak zawsze, wypucowane, brązowe loki opadały na ramiona, gdzie złota tunika była idelanie skomponowana z fioletową spódniczką, tak krótką, że gdyby się schyliła, widać by było jej potężny tyłek (bez komentarza, ale ponoć wszyscy chłopcy lampili się na jej spódniczkę, szczególnie, kiedy miała taką jak ta).
- No, wiedziałam, że coś się święci... - zaszczebiotała złośliwie we francuskim akcencie.
- Czego znów chcesz, Rebeka? - odparłam.
- A nic. Musiałam przekonać się, czy to, co wszyscy mówią na okrągło, to prawda i widzę, że się nie mylili.
- O co ci chodzi?
- No jak o co? Cała szkoła gada o tym, że razem odzicie.
Bella.
- Tylko wiesz, ja cię ostrzegam, dwa tygodnie przed tym, jak zostaliście parą, Riddle miał dziewczynę.
- Nie mówiłeś mi tego... - zwróciłam się do Toma, który wpatrywał się w nią z nieukrywanym gniewem w oczach.
- Tom, kiedy się prześpisz z tą pokrarą? - wskazała na mnie. Przyzwyczaiłam się. - Jest pewna dziewczyna, która zgłosiła się do kolejki.
- Dziewczyna?
- Łi* - powiedziała. - Nie zamierzam cię martwić, ale Tom jest z każdą dziewczyną, by ją przelecieć, a nie że ją kocha, czy coś takiego. Pa, siostrzyczko!
- Siostrzyczko? - powtórzyłam, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedziała.
- Ty nie wiesz? - zdziwiła się. Na serio się zdziwiła. - Cóż, jeśli nie czytałaś listu od sługuski Diany i lokaja Arnolda, to nie dziwię się.
List od Diany i Arnolda! Jak mogłam zapomnieć?
- Rebeka, zaczekaj. Powiedz mi, o co chodzi?
- Moja matka i twój ojczulek biorą ślub. I to już w wakacje! Co za widowisko! Będę musiała przygotować się na taką specjalną uroczystość. Piękna suknia od nowego projektanta, taki słodki róż albo seksowna czerwień... - rozmarzyła się, a po chwili spojrzała na mnie z nieukrywaną pogardą w oczach, do której się przyzwyczaiłam. - A ty... Ty możesz iść nawet w starych szmatkach do wycierania podłogi. Nawet one nie zakryją twojej szpetoty - prychnęła i odwróciła się na pięcie.
Spojrzałam na Toma. To spojrzenie nie było dla niego dobrą wróżbą.
- Nie martw się. Może twój ojciec odwoła ślub? Lub jej matka zrezygnuje. Wszystko może się stać, do wakacji pełne dwa miesiące.
- Nie chodzi mi o ich ślub. Powiedz mi tylko, o co chodziło Rebece, gdy mówiła, że sypiasz z każdą dziewczyną.
- O nic - odparł szybko.
Wpatrywał się we mnie i próbował udawać, że wszystko jest okej, ale i tak widziałam, jak niepokojący uśmiech błądzi po jego twarzy. W końcu dałam sobie spokój. Nigdy nic od niego nie wyciągnę, więc po co próbować i niszczyć nasze relacje? Może wreszcie wszystko samo wyjdzie na jaw.
Przytuliłam się do niego.
- Co byś zrobiła, gdyby ktoś ci bliski przyczynił się do śmierci niewinnego człowieka? - odparł nagle Tom.
- Nie zniosłabym tego.
- Sama... wiesz.
- To był przypadek, a świadome morderstwo to nie to samo. Nie wiem, czy mogłabym żyć z takim człowiekiem... z mordercą.
- A gdyby ta osoba kłamała mówiąc, że nikogo nie zabiła, a jednak by to zrobiła, chciałabyś żeby powiedziała pawdę?
- Lepsza prawda, niż wieczne okłamywanie.
Przez moment milczał. Wyglądał, jakby podejmował najważniejszą decyzje swojego życia. Ukrywał coś, ale co? Zawsze był skryty i mało mówił.
- Popełniłabyś morderstwo? Świadome?
- Nigdy.
Zawachał się.
- Muszę ci coś pokazać - stwierdził po pewnej chwili.
Podniósł się, podczas gdy ja upadłam na ziemię.
- Co chcesz mi pokazać? - nie odpowiedział. Podał mi nonszalancko rękę i pomógł wstać.
