środa, 13 marca 2013

11. - Immortalis amore*

- Łii! Dziś jest zaćmienie! - zawołała Bella na kolacji.


- I tak go nie zobaczysz. Będzie o ósmej, a o siódmej mamy być w dormitoriach.

- Nic nie stoi na przeszkodzie… - odparła z figlarnym uśmiechem.

- Nie waż się, bo jeśli ciebie złapią, to będą myśleli, że ja mieszałam w tym palce.

- Jasne… kto by nie pamiętał sławnej Andrei, która w poprzednim roku straciła dla swojego domu najwięcej punktów - przybliżyła się do mnie i szepnęła do ucha, a ja tak mocno ścisnęłam widelec, że gdybym była odrobinę silniejsza, to bym go złamała na pół. - ponieważ ona musiała odkryć wszystkie zakamarki budynku szkoły. Nieustraszona dziedziczka szlachetnego czystej krwi rodu Misabiellów w Zakazanym Lesie o pierwszej w nocy, tam, gdzie wilkołaki poszukują swej zwierzyny. Au!

Pół uczniów w Wielkiej Sali podskoczyło i rozglądnęło się z przerażeniem, jakby myśleli, że prawdziwy wilkołak jest gdzieś niedaleko nich. Ci, którzy zorientowali się, iż to był fałszywy alarm, spojrzeli na Bellę, jak na wariatkę, co uciekła ze Św. Munga dla chorych umysłowo.

Wściekła do granic możliwości, odwróciłam się do stołu Ślizgonów i zawołałam do Rudolfa.

- Rudolf! - brązowowłosy czternastolatek przestał rozmawiać z kumplami i zerknął na mnie znad głowy jakiegoś nieco pulchnego Ślizgona. Spojrzałam na Bellę, która potrząsała lekko głową, a jej mina mówiła wyraźnie “Nawet o tym nie myśl“, lecz ja nikogo nie słucham - Bella właśnie mówiła, jak bardzo jest w tobie zakochana. Non stop o tobie gada!

Jego twarz rozpromieniła się do granic możliwości.

- Naprawdę? - przeniósł wzrok na moją przyjaciółkę, wstał i zaczął iść do niej.

- Nienawidzę cię - parsknęła do mnie i szybko wybiegła z Wielkiej Sali, a Rudolf zdziwiony podreptał za nią, błagając, by się zatrzymała, bo Bella jak się rozpędzi, to nie ma na nią mocnych.

- Wzajemnie - wyszeptałam obojętnym głosem. - no co?

Margaret wyglądała, jakby miała umrzeć ze śmiechu. Niezbyt mnie to zdziwiło.

- Zrażasz do siebie ludzi; najpierw biedny, nieszczęśliwie zakochany Lucas, teraz uciekająca przed zakochanym w niej chłopaku Bella. Jego zraniłaś, a Belli wmówiłaś coś, czego nie powiedziała.

- Musiałam się jej pozbyć, inaczej do dziesiątej zadręczałaby mnie tym zaćmieniem słońca.

- Ale… Bella ma racje.

Zamarłam. Co się z nią stało? Może Bella miała racje, mówiąc raz, że porwali ją kosmici. Kto wie.

- Nigdy nie tolerowałaś jej pomysłów. Ją samą traktowałaś jak wariatkę, a co dopiero jej pomysły.

- No wiesz, człowiek się zmienia…

- Nie wiem, ja się nigdy nie zmieniałam. Zawsze byłam dobrze poukładaną, zadziorną indywidualistką, która polega tylko na sobie, mimo przyjaciół, oczywiście.

Westchnęła.

- Chodzi mi o to, że powinnaś przejść się tam, gdzie nikt nie będzie ci przeszkadzał. Ciągle masz coś na głowie; nauka, sen, róże, Komnata… będziesz mogła się zastanowić nad tymi sprawami i… odpocząć.

Miała racje. Tyle spraw zaprząta mi głowę, a ja nad wieloma dotąd się nie zastanawiałam. Nie myślałam o różach, choć dotąd je czasem dostaje, ale teraz rzadko, jakby ten, kto mi je dawał, rozmyślił się albo stracił na coś nadzieję. Nie myślałam też o tym tajemniczym śnie, gdy Tom przyszedł do mnie… w jakimś innym ciele? Sama nie wiem, jak to określić. Był inny, dziwny, niecodzienny i co jeszcze? Wszystko mi się pogmatwało.

