środa, 27 marca 2013

13. Dar, którego nie wolno marnować

Dziś jest wyjątkowo długi rozdział, miałam trochę czasu, by go napisać. Przepraszam za błędy, jeśli coś nie jest zgodne z książkami o Harrym Potterze. Pozdrawiam :*




Obudziłam się w Skrzydle Szpitalnym, znowu. Rozpoznałam go, gdy uchyliłam powieki i oślepiły mnie jasne promienie słońca, wlewające się przez duże okno do wielkiego pomieszczenia, wypełnionego łóżkami szpitalnymi. Nie mogłam się poruszyć, byłam tak słaba, a wizje z poprzedniego dnia prześladowały mnie w umyśle. Melodia… kobieta… nie potrafiłam usunąć jej z mojej pamięci, ten obraz wracał za każdym razem, gdy przestawałam o nim myśleć i miałam nadzieję, że tak będzie już zawsze. Pamiętam, jak myślałam, że umarłam, choć nie wiem, jak jest po śmierci, w jaki sposób się umiera, ale dziękowałam w duchu Bogu i Aniołom, że nic takiego mi się nie przydarzyło.

Zamknęłam oczy, by odpocząć, nabrać sił, wprawdzie wiedziałam, iż zaraz przyjdzie pielęgniarka pani Fiskey.

I nie myliłam się.

Po chwili zjawiła się. Ponownie otworzyłam oczy i spojrzałam na nią. Miała zmartwioną twarz i wydawała się być zamyślona, ale po pewnym czasie uśmiechnęła się do mnie pogodnie, widząc, że już nie śpię. Tak naprawdę to w dalszym ciągu była zatroskana, zobaczyłam to w jej oczach.

- Już drugi raz w tym roku tu trafiłaś. Jesteś wyjątkowo pechową uczennicą, jaką spotkałam w Hogwarcie, wiesz?

- Co się wczoraj stało?

- Jak to co, nie pamiętasz? A no tak, zemdlałaś. Przyniósł cię tutaj miły chłopak w twoim wieku. Czekaj, miał na imię Tod… lub Tony…

- Tom - poprawiłam ją.

- Właśnie, Tom - zawołała uradowana. - Był przy tobie poprzednim razem, gdy natknęłaś się na tą biedną dziewczynkę.

- Ach, to dobrze - jakoś nie chciało mi się rozmawiać.

- Właściwie, to co robiłaś w nocy? To niebezpieczne tak chodzić.

- Chciałam zobaczyć zaćmienie słońca.

- Oczywiście, widziałam go wiele razy, ale słyszałam, że byłaś tam z chłopakiem… - powiedziała i zrobiła pauzę, jakby oczekiwała mojej odpowiedzi.

Zarumieniłam się, aczkolwiek starałam się ukryć te rumieńce, nieudolnie ewidentnie.

- Z tym, który cię przyniósł? - dopytywała.

Pokiwałam głową, a ona uśmiechnęła się znacząco i pokiwała mi palcem.

- Żeby z prefektem… - mruknęła.

- Do niczego nie doszło! - zaprzeczyłam.

- Naturalnie.

Położyłam się z powrotem na łóżku. Miękkim, ciepłym łóżku. Nie myślałam o niczym, nie chciałam myśleć. Wsłuchiwałam się w cichy świst powietrza, wylatującego z uchylonego okna i w mój równomierny, spokojny oddech.

Pierwszy raz czułam, że żyje. Naprawdę żyje.



***



Obudziło mnie skrzypienie otwieranych drzwi. Otworzyłam oczy i podniosłam na łokciach, choć w dalszym ciągu byłam słaba i każdy ruch sprawiał mi ogromne trudności. Ujrzałam przed sobą profesora Dumbledore’a, który stanął przed moim łóżkiem, za nim szedł milczący Tom ze spuszczoną głową.

- Dzień dobry, Panno Misabielle - rzekł profesor.

- Dzień dobry, profesorze.

- Słyszałem o tym, co się stało w nocy. Dziewczynka została zaatakowana przez bazyliszka, byłaś tam, gdyż Tom cię tu przyniósł, więc wszystko widziałaś. Mogłabyś mi o tym opowiedzieć?

Opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami, pomijając fakt, że akurat wchodziłam do Pokoju Wspólnego, gdy rozległ się ten krzyk. Nie chce mieć szlabanu i mam nadzieję, że Gruba Dama się nie wygada.

- Dlaczego zemdlałaś?

Czy musi wiedzieć dlaczego? Wolę świadomość tejże wizji zachować dla siebie, niekonieczne mam obowiązek mówić o niej każdemu.