Cały czas trzymając mnie za rękę zaczął mnie prowadzić w stronę Zakazanego Lasu. Zakazanego Lasu? Czy on zwariował? Nie można tam chodzić, poza tym znajdują się tam różne stworzenia, o których istnieniu pewnie nie wiem i w sumie nie chce się dowiedzieć. Wolę bezpieczny Hogwart, niż rzucać się w wir niebezpieczeństwa.
Adrenalina jakoś mi nie podchodzi.
Stuknięty jest.
- Tom, przecież to Zakazany Las - odparłam do niego niezbyt mądrze, ponieważ widać od razu, że to on. Jest tylko jeden las w okolicy szkoły.
- Wiem.
- To czemu mnie ta prowadzisz? - obuzyłam się.
- Chce ci coś pokazać - powiedział wyaźnie.
- Czyli co? Stado centaurów z ich nienawiścią do czarodzieji, krwiożercze tarantule, a może wściekłe smoki, które cudem uciekły z Rumunii?? Wybacz, ale nie chce czuć adrenaliny.
Nie słuchał mnie. Szedł prosto w stronę ponurych drzew Zakazanego Lasu. Teraz już coraz widoczniej mogłam dostrzec bujną roślinność, otaczającą to miejsce i jaskrawozieloną linię, dzielącą błonia od niego.
Poczułam się dziwnie. Tak odrzucona, jakby nie liczył się z moim zdaniem. Przyznam, że się bałam, przecież jesteśmy dopiero uczniami na szóstym roku, a co się stanie, gdy coś nas zaatakuje? Trafimy do skrzydła szpitalnego, zaś dyrektor odejmie nam punkty, albo wyrzuci ze szkoły, jeśli przed tym nie zginiemy pożarci przez ogromne tarantuly.
Kroczyłam tuż za nim, a z każdym krokiem moje serce biło szybciej. Zapadł zmierzch, natomiast dziś ma być ponoć pełnia. Oznacza to, że pewnie będzie tam się roiło od wilkołaków i Bóg wie czego. Co ja mam zrobić? Powstzrymać go? Jak? Nigdy nie daje się przekonać, to byłby cud, gdyby mi się teraz udało. Może po prostu odejść? Zostawię go wtedy samego, wręcz od razu da mu wyrok śmierci, a przecież go kocham. Jak można porzucić ukochaną osobę? Pozostawić samą sobie?
Stałam między młotem a kowadłem. Nie chce umrzeć, nie czas na to, ale nie idąc z nim może on umrzeć. Prędzej ja umrę, nie wiedząc, co z nim jest.
Stanęłam na przeciw niego, tym samym tarasując mu drogę i powodując, że się zatrzymał zaledwie cztery kroki od Zakazanego Lasu. Położyłam mu ręce na klatce piersiowej i spojrzał mu w oczy. Poczułam pod dłoniami lekkie bicie serca. Tego serca, którego kocham. Chcę, by ono nigdy nie przestawało bić.
Nigdy.
- Tom, proszę, zawróćmy. To niebezpieczne - powiedziałam.
Milczał.
- Boję się - szepnęłam.
- Ze mną jesteś bezpieczna - objął mnie i przygarnął do siebie.
- O ciebie.
Wzdrygnął się. Pocałował mnie w czoło. Poczułam mokry, a zarazem ciepły pocałunek, który spowodował, że moje serce zwolniło, zabiło w normalnym rytmie i uspokoiłam się. Ale obawa została, obawa, że coś się wydarzy.
Nagle w krzakach coś zaszeleściło. To się zdarzyło tak szybko. Z gęstwiny wyskoczył wilkołak, wielki na dwóch łapach i warczał wściekle. Tom w mgnieniu oka pojawił się przede mną, podczas gdy stwór podniósł swoją wielką łapę, by zaatakować i drasnął nią mojego wybawcę, który upadł na ziemię. Czerwona krew spływała z jego raną. Było ją widać, bo bestia rozszarpała mu rękaw szaty. Usłyszałam, jak Tom powiedział moje imię. Wyczułam w jego głosie strach.
Serce mi zamarło i stanęłam jak zamurowana. Co zrobić? Phi, w takiej sytuacji nawet to pytanie nie wpadło mi do głowy. Owładnął mnie lęk i poczułam się, jak bohterka powieści grozy, tyle że jest różnica w tym, iż zna się przyszłość bohaterki, ale moja przyszłość właśnie może się zawalić.
Bestia o czarnej siersci i wielkości prawie dwumetrowego człowieka, rzuciła się na wilkołaka, warcząc wściekle. Przez moment widziałam czarną sierść latającą w powietrzu i bezszelestnie opadającą na ziemię, tak, że kilka minut później prawie cała polana pokryła się gdzieniegdzie kłębkami sierści bestii. Słyszałam piski wielkiego psa, gdy wilkołak powalił go na grunt. Spojrzałam mu w oczy.