Zapomniałam też o Komnacie Tajemnic. Dotąd jeszcze nikt nie ucierpiał (prócz tej dziewczynki. Właśnie, ciekawe, czy już ją odspetryfikowano - czy jakoś tak), nikt nie umarł, lecz i nauczyciele, i również uczniowie mają się na baczności.

- Andy?

- Hm? - spojrzałam na nią, nieco zmieszana. - wybacz, zamyśliłam się.

- To widać. Dobrze ci radzę, idź na przykład nad jezioro w nocy, kiedy będzie to zaćmienie. Poza tym powinnaś je zobaczyć, taka okazja zdarza się dość rzadko.

- Dokładnie chyba co cztery lata. Tak mi się wydaje.

- Nie zmieniaj tematu.

- Nie zmieniam. Dobrze, obiecuje tam pójść. A właściwie to skąd wiesz o Lucasie?

- Mówił mi, że się na niego obraziłaś.

- Nie tak bardzo. A wspominał coś o tych różach? Że on mi je daje, albo coś takiego?

- Nie, nic a nic.

- Mi powiedział, że zawsze mi je dawał. No, odkąd zaczęłam je dostawać. Niezbyt mu wierzę, bo nigdy nie patrzy w oczy rozmówcy, kiedy kłamie, więc nie chce mi się wierzyć.

- Chłopacy ponoć tak robią, ponieważ są zbyt nieśmiali, by spojrzeć ukochanej prosto w oczy - wyjaśniła mi Peggy.

- Czemu się we mnie zakochał? Co takiego mam, że przyciągam chłopaków? - spytałam zdumiona.

- Nie mam pojęcia. Jesteś ładna.

- Co we mnie jest takiego ładnego? Weź choć raz podnieś mi samoocenę.

Znów westchnięcie. Mam z nią cztery światy… i jeszcze piątego.

- Masz długie, proste czarne włosy, błękitne oczy, pełne, różane usta, porcelanową cerę, skośne oczy…

- Japońskie oczy. Nie zapominaj, że mam Azjatyckich krewnych po stronie matki.

- To krewnych, ale sama Japonką to nie jesteś.

- Mam oczy po mamie, tylko kolor po tacie, włosy, cerę i usta po mamie.

- To bardziej podobna jesteś do mamy - powiedziała z uśmiechem.

- Urodę po niej odziedziczyłam.



Kilka godzin później wymknęłam się z dormitorium. Znałam tajne przejścia z poprzedniego roku i, niestety, zostałam przez to ukarana, ale teraz cii, myślę, że ten krótki “wypad” nad jezioro nie będzie problemem, a Gryfoni nie powieszą mnie za kilka odjętych punktów, w końcu jakaś Gryfonka lub jakiś Gryfon zdobędą je znowu, co nie?

Przemknęłam przez tajne przejście za gobelinem, którego zapewne nikt nie znał, może tylko Lucas… i Bella… i Peggy… hm, no i kilku innych Gryfonów, ale żaden z nich nie wydał tej znajomości jego istnienia. Szłam zadowolona, oświecając drogę różdżką. Jeden z brodatych czarodziei, chrapiący na bujanym fotelu, zamrugał oczami, wyrywając się ze snu i z oburzeniem pogroził mi palcem. Ja tylko prychnęłam ignorująco, mówiąc przepraszam i podążyłam znów przed siebie. Cóż, przecież ponownie będzie mógł zasnąć, nie warto tak się wkurzać. Spać można zawsze, a zobaczyć zaćmienie słońca! Oh, to jest to! Nie wiadomo, czy na drugi pokaz natury też się załapię.

Znieruchomiałam z nadal podniesioną do góry, świecącą różdżką. Dotarło do mnie ciche, przenikliwe miauknięcie. Połknęłam ślinę i odwróciłam się, wzdrygając, choć mogłam przecież się spodziewać, to nie dopuszczałam do siebie tej myśli, bo może też miauczeć byle jaki kot, ale ona…?