- Źle się poczułam - wydukałam, próbując unikać jego wzroku.

- Czyżby? - spytał, zerkając na mnie spod swych okularów połówek.

- Tak.

- Co robiłaś w nocy poza dormitorium?

- Skąd pan to wie? - zdziwiłam się.

- Po prostu wiem. Co więc robiłaś?

- Ja… chciałam zobaczyć zaćmienie. Byłam nad jeziorem - powiedziałam ostrożnie.

Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale w tej chwili Tom stanął koło mnie.

- To ja ją namówiłem, żeby ze mną poszła. To nie jej wina.

- Rozumiem, Tom, że bronisz przyjaciół, aczkolwiek nie warto przyjmować na siebie ich winy. Nie jest to słuszny czyn.

- Ja naprawdę ją namówiłem.

Dumbledore spojrzał na Toma. Wyglądał, jakby próbował doszukać się w nim kłamstwa, jednak westchnął i zwrócił się do mnie.

- Czy to prawda?

Kiwnęłam głową, jednocześnie obawiając się tego, co się dalej stanie.

- Cóż, nie ukarzę was, jeśli obiecacie, iż więcej to się nie powtórzy, w przeciwnym razie dostaniecie szlaban, bądź zostaniecie wyrzuceni z Hogwartu - powiedział dobitnie.

Ulżyło mi. Mam dług u profesora.

- Dziękuję, profesorze, bardzo dziękuje - uśmiechnęłam się.

- Nie dziękuj - stwierdził Dumbledore i podążył w stronę drzwi. Tom uklęknął i, patrząc mi w oczy, ujął moją dłoń.

- Jak się czujesz?

Widziałam w jego oczach troskę i zaniepokojenie. Urzekał mnie.

- Dobrze.

- Co się wtedy stało?

- Już mówiłam. Źle się poczułam.

- Nie ukrywaj niczego przede mną. Zawsze możesz mi wszystko powiedzieć.

- Ja… nie wiem sama co się stało. Ta dziewczynka nagle zmieniła się w czarnowłosą kobietę, całą we krwi, wszystko było pokryte krwią. Miała w brzuch w bite sztylety… Potem zniknęła i pojawiła się przede mną… sunęła nad ziemią, jak duch, powtarzając moje imię… - zamknęłam oczy. Wizja kobiety nie dawała mi spokoju.

- Nie martw się, dowiem się o co chodzi.

- Jak?

- Opowiem o tym nauczycielce od wróżbiarstwa.

- Nie, ja jej powiem. Będę mogła jej opowiedzieć o moim przypadku bardziej szczegółowo. I o innych… - powiedziałam, nim ugryzłam się w język. Nie chciałam, by ktokolwiek dowiedział się o tamtych wizjach, nawet Tom.

- O innych? Co to znaczy?

- Nic nie znaczy - burknęłam.

- Było więcej takich wizji? Takich samych, czy odmiennych? Powiedz, to ważne. Chce ci pomóc.

- To były inne wizje - powiedziałam. - Kiedyś śniłeś mi się. Śnił mi się dzień, gdy się poznaliśmy. Kilka dni później to stało się rzeczywistością.

- A pozostałe?

- Znów mi się śniłeś, ale byłeś jakiś… inny - spuściłam oczy. - Starszy, to wiem na pewno i ja też miałam ponad dwadzieścia pięć lat, nawet i więcej. Nie miałeś włosów, twoja skóra była cała biała, a zamiast nosa miałeś dwie wąskie i krzywe szparki. Jedynie oczy cię przypominały i choć na początku nie wierzyłam, że to prawda, powiedziałeś moje imię swoim obecnym głosem. Znajdowaliśmy się w dużym, ciemnym pokoju, a ja siedziałam na fotelu.

Uniosłam oczy. Nie patrzył się na mnie, wpatrywał się za to w ścianę po boku, jakby intrygowało go jej istnienie. Kciukiem głaskał delikatnie moją dłoń.

- Co o tym myślisz? - spytałam się go, ale on nie reagował, jakby był w swoim świecie.

- Tom - powiedziałam.

- Hm? - spojrzał na mnie zmieszany, jak gdyby nie wiedział o co chodzi.

- Opowiedziałam ci ten sen. Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

- Słuchałem cię. To tylko sen - wyjaśnił mi.

- Sama nie wiem. Wyglądał jak prawdziwy… Tamten się spełnił, a co jeśli ten pierwszy też się zrealizuje?

