poniedziałek, 18 lutego 2013

9. - Ukryta prawda

Szybkim krokiem szłam w stronę Wieży Astronomicznej, odganiając myśli o Riddle’u. Nie mogę go znieść, a do dziś przeklinam dzień w którym się spotkaliśmy… Może wtedy nie poznałabym Belli, w końcu mogła nauczyć się stronić od Gryfonów jak pozostali Ślizgoni, tymczasem ona została moją najlepszą przyjaciółką o jakiej mogłabym marzyć. Jedne, co zawdzięczam temu idiocie - powierniczka.
Nagle rozległ się krzyk. Pełen przerażenia głos, który wydawał się wzywać o pomoc. Stanęłam. Kogo on jest? Ktoś, kogo znam? Ale nie mogę go rozpoznać. Może to Lucas, choć nie, z pewnością jest jeszcze u dyrektora, poza tym nie mam zamiaru się z nim zadawać. Zrobił to, co zrobił. Nie wybaczę.
Chwilę, ten głos nie mógł być chłopaka, był dziewczyny, a raczej dziewczynki…
- Nie radzę ci tam iść, dobra dziewczyno - ktoś powiedział ochryple.
- Kto to powiedział? Kto tu jest?
- On wrócił i chce zemsty.
Brodaty, wiekowy mężczyzna z mnóstwem zmarszczek na twarzy i bujnymi wąsami zatrzymał mnie w połowie drogi. Zerknęłam na niego, podczas gdy staruszek skrywał się w obrazie za lekko poszarpanym, zielonawym fotelem. Zmarszczyłam brwi, nieco zaskoczona.
- Kto chce zemsty?
- Ten, co zabija oczami - wychrypiał, patrząc na mnie zaropiałymi oczyma.
Bazyliszek.
- Kogo zaatakował?
Połknął ślinę i na chwilę zapadło dziwne milczenie. Nagle uniósł prawą dłoń i wskazał nią coś przede mną.
Zrobiłam jeszcze kilka kroków, po czym zerknęłam zza zakrętu ponurego korytarza i wrzasnęłam ze strachu. Na posadzce leżała po boku nieruchomo dziewczynka. Miała rozszerzone z przerażenia oczy, wpatrzone w trzymające w dłoni lusterko, w którym pewnie ujrzała swoje odbicie. Znam ją, była w bibliotece, a ja pomogłam jej wziąć księgę. Co się stało tej biednej jedenastolatce? Wygląda jak… jak… nieżywa.
Nie wiem, kiedy to się stało. Ogarnęła mnie ciemność, obraz spetryfikowanej dziewczynki i ponurego korytarza rozpłynął się, a ja sama pogrążyłam się w nicości. Nogi ugięły się pode mną, zaś moje ciało osunęło się.
Lecz nie poczułam zimnej posadzki, ale silne ramiona, które uniosły bezwładną mnie, a ja wtuliłam się w nie i wciągnęłam zapach męskich perfum.
Znałam je.
Skąd?


Obudziłam się na miękkiej pościeli. Lekko uchyliłam powieki, a rażące promienie słońca oślepiły moje oczy. Zamrugałam oczami, ale dopiero gdy przyzwyczaiłam się do nagłej jasności, spojrzałam przed siebie. Leżałam na łóżku w skrzydle szpitalnym, zaś przede mną na drugim łóżku ujrzałam długie, potargane krucze włosy. Bella siedziała z posępnym wzrokiem wbitym w podłogę, szurając nogami. Po chwili przestała nimi machać, bo pewnie wyczuła mój wzrok, podniosła oczy, a ja się uśmiechnęłam do niej pogodnie. Rozpromieniła się od stóp do głów.
- Andy, obudziłaś się! - zawołała, doskakując do mnie i ściskając tak mocno, że gdybym nie uwolniła się od niej, udusiłaby mnie z pewnością. Tyle siły w takiej trzynastolatce… niewiarygodne…
- Bella, przestań już, bo mnie udusisz.