Tuż przede mną stała szara, długowłosa kotka z podniesionym ogonem. Wpatrywała się we mnie bystrymi, złotymi oczami, jakbym była jakąś zdobyczą, którą właśnie wypatrzyła i chce ją pożreć wzrokiem.

Pani Norris.

Wiedziałam co się stanie. Wizualizowałam już w swojej głowie okropną scenę w której zostaje złapana przez Filcha, zaprowadzona do Dumbledore’a i Dippeta, a potem z zapartym tchem czekam na wyrok. Nici z zaćmienia, do końca roku Gryfoni będą zabijać mnie wzrokiem, a tak się starałam, tak chciałam odpracować tamten okropny rok.

Poderwałam się, gdy usłyszałam głos Filcha.

- Kogo tym razem złapałaś, kochaniutka? Kolejny uczeń do wychłostania! Teraz już nie ma co liczyć na łaskawość dyrektora.

Wystraszyłam się nie na żarty i pomknęłam korytarzem, a pani Norris za mną! Jak się jej nie pozbędę! W końcu będę musiała odpocząć, nie mogę biec w nieskończoność, a wtedy ona mnie złapie, dopadnie i nie odpuści!

Nagle znalazłam się w korytarzu, który po jednej stronie też miał korytarz i po przeciwnej również. Zerknęłam przez ramię; ta kocica jeszcze nie dobiegła tutaj, więc mogę spróbować ją zmylić. Idealna i jedyna taka okazja. Pobiegłam w prawo i schowałam się za zakrętem. Zerknęłam tam, gdzie przed chwilą stałam. Pani Norris dobiegła, ale jakoś tak się zgubiła… albo zgłupiała. Podeszła w jedną stronę, chwilę się przyglądała, odwróciła się i zrobiła tak na drugi korytarz. Wyglądała komicznie, choć jest bardzo młoda, ma niespełna dwa czy trzy lata, nie pamiętam, ale Filch zjawił się z nią, kiedy byłam w czwartej klasie, a teraz jestem w szóstej. O mało co nie wybuchłam gromkim śmiechem na jej widok.

Wreszcie po dobrych kilkunastu minutach kotka poddała się i zawróciła z powrotem do swojego pana, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie spodziewałam się, że to będzie takie proste.

Nie zabardzo wiedziałam, gdzie jestem, musiałam kilka minut się zastanowić, ale to długo nie potrwało, bo coś przykuło mój wzrok. Duża klatka dla ptaków, a w niej mniejsza z dwoma ślicznymi ptaszkami. Były białe, ale dzióbek i nóżki miały pomarańczowe. Korytarz rozbrzmiewał ich niezwykłą chóralną pieśnią, kiedy latały z drążka na drążek. Zauroczona ich śpiewem, przybliżyłam się. Ona była cudna, jak pieśń feniksa, ale trochę inna, mimo to przepiękna. Wsunęłam palec w kraty klatki, a jeden z ptaszków podleciał do mnie. Usiadł na drążku i z ciekawością patrzył na mnie, przekrzywiając mały łebek, po chwili przyleciał tuż koło mojego palca. Pogłaskałam jego delikatne piórka, które lekko zmierzwiło się przy moim oddechu. Uśmiechnęłam się promiennie.

- Piękne, prawda?

Odwróciłam się. Znałam ten męski, trochę zimny głos, a teraz widziałam jego właściciela.

- Nie wolno chodzić w nocy po korytarzach. Co tu robisz? - warknęłam cicho.

- O to samo mógłbym spytać ciebie. A więc co tu robisz, panno Misabielle?

Zacisnęłam pięści. Dupek. Idiota. Kretyn. Półgłówek. I Bóg wie jak jeszcze okropny on jest. Nienawidzę go tak bardzo, że… że…

- Skoro ty możesz, to dlaczego nie ja.

- Idziesz nad jezioro podziwiać zaćmienie słońca? - to raczej było stwierdzenie, niż pytanie.

- Tak, i co ci do tego? Poza tym skąd to wiesz?

- Bella mi mówiła.

A to wstrętna dziewucha! Zrobiła to, żeby mi się odpłacić za ten numer z Rudolfem.

