środa, 3 kwietnia 2013

14. - Zakręcony dzień

Następnego dnia Pani Fiskey wypisała mnie ze Skrzydła Szpitalnego, co przyjęłam z wielką ulgą. Natomiast zaczęłam tego odrobinę żałować, bo



tuż po powrocie Margaret aż zasypała mnie pytaniami na temat tej wizji (oczywiście, nie mówiłam jej o moich przypuszczeniach, że to jest


wspomnienie śmierci mojej matki), była również oburzona, że nie powiedziałam jej o tym śnie, ale potem uspokoiła się, za to następnego dnia


doczepiła się Bella, która już na śniadaniu rzuciła mi się na szyję, później musiałam jej wszystko opowiedzieć, bo dręczyłaby mnie cały dzień.

Teraz siedziałam koło Belli na obiedzie. Wcinała ze smakiem deser składający się głównie z kilkunastu biszkoptów, kilku eklerków i może


czterech ciastek z owocami. Jadła, aż się jej uszy trzęsły, a ja w tym czasie zagłębiłam się w podręczniku do Historii Magii (Margaret mnie


zmusiła, a wolę się pilnować, ma swoje wtyczki), właściwie to udawałam, ponieważ tak naprawdę zastanawiałam się nad tymi wizjami. Czy


wszystko spełni się tak, jak jest w tych snach? A ta wizja... Czyżby faktycznie to była moja matka? Sama już nie wiem, z każdym dniem


wszystko mi się mąci.

Po pewnym czasie usłyszałam za sobą chrząknięcie, ale zignorowałam je. Po kilku minutach znów ktoś chrząknął. Odwróciłam się i zobaczyłam


cztery uczennice, może dwa lata ode mnie młodsze. Trzy z nich były Krukonkami, a czwarta to Puchonka, poznałam po ich szatach. Rudowłosa


Krukonka z przodu stała przede mną i uśmiechała się przyjaźnie, zaś pozostałe chichotały, jak szalone i rozmawiały; przynajmniej ona była


normalna.

- Przepraszam, możecie sobie pójść? Naruszacie moją przestrzeń osobistą... - powiedziałam, ale one nie ruszyły się z miejsca.

- My do wróżbitki - odparła pewnie pierwsza Krukonka.

- Pomyliłyście adres. Tu nie ma żadnej wróżbitki.

- Jesteś Andreą Misabielle? - spytała nieco pulchna Puchonka o krótkich, brązowych włosach.

- Tak, a co wam do tego?

- Więc jesteś wróżbitką - odparła stanowczo Krukonka.

- Skąd to wiesz?

- Moja kuzynka dowiedziała się o tym od swojego chłopaka, on od siostry, a ona od przyjaciółki... - zaczęła mi tłumaczyć.

- A kto pierwszy zaczął o tym rozpowiadać? - spytałam, a cztery palce wskazujące skierowały się ku Belli. Zerknęłam na nią z ukosa. Akurat


wsadziła sobie do ust tonę ciastek i wymamrotała coś niezrozumiałego, myśląc pewnie, że rozmowa ją ominie. Zwróciłam się do Krukonek i


Puchonki:

- Jeśli zrobię to, o co mnie prosicie, pójdziecie sobie?

Kiwnęła razem głowami.

- Więc o co chodzi?

- Chcemy wiedzieć, czy któraś z nas pasuje do Toma.

- Toma? - zdziwiłam się.

- Toma Riddle'a.

- Nie pasujecie do niego.

- Czemu? - spytały wszystkie razem tonem, który oznaczał rozpoczęcie płaczu.

- Nie pasujecie do niego, nie jesteście w jego typie.

- A jakie są w jego typie?

- Jesteście dla niego za młode - odparłam z powagą, ignorując Bellę, która zastygła ze wzrokiem wlepionym we mnie i dziewczyny oraz


wypchniętymi ciastkami policzkami, co jeszcze ich nie zjadła, że przypominała chomika.

- Różnica wieku nie gra roli.

Westchnęłam, wiedząc, że nie ulegną.

- On ma dziewczynę - wypaliłam bez zastanowienia.

Oczy dziewczyn rozszerzyły się tak, że bardziej już nie mogły, a Bella zakrztusiła się ciastkami.

- To nie możliwe. On nigdy nie miał dziewczyny.

- Serio? - zdumiałam się.

- Tak i dlatego wszystkie chcą być jego „Jedyną” .

Dziw, że ja o tym nie wiem.

- Kim ona jest? - spytała się mnie Krukonka.

- To... - zacięłam się. Przyszła mi na myśl Rebeka, ale za to zrobiłam coś, co pewnie będę żałować, ale trudno; w końcu z Tomem jesteśmy w


pewnym sensie ze sobą bliscy i jest duże prawdopodobieństwo, iż może będziemy razem...? - Ja jestem jego dziewczyną.