- Nic się takiego nie stanie, obiecuje ci to. Muszę coś zrobić… - pocałował mnie w czoło, wstał i skierował się do drzwi, ale nim jeszcze odszedł, złapałam go za rękę.

- Tom?

Odwrócił się do mnie.

- Uważaj na siebie - szepnęłam.

Nic nie odpowiedział. Wyszedł, tak po prostu wyszedł, a ja poczułam się nagle samotna. Opuszczona i niechciana, choć miałam Bellę, Margaret i Zazu oraz Lucasa i Toma… czułam się, jakbym tak naprawdę nikogo nie miała.

Lecz zastanawia mnie jedno, często zadaje sobie to pytanie: dlaczego ja? Czemu nie ktoś inny? Chciałabym mieć normalną rodzinę, jaką ma każdy, teraz czasami nie mogę zasnąć z powodu tych wizji, z powodu przeszłości. Wszyscy mnie uważają za inną, a inny zawsze oznaczał dziwny w rozumowaniu mnóstwa ludzi, jestem nią tylko z powodu moich umiejętności; już po jednej lekcji jestem w stanie opanować trudne zaklęcie, choć to mają krocie , ale ja… nawet nie chce mówić. Inaczej wyglądam, mam inne poglądy na świat, stronię od wszystkich… Słyszałam, że to mają ci, którzy nie mieli dzieciństwa, gdy mieli problemy. Ja należę do nich, aczkolwiek miałam dzieciństwa, aczkolwiek śmierć mamy naprawdę mną wstrząsnęła i dotąd nie mogę sobie z tym poradzić, szczególnie gdy co roku na peronie widzę masę nastolatków z ich matkami, które ściskają je i całują w policzki na pożegnanie. Też tak bym chciała. Na początku roku szkolnego żegnać się z mamą, wprawdzie wysyłałybyśmy nawet kilka razy na miesiąc sowy, tęskniłabym za nią, jednak pocieszałaby mnie myśl, że za kilka miesięcy znów się spotkamy, może nawet wcześniej, na święta bożonarodzeniowe…. Marzenia. Trzeba zejść na ziemię i jakoś żyć, a nie kierować się wiecznie jakimiś mrzonkami. Co to komu da?…

Wielu uważa mnie za samolubną. Nie jestem taka. Ja po prostu nie mogę znieść tego, że wszyscy są normalni, że nie mają wizji i nie widzieli śmierci jednego z rodziców. Nie dostawali w dzieciństwie ataków szału, nie cierpieli. Zazdroszczę im tego, zazdroszczę im życia…



***



W nocy, około dziesiątej, gdy pani Fiskey oznajmiła, że idzie spać. Wymknęłam się ze skrzydła szpitalnego. Znałam wiele tajemnych przejść, o których istnieniu wiedział pewnie co dwudziesty uczeń, więc dotarcie do Wieży Północnej. Nie zostanę za to ukarana, w końcu obiecałam, że nie wyjdę w nocy poza mury szkolne, a nie że nie będę chodzić po Hogwarcie. Najwyżej odejmą mi kilka punktów, ale ta sprawa jest ważniejsza od punktów, które następnego dnia uzyska kilka osób, w tym z pewnością Margaret.

Wspięłam się po schodach na samą górę, a potem musiałam jeszcze wdrapać się po drabinie, rada, że żaden z nauczycieli ani Filch mnie nie dostrzegł.

W klasie wróżbiarstwa praktycznie było jak zawsze, panował ogólny chaos. Wszędzie były różne wisiorki, w nieładzie rzucone do drewnianej, obszernej szafy księgi do wróżenia, filiżanki, ustawione na półce koło przezroczystych pudełek z rozmaitymi rodzajami herbaty z kilkunastu (a nawet kilkudziesięciu) różnych krajów, karty do tarota oraz wciśnięte w kąt gazety, które na pewno zawierały informacje o takich technikach wróżenia, jak chiromancja, kartomancja i wielu innych o nieznanych mi nazwach. Na środku stał fotel, a przed nim mnóstwo puf, stołków, krzeseł oraz stolików, przez które trudno się było przecisnąć do środka klasy, zaś na podłodze leżał dywan z setką dziwnych, kolorowych wzorków.

Jak najciszej spróbowałam przebrnąć przez kilkanaście ściśniętych mebli do szafy z księgami.