Przeklęłam pod nosem.

- Nie ładnie tak przeklinać, panno Misabielle…

- Spadaj stąd, panie Riddle - odparłam z sarkazmem.

Nie dość, że musiałam go dziś uczyć, to jeszcze się przyplątał, jak mucha i przyczepił, jak rzep do psiego ogona, tylko normalnie to tego rzepa da się odczepić, ale na niego nic nie zadziała.

Odwróciłam się na pięcie, omiatając jego twarz kruczoczarnymi, długimi włosami i zmysłowo odeszłam z podniesioną do góry głową.

Nie minęła chwila, a zorientowałam się, że coś za mną idzie.

Ktoś za mną idzie.

- Przestań! Idź sobie! - odwróciłam się nagle, że zahamował zaskoczony. - sio! No już!

- Dlaczego? - powiedział niewinnie, niczym zaciekawione, małe dziecko.

- Bo chce iść nad jezioro, a ty będziesz mi kulą u nogi!

- Dlaczego? - powtórzył wyraźnie.

- Bo cię nie znoszę!

- Dlaczego? - spytał ponownie bardzo wyraźnie, tym razem naprawdę bardzo.

Droczył się ze mną, drań parszywy!

- Odczep się!

- Rzepie, a ja się nie odczepie… - odparł z figlarnym uśmieszkiem.

Nie wiem czemu, ale mam ogromną ochotę go walnąć.

Czułam, jak złość we mnie wzbiera. Jak rośnie i nie chce opaść, albo chociażby się zatrzymać. Zaprawdę, zawsze działał mi na nerwy.

- Dobrze, jak chcesz to idź ze mną, ale masz trzymać prawidłową odległość - odsunęłam się kilka kroków w tył, ale nie zrobiłam nawet jednego, a wlazłam na ptasia klatkę. Westchnęłam. - do tyłu - rozkazałam.

Zrobiła niechętnie kilka kroków w tył. Wyciągnęłam rękę, jeszcze się przybliżyłam, nim moja dłoń nie dotknęła jego klatki piersiowej.

Poczułam ciepło. Miłe ciepło. Całkiem miłe. Dopiero po chwili zorientowałam się, że gapie się na niego z otwartymi lekko ustami. Chrząknęłam i odwróciłam wzrok, nieco zmieszana.

- No, tak masz być. Jeśli zrobisz krok na przód, pożałujesz, rozumiemy się? - powiedziałam oschle.

- Tak.

***

Czułem na swojej klatce piersiowej dotyk jej delikatnej dłoni. Była taka drobna w porównaniu do mojej i taka… taka krucha. Wpatrywała się we mnie z uchylonymi ustami, po chwili odwróciła wzrok zmieszana. Dostrzegłem na jej porcelanowych policzkach wyraźne różane rumieńce.

- No, tak masz być. Jeśli zrobisz krok na przód, pożałujesz, rozumiemy się? - powiedziała, a w jej głosie wyłapałem oschłość.

- Tak - odpowiedziałem posłusznie.

Odwróciła się i zaczęła kroczyć w stronę wyjścia z zamku. Podziwiałem jej chód. Delikatny i lekki, jakby szybowała nad ziemią, a nie po niej stąpała. Jej zmysłowe kroki i ta zgrabność. Miałem ogromną ochotę wpatrywać się w nią non stop, cały czas, ale… wszystko się kiedyś kończy. Przy niej czułem się tak… dziwnie. Czułem radość, ale i smutek. Uwielbiałem, gdy się na mnie patrzy, gdy mogę czuć jej wzrok na sobie, jakby to był zaszczyt, że raz na mnie spojrzała, ot choćby ukradkiem, lecz spojrzała.

A smutek? Ta złość pomieszana z cierpieniem. Była zawsze. Kiedy ona nie znajdowała się przy mnie lub jej nie widziałem, cierpiałem. Nikt nie mógłby wyobrazić sobie, przez jakie katusze przechodziłem, gdy jej nie było, aczkolwiek gdy się zjawiła, byłem smutny i zły, że nie dane mi jest jej przytulić, tak po prostu, po przyjacielsku.