Bella znów zakrztusiła się ciastkami, że Lucas musiał przyjść jej z pomocą i walnął ją w plecy. Krukonka założyła ręce na biodra i rzuciła mi


podejrzliwe spojrzenie, patrząc mi się tak w oczy, jakby chciała przyłapać mnie na kłamstwie.

- Ślizgon i Gryfonka? To nie może być prawdą.

- O tak. To bez wątpienia prawda.

Patrzyła się jeszcze na mnie długo, ale po chwili wzruszyła ramionami i, zrezygnowana, odeszła, a jej przyjaciółki podreptały za nią. Odetchnęłam


z ulgą.

- Żeby tak nie powiedzieć przyjaciółce, że chodzi się z jej panem... - usłyszałam pełen pretensji głos Belli.

- Naprawdę z nim chodzisz? - odparł z ciekawością Lucas.

Spojrzałam mu w oczy. Kryła się w nich nadzieja, lekkie szczęście i rozczarowanie, a do tego jeszcze ból. Wszystko pomieszane. Czasami


trudno mi było go zrozumieć.

Zamyśliłam się. Nie chce go ranić, jeśli cokolwiek do mnie czuje, ale chce, by wiedział, że nie jest dla mnie.

- Tak - odparłam.

Spuścił smutno oczy. Bella zachichotała.

- Czemu chichoczesz? - spytałam się.

- Nie, nic... - odpowiedziała, nie przerywając działającego mi na nerwy chichotu.

Nagle coś walnęło i ja, Bella oraz Lucas podskoczyliśmy w miejscu, ale to tylko była Margaret, która położyła (albo raczej upuściła) wielką


księgę na stół i usiadła koło Lucasa naprzeciw mnie. O mało co zawału serca przez nią nie dostałam.

- Wiem już, jak zmienić się w animaga - powiedziała szeptem, pochylając się ku mnie.

- Po co ci zmiana w... - zaczął Luc, ale doskoczyłam do niego i zakryłam mu usta.

- Cicho! Nie ważne po co, potrzebne mi jest i tyle - wróciłam z powrotem na swoje miejsce. - Więc jak można się w niego zmienić?

Peggy zaśmiała się pod nosem.

- To bardzo trudna sztuka. Tylko potężnym czarnoksiężnikom się to udało - stwierdziła, wertując kartki księgi. Nagle przerwała i spojrzała na


mnie. - Przypuszczam, że może to się nie udać i pojawią się komplikacje. Prawdopodobnie zostaniesz wtedy już na zawsze w ciele zwierzęcia.

Nie przejmowałam się takimi uwagami, poradzę sobie.

- Nic mi nie będzie. Tylko - zwróciłam się do Belli. - nie waż się nic mówić Tomowi.

- Z jakiego powodu?

- Nikomu nie możesz powiedzieć tego, co robię, zrozumiano?

- No niech ci będzie - przewróciła oczami.

- Więc co trzeba zrobić? - spytałam się Margaret, która najwyraźniej się wahała.

- Pamiętaj, to jest niebezpieczne... - powiedziała, ale ja w tym samym momencie wyrwałam jej księgę i zaczęłam sama ją przeglądać.

- Mam - odparłam po chwili, gdy natknęłam się na krótki tytuł: „Kim są animadzy i jak stać się jednym z nich”, a pod nim napis:



„Animag to umiejętność przemiany w dane zwierzę, które jest odzwierciedleniem charakteru czarodzieja, najczęściej też czarodziej może zmienić


się w zwierzę po jednym ze swoich rodziców. To bardzo trudna dziedzina magii, nawet gdy na początku wydaje się łatwa, jest nader ryzykowna.


Głównymi jej skutkami ubocznymi są min. przemiana jednej połowy ciała, podczas gdy druga zostaje ludzką lub pozostanie zwierzęciem na


zawsze, a także możliwość...”



Nie chciałam dalej czytać, przeszłam od razu do sedna:



„...Animagiem można się stać przez dokładne skupienie na sobie. Cała transformacja bardzo przypomina wyczarowanie patronusa, przemiana


rozpoczyna się przywołaniem szczęśliwego wspomnienia, jednak potrzebne do tego jest specjalne zaklęcie, czyli...”



Niech to! Jakiś głupi uczeń wylał na księgę sok dyniowy i zakrył pozostałą część tekstu! Cóż, jestem zmuszona szukać gdzieś indziej tego


zaklęcia, ale za to ile się dowiedziałam! Tylko, że trzeba przywołać dowolne szczęśliwe wspomnienie i wymagane jest zaklęcie.

- Poczta! - usłyszałam niespodziewanie głos Belli i aż podskoczyłam z zaskoczenia.