Center.
Wszędzie bym poznała te ślepia, które wyglądem przypominałyby szczeniaka. Wpatrywał się we mnie ze smutkiem i bólem, jeszcze trochę, a to bydlę zabije mojego przyjaciela!
Już zapomniałam o strachu, ponieważ nie pozwolę rzywdzić tych, którzy mają dla mnie jakieś znaczenie. Nie pozwolę.
Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i zaciśnęłam na niej dłoń, podczas gdy Tom złapał mnie za drugą rękę, pewnie próbując mnie powstrzymać. Chciałam się wyrwać z jego uścisku, ale on nie ulegał.
- Zostaw go! - krzyknęłam.
Wilkołak, nadal trzymając swoimi silnymi łapami potężne cielsko mojego psa, wyciągnął kły z jego łapy i warknął na mnie, chcąc mnie wystraszyć. Nie podziałało. Co prawda ja też potrafię się bać i czasami tak mam, al gdy w grę wchodzi życie kogoś kogo kocham, to nie znam trwogi.
- Powiedziałam: zostaw!!
Gniew kipiał we do nieskończoności i gdybym była choć trochę tak silna, jak Center, rzuciłabym się na tego wilkołaka i rozerwałabym kark. Center szczeknął, wyrażając swoją dezaprobatę z mojego czynu.
Niecałe kilka sekund później poczułam drżenie pod stopami, jakby drżała cała ziemia. Center i wilkołak też to pewnie poczuli, bo mój przyjaciel spojrzał na mnie z lekkim strachem, a stwór zaskomlił, rozejrzał się, jakby nie wiedział, gdzie jest i dał nura w gąszcz zakazanego lasu.
Odwróciłam się i spojrzałam na Toma. Patrzył się na mnie z lekkim lękiem, ale i troską. Spojrzałam na Centera i podbiegłam do niego, a potem uklękłam, rzuciłam się na niego i wtuliłam w jego miękką, puszystą sierść. Poczułam jego liźnięcie na karku, a z jego ciała spływały stróżki czerwonej krwi po mojej prawie całkiem białej ręce. Popłakałam się.
- Andy, nie pomożesz mu - powiedział Tom, klękając przy mnie i kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Nie, on przeżyje. Przeżyje...
Łkałam cicho. Co ja zrobię bez Centera, nie mogłabym znieść jej straty, jak niemogłabym znieść również straty Zazu.
- Wiem, co zrobić, by go uratować.
- Co? Proszę, Tom, powiedz - błagałam go usilnie.
- Jeśli coś mi przyżekniesz.
- Wszystko.
- Jeśli uratuje Centera... spędzisz ze mną całą wieczność, będąc równie nieśmiertelną, co ja, wtedy będziesz żyć ile tylko zapragniesz na ziemi, razem ze swoim psem - stwierdził.
- Nie rozumiem... - zmarszczyłam brwi.
- Nigdy nie umrzesz - odparł krótko i zwięźle.
- Ale jeśli ja będę żyć wiecznie, to inni umrą. Margaret, Bella, Lucas... oni umrą, tak? - spojrzałam na niego.
Kiwnął głową. Spojrzałam na Centera, tracił siły. Poświęcił się dla mnie, więc ja poświęce się dla niego. Tak robią przyjaciele...
Położyłam rękę na dłoni Toma i uśmiechnęłam się do niego.

~*~

* - to znaczy „tak” po francusku. Nie wiem, jak się to piszę.

2 komentarze:

  1. Hej! Super blog! Ostatnio się na niego natknęłam i jest boski! Na razie będę czytać chyba 4 lub 5 rozdział, jeszcze sprawdzę, ale jak na razie jest super! Mam prośbę, znaczy nie wiem czy chcesz tam zajrzeć ale mam bloga: opowiadania-i-inne-gadania.blogspot.com jeśli byś chciała to zajrzyj, i jeszcze jedno pytanie, jak się robi żeby mieć u góry taki jakiś fajny szablon a nie taki automatyczny, bo mój blog za piękny nie jest, ponieważ nie wiem jak to się zmienia :(. JESZCZE RAZ! SUPER BLOG!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następny rozdział? Proszę napisz!!! ;** kofam tego bloga

    OdpowiedzUsuń