Nie wiem czemu, ale chce wiedzieć co myśli, gdzie chodzi. Pragnę wiecznie słuchać jej głosu, jej pięknego głosu, który jest niczym śpiew feniksa…

Po niecałej pół godzinie, kręcąc się po korytarzach wyszliśmy na błonia. Był ciepły, lecz nieco chłodny wieczór, jeszcze widać było słońce, które prawie zachodziło, ale mimo to zakryte było przez księżyc wręcz jedną trzecią. Nie wiał wiatr, a wszędzie panowała cisza, zaś niebo było bezchmurne i czyste.

Kiedy wyszliśmy, jedynie raz zawiał lekko wiatr i jej piękne, długie włosy omiotły lekko moją twarz. Do moich nozdrzy dotarł różany zapach jej perfum, cudnych perfum, które rozpoznałbym nawet na końcu świata. Mimo wszystko zachowałem odległość, jaką kazała, choć aż serce mi się wyrywało, by objąć ramieniem. Nie zrobiłem tego jednak. Szanowałem ją. I jej wybór.

- Co ci jest? - odparła chłodno, zerkając na mnie przez ramię.

- Nic.

Spojrzała na zaćmienie, a ja podążyłem za jej wzrokiem. Oślepiło mnie jasne słońce. Zamrugałem oczami.

- Jest pięknie… - szepnęła, zaś ja delektowałem się jej głosem, zapachem i w ogóle, jej obecnością.

Coś zaszeleściło w zaroślach. Oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę, ale wyszła tylko niewielka wiewiórka, która zniknęła w koronie dużego drzewa. Przeniosłem wzrok na Andreę.

W pewnej chwili zadrżała.



***

Zadrżałam, gdy chłodny powiew wiatru przemknął po moich plecach. Nie byłam ubrana ciepło, myślałam, że nie będzie aż tak zimno. Nagle poczułam coś… ciepłego od ludzkiego ciała. Zdałam sobie sprawę, że to jest szata, a na mojej klatce piersiowej ujrzałam naszywkę, przedstawiającą godło… Sltytherina.

Odwróciłam się zdumiona. Riddle stał przede mną w bardzo cienkim swetrze. Chciał widocznie sprawiać wrażenie, że nie jest mu zimno, że jest w całkowitym porządku. Ale ja wiedziałam swoje. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Podeszłam do niego, zdjęłam szatę i założyłam mu na ramiona.

- A ty? - spytał.

- Połóż się pod tym drzewem - powiedziałam, wskazując głową drzewo, znajdujące się za nim.

- Po co?

- Połóż się pod tym drzewem - powtórzyłam.

Położył się posłusznie z jedną noga wyprostowaną, drugą zgiętą i oparł się o drzewo. Usiadłam przed nim, a potem wtuliłam się w jego umięśnioną klatkę piersiową. Otuliłam się szatą i zamknęłam oczy. Czułam jego ciepło, niezwykłe i wspaniałe. Teraz nic się nie liczyło, ani Filch… nic, tylko on i ja. Czułam bicie jego serca, takie, jak moje, jakby nasze serca biły w tym samym rytmie. Nigdy nie przerywając.

Objął mnie ramionami, silnymi i męskimi ramionami. Teraz wiem… i wiedziałam zawsze, ale zdałam sobie z tego sprawę w tej chwili.

Wiem.

Kocham go.

***

Przytuliła się do mnie. Jakby spełniły się moje najskrytsze marzenia. Jej zapach, ciepło jej ciała. I bicie serca. Objąłem ją ramionami i zamknąłem oczy, delektując się tą chwilą. Była tak blisko, tak blisko i świat się rozpłynął, nic się nie liczyło. Wtuliłem twarz w jej bujne, czarne włosy, takie delikatne i wciągnąłem w nozdrza jej perfumy. Róża. Uwielbiam te kwiaty, a teraz, właśnie w tej chwili zorientowałem się, że to co czułem, kiedy była obok mnie, to, co trwało ze mną przez dziewięć lat, to prawdziwa miłość.

Miłość.

A ja… ja ją kocham…

----

Po łacinie - nieśmiertelna miłość.