- Przepraszam - zrobiła przepraszającą minę, ale nagle puściła do mnie oczko i zerknęła na coś, co widocznie znajdowało się za mną.
Odwróciłam się gwałtownie i… ujrzałam przed sobą twarz Riddle’a! Byliśmy zaledwie kilka centymetrów od siebie i wpatrywaliśmy się w swoje oczy. W nozdrza uderzył mnie zapach jego męskich perfum… które czułam niedawno.
Bardzo niedawno.
W pewniej chwili Tom uśmiechnął się do mnie szelmowsko, a ja natychmiast odwróciłam głowę, akurat w stronę Rebeki, która stała oparta o szafkę i wpatrywała się w Riddle’a z nieukrywanym żalem w oczach. Widocznie myślała, że da się przekonać, by poszedł z nią na piękny spacer po śniegowych błoniach, niż siedział przy mnie nieprzytomnej. Cóż, widocznie nasz drogi “Lord Voldemort” wolał moją obecność od jej. Hymn, zawsze tak jest, ale dziw, że miss piękności Hogwartu, która corocznie w walentynki dostaje miliony listów miłosnych, może sobie pozwolić na ubrania godne gwiazd popu, do tego sławnych projektantów, a uczniowie szkoły padają do stóp swej królowej, nie udało się zdobyć serca zwykłego chłopaka, których jest setki. Odporny na jej urok, też mi coś, dam sobie rękę odciąć, że kiedyś będzie mu jadła z ręki.
Po chwili drzwi się rozwarły i wkroczył do skrzydła szpitalnego Dumbledore, stanął przed moim łóżkiem.
- Panie profesorze - powiedziałam lekko drżącym głosem. - to nie moja… ja…
- Rozumiem, panno Misabielle, o nic cię nie obwiniam, ale powiedz mi, jak się tam znalazłaś? Myślałem, że masz zaprowadzić Toma tutaj.
Opowiedziałam mu wszystko, łącznie z kombinacją Rebeki (spojrzała na mnie obrażonym wzrokiem, ale zignorowałam ją) oraz brodatym mężczyzną. Kilka minut minęło, nim profesor się odezwał, pogrążony w swoich myślach.
- Profesorze, ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Oczywiście, nie sądzę, że masz. Czy kiedyś ją widziałaś?
- Tak - przytaknęłam. - kilka godzin temu w bibliotece pomogłam jej zdjąć z półki książkę. Jak się czuje?
- Jest spetryfikowana.
Wiedziałam!
- Ale żyje.
- Żyje. Potrwa jednak, nim profesor zielarstwa znajdzie sposób, by ją obudzić.
Ulżyło mi. Na szczęście będzie żyć, a to coś naprawdę dobrego.
- A Lucas?
- Ma szlaban. Przez dwa tygodnie musi pomagać panu Filchowi z wieloma rzeczami, które wyczynia Irytek oraz uczniowie.
I dobrze mu tak! Ma za swoje.
Middle w tym samym momencie prychnął pogardliwie. Zwróciłam się ze złością do niego, bo choć jestem skłócona z Lucasem, nie pozwolę, by ktoś obrażał mojego przyjaciela.
- Masz coś do Luca?
- Za to, co zrobił, powinno się mu odjąć to punktów.
Zacisnęłam pięści ze złości. Odwróciłam głowę tak gwałtownie, że kruczoczarnymi włosami omiotłam jego twarz. Nie dam się nabrać na jego udawane wyznania miłosne. Skończyło się to dobre, teraz pożałuje, że zadarł ze szlachetną czystej krwi dziedziczką Misabiellów. Zresztą z każdą dziewczyną tak robi - najpierw flirtuje, namiętnie całuje, a potem przysięga miłość po grób i jeszcze dłużej, na końcu dziewczę same wpada w jego sidła, czyt. do łóżka. Potem zaś porzuca ją biedną, gdy napatoczy się ładniejsza. Minęło dziewięć lat. Przez te lata poznałam go bardzo dobrze i wiem, jak działa.
Nie dam się, człowieka zabije, ale się nie dam.
Nagle weszła pielęgniarka, pani Fiskey.