Poczta? O tej porze? Zamknęłam księgę i odłożyłam ją na bok. Chmara sów z paczkami i listami zleciała się do Wielkiej Sali. Było ich tak dużo,


że niektóre wpadały w we flagi wszystkich czterech domów i wywracały się na stołach, wyglądało to przekomicznie. Do 3/4 uczniów Hogwartu


przyleciały sowy, nawet do Margaret, a do mnie żaden nie przyleciał. Cóż, pewnie tata był zajęty, by napisać, zresztą mało co piszę, a raczej


prawie w ogóle. Ostatni list dostałam mniej więcej miesiąc po rozpoczęciu szkoły, czyli w październiku i to zaledwie czterozdaniowy. Napisał, że


jest w porządku, Diana i Arnold się jeszcze nie odezwali, a potem jak się czuje i tak dalej. Właśnie, od Diany i Arnolda dotąd nie dali mi znaku


życia, coraz bardziej się martwię, w końcu nie chce, by coś im się stało. Opiekowali się mną i są dla mnie jak rodzina, której tak naprawdę nie


miałam.

Wtem tuż koło mnie wylądowała brązowa sowa z małą paczuszką i listem. Zamarłam. Nim cokolwiek zrobiłam, Bella rzuciła się na paczkę i


zaczęła ją rozrywać.

- Ej! - zawołałam, ale ona nic sobie z tego nie zrobiła, więc jedynie przewróciłam oczami i wzięłam do ręki list.

Z przodu kartki było moje imię i nazwisko. Spojrzałam na drugą stronę:



Diana Welberg i Arnold Zayn



A jednak! Napisali!

- O rany! Piękne! - zawołała Bella.

Podniosłam wzrok i spojrzałam na nią. Patrzyła na coś przed sobą. Przeniosłam wzrok i zobaczyłam piękny, srebrny wisiorek z medalikiem w


kształcie połówki serca i wygrawerowanym napisem „VE”. Nie rozumiałam, co to znaczy.

- Załóż to! - powiedziała Bella. - Ciekawe, od kogo to dostałaś...

Wzięłam do ręki przedmiot i spojrzałam na niego. Od kogo on jest?

Przebiegła dyskretnie wzrokiem po Wielkiej Sali, żeby nikt mnie nie zauważył, ale wszyscy zajęci byli rozpakowywaniem otrzymanych prezentów


od rodzin, rozmawiali, śmiali się i jedli, ale nikt się na mnie nie patrzył, a przecież gdyby dał mi to jakiś zakochany chłopak, to by mi się


przyglądał. Rzuciłam okiem na Puchonów, Krukonów i Gryfonów, jedynie ominęłam Ślizgonów. A może...?

Popatrzyłam na ich stół. Wszyscy zachowywali się tak samo, jak pozostali, jedynie Tom zdawał się z kimś rozmawiać, mimo to dostrzegłam, że


czasem na mnie zerkał, jakby chciał zobaczyć moją reakcje na ten medalion. Po chwili dostrzegłam, jak wziął ze swojej torby kałamarz, pióro i


skrawek pergaminu, a potem coś na nim napisał, zwinął i dał jakiejś szatynce z postrzępionymi włosami, która zawahała się i wstała. Wtedy Tom


na mnie spojrzał, a ja, nie wiem czemu, odwróciłam się w oka mgnieniu.

- O co chodzi? - spytała Margaret.

- O nic - odparłam, wzruszając ramionami.

- Ty jesteś Andrea Misabielle, nie? - rozległ się po niecałych kilku minutach dziewczyński głos.

- Już mówiłam, że nie przepowiadam przyszłości na zawołanie - odparłam ostro, odwracając się do niej.

Ona tylko wzruszyła ramionami. To była ta dziewczyna, której Tom wręczył skrawek pergaminu. Miała dziwnie zmęczony wzrok, jak gdyby


wiecznie była niewyspana.

- To chyba dla ciebie - powiedziała mętnie i wręczyła mi pergamin.

- O kogo? - spytałam.

Wiedziałam od kogo, ale chciałam zobaczyć jej reakcje.

- Jest podpis - odparła, odwróciła się i zaczęła odchodzić, ale nim się oddaliła, usłyszałam, jak szepczę. - Szczęściara.

Wzruszyłam ramionami. Nie wiem, czemu to powiedziała, ale kogo to obchodzi?

Rozwinęłam go i zaczęłam czytać w myślach, podczas gdy Bella stanęła tuż za mną i również czytała.



Za godzinę pod wejściem do Wielkiej Sali.

Tom.



- Czemu Czarny Pan chce się z tobą zobaczyć?

- Bella, to sprawa między mną a nim - powiedziałam.

- Przyjaciółce nie powiesz? - burknęła.

- Znam cię i wiem, że dzięki tobie ta wiadomość rozniesie się w ciągu kilku godzin, jak to, że miałam wizje.