9 komentarzy:

  1. Nareszcie napisałaś i zmieniłaś stronę:D nie chce krytykować ale tamta podobała mi się bardziej :) ale nie ważne to twój blog :) cudowne opowiadanie kocham,kocham i jeszcze raz kocham :) tez zamierzam nie długo założyć bloga o Tomie Riddlu :) pisz szybciutko kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny blog :) kiedy będzie kolejny rozdział?? :) oby jutro...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa jestem co będzie dalej...może Tom i Andrea zostaną parą?? :) fajnie by było :) pisz szybciutko następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Napisz dziś rozdział 12 :) proooszę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuje za komentarze i poprzednim komentującym też :) Miło jest wiedzieć, że ktoś to czyta. Następny rozdział postaram się dodać w poniedziałek, a jak nie to pewnie w środę (niestety nie mam dostępu w czwartek, sobotę i niedzielę na komputer :(). Polecam też mój drugi blog z opowiadaniem o Draco In nomine salvares ;). Zastanawiam się jeszcze nad napisaniem bloga z moimi wierszami, ale nie wiem, czy ktoś to będzie czytał :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Samo opowiadanie bardzo mi się podoba, jednak jest w nim wiele nieścisłości... Tom był dziedzicem, to prawda, jednak nikt w Hogwarcie o tym nie wiedział. Riddle nie potrafił kochać, ponieważ jego ojciec był pojony Amortencją. Dziwnie mi się czyta o takim miłym i uczuciowym Czarnym Panie, jednak blog będę śledziła i czekała na dalszy rozwój wydarzeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to prawda. Nikt nie wie, że Riddle jest dziedzicem, ale musiał to odkryć, inaczej nie otworzyłby Komnaty, Andy wie, ponieważ Bella jej to kiedyś powiedziała, a ona należała do najbardziej zaufanych...no... powiem śmierciożerców, bo nie wiem, jak to określić. Raz wspomniał coś o swoich możliwym pokrewieństwie, ona to powiedziała Andy, która z czasem zaczęła wierzyć, że jest dziedzicem, a przyjaźni się z Lucasem i Margaret, dlatego im to powiedziała.
      Zaś co do tego, iż nie umie kochać, to powiem tylko jedno: Riddle jest wyśmienitym aktorem ;)Ale nie wyjawiam treści następnych rozdziałów, bo tak właściwie to ich nie znam, przychodzą mi nagle do głowy i piszę choćby w zeszycie na lekcji szkic xd
      Mimo wszystko dziękuje za komentarz, każdy mnie cieszy :)

      Usuń
  7. Zacznijmy od narzekania. : ) Nawet nie wyobrażasz sobie jak drażni mnie używanie słowa 'chłopacy', a - o ile dobrze zauważyłam - w dialogach znalazło ono swoje miejsce. Wiem, że "chłopcy" może brzmieć odrobinę dziecinnie, jednak taka jest odpowiednia forma. Jeżeli chodzi o błędy, to wyłapałam kilka interpunkcyjnych czy, chociażby, literówek. Przed opublikowaniem rozdziału, przeczytaj go kilka razy, wtedy Ty też je zauważysz.

    Rozdział długi i to jest naprawdę duży plus. Nie znoszę, gdy ciekawy tekst kończy się po dziesięciu zdaniach. Chyba sama przyznasz, że to irytujące. Ostatni raz opowiadanie z zakresu HP czytałam kilka miesięcy temu, a teraz nagle naszła mnie ochota na powrót do dawnych czasów. Tak więc czytam dalej. : )

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie: osmy-swiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, przepraszam, ale nie dość że mam szkołę, to chodzę jeszcze do dodatkowe zajęcia i nie mam za bardzo czasu. Teraz będę czytać rozdziały, choć wielu rzeczy nie zauważam.
      Tak, jest długi, w końcu jak się piszę na worksie to nie wiadomo ile stron trzeba napisać, by wyszedł wystarczająco długi rozdział xd Przyznam też, że krótkie rozdziały są nie do zniesienia, tak jak moje poprzednie, ale musiałam w zeszycie pisać i przepisywać na komputer w bibliotece.
      Cieszę się, że się podoba, bo nigdy nie myślałam, że będę mieć tylu czytelników ;)

      Usuń