Niezbyt lubiłam wróżbiarstwo, lecz czasami interesowały mnie te techniki, niekiedy czytałam horoskopy i zdarzało się, że interpretowałam swoje sny, aczkolwiek nie wierzyłam w nie i obojętne mi było czy coś z przepowiedni się sprawdzi, czy nie. Jednakże teraz zmieniłam swoje zdanie. Ten sen o Tomie… Nie wiem co znaczy, niemniej jednak niekiedy czuje, że coś chce mnie ostrzec, przed tym co się może zdarzyć, jakby to było proroctwo czegoś, co może mieć wyjątkowy wpływ na losy świata, w pewnym sensie ludzkości. Ale jaki? I dlaczego to ma mieć jakikolwiek wpływ na przyszłość? Przypomina mi się znów sen, w którym ja i Tom się poznaliśmy. Zdawało mi się, że to zbieg okoliczności, tylko czemu mi się to śniło?

Wyciągnęłam pierwszą książkę do wróżbiarstwa i otworzyłam ją, choć nie powinnam, ale pewnie pani profesor już śpi, więc nie zaszkodzi poczytać, skoro może mi to pomóc. Wertowałam ją, póki nie znalazłam tego, co potrzebuje, mijając przy tym techniki wróżenia z tarota, fusów po herbacie, nekromancję* i kleromancję** (Zebrało mnie na wymioty, gdy przeczytałam na czym to polega) oraz wiele naprawdę dziwnych metod wróżenia, które wręcz zwaliły mnie z nóg, jak alektriomancja² lub gastromancja³ (dziwne, doprawdy dziwne), ale nie o nich mowa. Moją uwagę przykuła dość krótka treść:



Jasnowidzenie – to zdolność postrzegania osób, zjawisk i przedmiotów w czasie i przestrzeni, bez udziału zmysłów.



A pod tym znów zwięzły tekst:



Jasnowidzenie przyszłości – prekognicja

Jasnowidzenie przeszłości – retrokognicja

Psychometrie - jasnowidzenie polegające na opisaniu przedmiotów, miejsc czy osób, zazwyczaj na podstawie jakiejś rzeczy.



Co to znaczy? Czy mój przypadek ma coś wspólnego z tą dziedziną wróżenia? Nie znam się na tym za bardzo, jednakże wiem, że muszę odkryć czym są te sny, i to nie chodzi mi o jakieś zwykły sen, typu kilka splątanych ze sobą stworzeń, przedmiotów, osób czy miejsc (lub wszystkiego po trochę), by domyślać się o co chodzi, lecz o taki realistyczny sen… bardzo realny.

Przerzuciłam kilka stron, a dalszych informacji nie ma. Co to za księga, by nigdzie nie było nawet wzmianki o tym, czym jest ta prekognicja i retrokognicja, bo w dalszym ciągu nie rozumiem. Odłożyłam księgę, w której już raczej nic nie znajdę i zaczęłam czytać okładki innych. Co prawda to nie w porządku, ale zniknę stąd, nim tylko ktoś się zorientuje. Wysunęłam lekko jedną z nich i nagle coś spadło na moją dłoń. Wystraszyłam się i odskoczyłam pół metra od szafy, a księga upadła z hukiem na podłogę.

- Kto tu jest? - usłyszałam ostry głos i po chwili z drewnianych drzwi, które dopiero teraz dostrzegłam, wypadła profesor Trelawney, wysoka kobieta, wiecznie obwieszona setką różnych wisiorków i amuletów. Miała ciemne, półdługie włosy, związane w nieładzie w kucyk, jej twarz pokrywało kilka dobrze widocznych zmarszczek, a jej oczy były koloru orzechowego. Wyglądała na pięćdziesięcioletnią kobietę, ja tak myślałam, ale pewnie może być młodsza.

Rozglądnęła się po klasie, a następnie jej wzrok padł na mnie, gdyż nie znalazłam miejsca, gdzie mogłabym się schować, poza tym chciałam z nią porozmawiać i mówiłam z wielką pewnością siebie, że to wieczorem zrobię, ale wiadomo; oznajmiasz, że zrobisz coś ryzykownego, a gdy już to robisz, odwaga nagle wylatuje przez okno.

- Co tu robisz, drogie dziecko? Jest późny wieczór, o tej porze należy być w dormitorium swojego domu - oznajmiła zdziwiona.

Dopiero po pewnym czasie moja śmiałość do mnie wróciła, i z pewną powagą, rzekłam:

- Ja… chciałam z panią porozmawiać. To jest bardzo ważne, bo mogę mieć coś takiego, jak pani profesor. Proszę, niech mi pani nie daje szlabanu, nie odejmuje punktów i nie każe wracać do dormitorium, proszę ze mną porozmawiać… - usilnie prosiłam.

Stała trochę zdziwiona. Patrzyła się na mnie tak, jakby podejmowała decyzję co zrobić.