- Proszę wybaczyć, ale pacjentka musi odpocząć - powiedziała.
- Nie, nic mi nie jest - stwierdziłam, unosząc się na łokciach.
- Pani Fiskey ma rację, nie wolno zamęczać pacjentki - odwrócił się i wyszedł.
Teraz został tylko Riddle, Bella i Rebeka.
- A wy, dzieciaki? Zmykajcie, no już! - zawołała pielęgniarka.
Rebeka z chęcią odwróciła się na pięcie i krokiem modelki podeszła do wyjścia. Ujrzałam na jej twarzy cień uśmiechu.
Pani Fiskey spojrzała wyczekująco na Toma. Skrzywił się i zerknął na mnie, a potem wstał i powoli podążył za DeCambrie. Bella natomiast nie ruszyła się z miejsca.
 - Ykhm.
Wzdrygnęła się na chrząknięcie pielęgniarki, ale nie ruszyła się.
- Czy mogę jeszcze chwilę porozmawiać z przyjaciółką?
Przez chwilę się zastanawiała, ale potem kiwnęła głową i wyszła do swojego gabinetu.
- Więc?
- Więc co?
- Czy Riddle przypadkiem ma coś wspólnego z Komnatą Tajemnic?
- Nie - stwierdziła Bella pośpiesznie. - Czarny Pan przypadkiem nie ma nic wspólnego ani z Komnatą Tajemnic.
- Ach, oczywiście, że nie - przytaknęłam. - nie wiesz może gdzie jest Rabastan?
- No nie, a co?
- Przeszłabym się i powiedziałabym mu, że tu jesteś.
- Nie możesz się ruszać z miejsca - zauważyła.
- Jeśli pani Fiskey nie widzi, to się nie dowie - powiedziałam półszeptem i zerknęłam na zamknięte drzwi gabinetu pielęgniarki. Bella podążyła za moim wzrokiem.
- Nie zrobisz tego.
Bez słowa położyłam stopy na zimnej posadzce.
- Dobrze, już dobrze! On… ma… tak jakby.
- Czyli?
- Ma, ale nie w tak dosłownym sensie.
- Czyli?
- Dowiesz się, jeśli znajdziesz srebrnego węża.
- Bella, wiesz, że nie lubię zagadek.
- Znajdź węża i się dowiesz.
- Powiedz mi to prosto z mostu, a jeśli będzie chciał coś ci zrobić, zwróć się z tym do mnie i, przysięgam ci, jak matkę kocham, Riddle przez następne dwa miesiące nie drgnie z kanapy.
- Oj, przestań. Czarny Pan jest prefektem.
- Ta… Lordziu Voldziu jest grzecznym i ułożonym chłopczykiem, który wywyższa się nad wszystkimi, bo on to taki pupilek nauczycieli. Phi, półkrwi sierota bez grosza przy duszy. Jaka chce z nim być…
- Dziewczyny go lubią - zauważyła Bella. Błąd. Stuprocentowy błąd.
- Lubią, bo jest przystojny i to dżentelmen, ale po skończeniu Hogwartu żadna go nie zechce.
- Czemu? - Bella wytrzeszczyła na mnie oczy, że znów się zrobiły jak spodki.
- Ponieważ nie ma pieniędzy! Ani galeona! Jest do reszty spłukany, Bella.
- No… może to prawda.
- Właśnie - zgodziłam się.
- Ale jest najlepsiejszy na świecie - rozweseliła się, a ja pokiwałam ze współczuciem głową.
- I co, dziewczynki? Porozmawiały? - spytała Pani Fiskey.
Zerknęłam z żalem na Bellę, ale pokiwałam głową. Przyjaciółka jeszcze tylko pochyliła się nade mną i szepnęła mi do ucha.
- Szukaj węża.
Potem odwróciła się i wymaszerowała ze skrzydła szpitalnego.