Godzina później

Po obiedzie miałam jeszcze zaklęcia. Niektóre formuły są niewątpliwie trudne, ale zawsze mi się udawały. Cóż, mnie już to nie dziwi,


przyzwyczaiłam się do mojej... ekhm... „inności”. Choć w sumie to pomylone, ponieważ u mugoli, gdyby ktoś był odmienny, na przykład pod


względem ubioru czy zainteresowań, to uważano by go za dziwoląda, tak samo jest poniekąd w świecie czarodziei; ktoś, kto ma inne, niż


wszyscy, zdolności, zostałby również uznany za ekscentryka. Czasem to jest do zniesienia, ale niekiedy na serio irytuje, kiedy wszyscy łażą za
tobą i non stop wypominają ci swoją inność, tak jest w przypadku Rebeki, która po tym zdarzeniu z tą wizją, zaczęła nieraz się za mną szwędać
albo pogarszać moją samoocenę, wykrzykując „Ej, pokraka!”, zaś za każdym razem, podczas gdy przechodzę koło nich na szkolnym korytarzu i ona, i jej dziecinne przyjaciółeczki chichoczą jak szalone oraz wytykają mnie palcami. Poważnie, przy nich można niebywale ze świrować.

Zeszłam schodami na dół, tam, gdzie są drzwi do Wielkiej Sali i stanęłam pośrodku. Nie wiem, ile czekałam, ale na pewne dość długo, a on


musiał się spóźniać, no musiał, boby skonał, gdyby choć raz przyszedł na czas.

W pewnej chwili nogi się pode mną ugięły i upadłam na kolana, a byłam na krańcu wybuchnięcia śmiechem. Nawet zaczęłam płakać, bo nie


mogłam wytrzymać, podczas gdy ktoś, stojący za mną, łaskotał mnie bezlitośnie. Śmiałam się.

- Dość! Mam łaskotki! - zawołałam, .

- Serio? Jakoś nie wiedziałem - usłyszałam zawadiacki głos Toma. - Teraz już będę wiedzieć, jaka jest twoja słaba strona.

Na szczęście przestał. Wstałam, przecierając, pełne łez, oczy i czując, jak mnie szczęka boli od śmiechu.

- Tak się witasz z dziewczyną? - odparłam z uśmiechem.

- W końcu jesteś moją pierwszą, musisz mi dać czas, żebym się przyzwyczaił do innego powitania - powiedział, po czym przytulił mnie i pocałował, i to tak jak przedtem; czule i delikatnie, jakby rozkoszował się smakiem moich ust. Znów poczułam motylki w brzuchu.

Po chwili oderwał się ode mnie i, nadal tuląc, wyszeptał:

- Masz ten medalion?

- Skąd wiesz o medalionie? - spytałam, niezbyt zdziwiona.

- A kto ci go przysłał?

- To nie lepiej było mi go wręczyć?

- Chciałem zobaczyć twoją reakcje. Daj go.

- Najpierw mi go ofiarowujesz, teraz odbierasz - stwierdziłam z niesmakiem, ale wyciągnęłam z kieszeni srebrny wisiorek, który mi dał.

Wziął go ode mnie.

- Odwróć się i odgarnij włosy.

Odwróciłam się do niego tyłem i odgarnęłam włosy, a on założył mi na szyje wisiorek i pokazał swoją dłoń, na której był ten sam łańcuszek z  medalikiem, tylko drugą połówką tego serca z napisem „LO”. Odwróciłam się do niego i wtuliłam w jego silne ramiona.
- Kocham cię - szepnęłam.
Nic nie odpowiedział.
<*>

Dziękuje za komentarze i aż miło wiedzieć, że ktoś czyta :) Cieszę się bardzo :)
Proszę tylko, jeśli ktoś się znajdzie, co chciałby skomentować mój blog nie krótkimi słowami typu „super”, „świetne” itp., ale normalną oceną,
obejmującą estetykę bloga, stylistykę i ortografię opowiadania itd., to będę wdzięczna, gdy go napiszę i z wielką chęcią przeczytam ten
komentarz. Chciałabym wiedzieć, czy blog jest dobry, czy nie i jak najmożliwiej poprawić błędy ;) Dziękuje jeszcze raz.
Teraz mam nowy nick i przy tym teraz zostanę.

Itsumi-Ko

1 komentarz:

  1. A więc ten blog jest naj najlepszym blogiem jaki kiedykolwiek widziałam,czytałam :D estetyka bloga i stylistyka są świetne :D no wprawdzie znajdzie się w opowiadaniu kilka błędów no,ale jak nie zrobisz błędów to się nie nauczysz :D czekam na kolejny rozdział (mam nadzieję że pojawi się jak najszybciej) :D

    OdpowiedzUsuń