- Błagam - szepnęłam z prośbą w oczach.

Westchnęła.

- No dobrze, skoro to naprawdę ważne…

- Dziękuje - zawołałam uradowana. - Nie zabiorę pani profesor dużo czasu.

- Usiądź - wskazała pufę koło fotela, a sama na nim usiadła. - co takiego się stało? - spytała, gdy już usiadłam na pufie.

Opowiedziałam jej sen o tym spotkaniu z Tomem, ten drugi, kiedy wyglądał inaczej niż teraz i o tej wizji. Siedziała, pogrążona w swoich myślach, jakbym ja nie istniała. Coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że mnie nie słucha, tylko patrzy się w coś w oddali, lecz zmieniło to się, gdy skończyłam opowiadać, a ona wnet powiedziała:

- Pamiętam mój pierwszy sen. Był bardzo realistyczny, aż za bardzo, aby można by powiedzieć, iż to zwykły sen… - oświadczyła.

Co ma jej sen do mojego? Cóż, to sławna jasnowidzka, więc warto jej słuchać.

- Spełnił się, choć wydawało mi się to być dziwne - raptem zwróciła się do mnie. - są trzy sposoby jasnowidztwa; prekognicja, retrokognicja i psychometrialna.

- Czytałam, ale na czym tak dokładnie to polega?

- Prekognicja to przewidywanie przyszłości, retrokognicja jest przewidywaniem przeszłości, za to przy tym ostatnim można dowiedzieć się o historii przedmiotu, o osobach go posiadających i o miejscach, w których ta rzecz przebywała.

- Czy te sny są przepowiednią przyszłości?

- O tak - zgodziła się. - masz taki jak ja, wyjątkowy dar, wprawdzie niewielu w to uwierzy - skrzywiła się. - jednak każda przepowiednia może się zmienić. Powiedz, czy gdybyś nie poszła do tego lasu, to spotkałabyś go?

Zamyśliłam się.

- Raczej nie. Więc te sny są ostrzeżeniem przed tym, co ma się stać, a nie jasną wróżbą, że to się stanie. Wszystko zależy od nas, tak?

- Dokładnie. Jednak czasem nie wiadomo, co ma doprowadzić do spełnienia przepowiedni, niekiedy coś nam się wydaje słuszne, lecz tak naprawdę zbliża nas do jej zrealizowania.

- A czym jest ta wizja, co pani profesor opowiadałam?

- Hm… to będzie nieco trudne. Czy w twoim życiu stało się coś strasznego? Na przykład czy ktoś bliski z twojej rodziny umarł?

- Dlaczego jest to ważne?

- Ponieważ czasem jakieś zdarzenie z przyszłości powoduje, że gdy ujrzysz coś z tym incydentem, to wtedy wizja przeszłości powraca.

- Pamiętam, że mama mi umarła, ale nie zbyt wiem, jak to dokładnie było…

- Jak ona wyglądała?

- Miała czarne włosy, oczy Japonki…

Naraz zdrętwiałam. Pamiętam ją. Te noże.

W moim umyśle pojawił się obraz z mojego dzieciństwa. Ja leżałam przywiązana na łóżku, przede mną klęczał tata. Pochylał się nad mamą, z której brzucha i noży lały się stróżki krwi…

- Co się dzieje? Odezwij się - doszedł mnie głos profesor Trelawney.

- Nie, nic… źle się poczułam - wydukałam.

- Lepiej już wracaj. Nie chce mieć kłopotów i ty też pewnie nie - powiedziała, lekko zaniepokojona. - idź, tylko uważaj na siebie i by nikt cię nie zobaczył.

Kiwnęłam głową, wstałam i wyszłam, kierując się do skrzydła szpitalnego i marząc, żeby zostać tam w łóżku aż do rana.



~*~*~



* - Nekromancja; wróżenie z wnętrzności kobiet i mężczyzn.

** - Kleromancja; wróżenie z kości.

² - Alektriomancja; wróżenie z koguta.

³ - Gastromancja; wróżenie z odgłosów wydobywających się z brzucha.

(Źródło: Wikipedia)

3 komentarze:

  1. Nie no teraz to jestem na maxa ciekawa co będzie dalej...opowiadanie jak zwykle cudowne <33 już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D pisz go szybciutko :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy wiesz,ale...uzależniasz mnie od tego bloga i opowiadania :D <3 z niecierpliwością czekam na następny rozdział <33

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż braknie mi słów normalnie :D już nie mogę się doczekać następnego rozdziału <33

    OdpowiedzUsuń