Minęło dobrych parę tygodni od opuszczenia skrzydła szpitalnego. Niezbyt byłam zadowolona, bo muszę dodatkowo uzupełnić parę prac domowych, ale dobrze mieć taką przyjaciółkę jak Margaret, dużo mi pomogła, czyt. napisała mi je, a potem ja we własnych zdaniach musiałam to przepisać. Nie ominęło mnie to, bo i tak profesorzy zorientowaliby się, że to nie moje pismo.
Do Lucasa nadal się nie odzywam, a on nie chce się ode mnie odczepić, jak guma, która się przykleiła do buta. Nieźle mnie to denerwuje.
Z Bellą rozmawiam, ale jak ognia unika tematu tego węża, mimo to ją posłuchałam i próbuje rozwiązać tę zagadkę, tylko na jej wsparcie liczyć nie mogę. Nawet Zazu milczy, choć czasem wyrwie mu się jakieś słowo, którego mówić wcale nie zamierzał, dlatego z chęcią go wypytuje. Problem w tym, że teraz dość dobrze się pilnuje.
 Teraz moim problemem najbardziej jest Lucas. Zdaje mi się, że coś ukrywa, ale nigdy tego nie powiedział, zaś zdarzyło mi się raz coś, czego nie zapomnę.
Był jasny, słoneczny dzień. Śnieg powoli się topił, a wszyscy uczniowie grupkami podążali do swoich dormitorium. Wielu było wyczerpanych, szczególnie ci, którzy na ostatniej lekcji mieli Historię Magii. W tym ja. Wlokłam się pomału do Pokoju Wspólnego po schodach, które raz po raz uciekały mi tuż sprzed nosa i mimo woli musiałam czekać, aż łaskawie znów się pojawią. Właśnie stanęłam na jednym z nich z posępną miną czekając na to, by w końcu dojść do dormitorium i choć na chwilę się zdrzemnąć na łóżku, ewentualnie na kanapie lub fotelu przy ciepłym kominku. W pewnej chwili ktoś złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się przerażona.
- Andrea, nie bój się, to ja - powiedział łagodnie Lucas.
- Przestań mnie straszyć, któregoś dnia zawału dostanę, a na moim grobie będzie napisane “tu leży Andrea Misabielle, zmarła w wyniku wystraszenia jej przez przyjaciela” - burknęłam.
- Czyli że wciąż jesteśmy przyjaciółmi? - spytał z nadzieją.
- Ja tego nie stwierdziłam.
- Ale tak pomyślałaś - zauważył Lucas. Bystrzak.
- Nawet, gdyby przemknęło mi to przez głowę, to nie zmienia faktu, że nie chce cię widzieć na oczy - odwróciłam się na pięcie.
- Czemu?
- Nie chciałam żebyś coś robił Riddle’owi.
- Zależy ci na nim?
- Nie… nie mogłam pozwolić, by…
- By co? - dopytywał się mój wspaniały przyjaciel.
- By coś ci zrobił…
- Nie rozumiem - stwierdził.
Zacisnęłam pięści.
Czytaj między wierszami.
- Straciłeś moje zaufanie.
- Co mam zrobić, by je odzyskać?
Przez moment staliśmy w milczeniu. Zawahałam się. Co ma zrobić? A może tak zniknąć z mojego życia? Odejść na zawsze?… jest jeszcze jedna całkiem dobra opcja: wrzucić mu do łóżka boa dusiciela. Nie, będę miała jego życie na sumieniu. Jego życie. Nic więcej.
- Zostaw mnie w spokoju.
- Dobrze.
Ulżyło mi.
- Ale…
Nie ulżyło mi.
- Ale co?
- Muszę ci coś powiedzieć.
Niechętnie odwróciłam się. Chciałam spojrzeć mu w oczy, ale spuścił głowę i zaczął nerwowo szurać nogami.
- Co chcesz mi powiedzieć?
Milczał przez chwilę. Nagle coś wybełkotał, tak cicho, że nie usłyszałam nawet słowa. Wyglądał jak chłopak, który denerwował się przed dziewczyną, która mu się podobała. Może tak jest w jego przypadku… jego?
- Nie usłyszałam, za cicho mówisz - stwierdziłam przez zęby.
Skrzywił się.
- To ja daje ci te róże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz