poniedziałek, 7 stycznia 2013

I.6. - Trzy niespodzianki

Krew układająca się w litery, a one w słowa…

STRZEŻCIE SIĘ, WROGOWIE DZIEDZICA.
KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA

Zaparło mi dech w piersiach. Wrogowie dziedzica? Co to może znaczyć i czym jest ta Komnata Tajemnic? Przecież to głupstwo! Sześć lat tu jestem, a o żadnej Komnacie Tajemnic nie wiedziałam, zresztą nie ma czegoś takiego. Ale… jeśli to prawda? Te słowa… zostały wypisane chyba krwią… ludzką?
Rozejrzałam się. Dołączyli do tłumu Puchoni i Krukoni. Dostrzegłam między nimi również, co wywołało u mnie wielkie zdziwienie, Toma. Tkwił nieruchomo najbliżej ściany i wpatrywał się we mnie czujnym wzrokiem. Śledził każdy mój ruch, czarne oczy nagle zwróciły się ku niebieskim oczom, moim oczom. Zaczęłam dziwnie się czuć, serce waliło mi jak oszalałe, a jednocześnie czułam strach i złość. Patrzyłam w jego oczy jak zahipnotyzowana.
I wtedy coś w nich zobaczyłam. Przebłysk troski, jednocześnie strachu, ale nie o siebie, lecz o kogoś zupełnie innego, kogoś z zewnątrz.
Tłum się rozstąpił i wyszedł profesor Dippet, a tuż za nim profesor Dumbledore. Dyrektor spojrzał na napis, przez chwilę zdawał się być zamyślony, ale nagle odwrócił się do nas i lekko uśmiechnął, choć to nie ukryło wielkiego zaniepokojenia na jego twarzy.

- Nic się nie stało, drodzy uczniowie. To tylko głupia zabawa, znajdziemy sprawcę i pożałuje, a teraz zmykajcie do dormitoriów i niczym się nie martwcie! Nad wszystkim panujemy! - stwierdził.

Tak, panują. Bezsensowna gadka tych, którzy nie mają pojęcia co się dzieje, a nauczyciele to już najbardziej.
Uczniowie niechętnie go posłuchali, ale mimo to, wlokąc się i ociągając, podążyli do dormitoriów za swoimi opiekunami.
W Pokoju Wspólnym wszyscy rozprawiali o tym co się stało. Jedni byli podekscytowani, inni przerażeni, szczególnie pierwszoroczniacy. Żal mi ich było, dopiero co zaczęli kilka miesięcy temu pierwszą klasę, a teraz co chwilę podskakują nawet tu, w Pokoju Wspólnym, w przerażeniu, że sprawca tego incydentu przyjdzie tu i im coś zrobi. Niektórzy, ci, co są tu dobrych kilka lat, stroją sobie z nich żarty, szczególnie Lucas Riven, szesnastoletni blondyn, który, no niestety, jest moim przyjacielem i bez ustanku straszy nie tylko pierwszoroczniaków, ale też dziewczyny ze starszych klas. Któregoś dnia, gdy będę trzymać różdżkę w ręce i dumać nad kolejnym zadaniem z Historii Magii, a on wyskoczy tuż przede mnie, wyjąc przeraźliwie, dźgnę go różdżką prosto w oko. Już raz tak by się stało, szkoda tylko, że się w porę powstrzymałam, nim zdołał wylądować w skrzydle szpitalnym.

- Wiecie, że Komnata Tajemnic istniała naprawdę? - odparła Margaret Hogins, ciemnooka szatynka. Siedziała na fotelu i zagłębiała się w swoją książkę o Historii Magii.

- Co ty nie powiesz? - odparłam sarkastycznie, czytając swoją ulubioną książkę, rozprawiającą o technikach magii w różnych krajach świata. Teraz byłam na stronie, gdzie japońska czarownica wyjawiała swoje tajemnice.
Margaret przewróciła oczami, patrząc na mnie z ukosa.

- Ale pewnie nie wiedziałaś, że zbudował ją w Hogwarcie jeden z jego założycieli.

- Serio? - oderwałam się od lektury.

- Kiedy po raz ostatni czytałaś podręcznik do Historii Magii?

Zamyśliłam się. Hm… to było raczej…

- Dwa lata temu…?

- I dziw, że dwa razy przeszłaś do następnej klasy - spojrzała na mnie z ulitowaniem.

- No bo te lekcje są nudne. Zwykle na nich śpię.

- A potem na kolanach błagasz mnie, bym napisała ci z tego pracę domową.

- Wcale nie! - oburzyłam się. - może czasami.

- Kilka razy w tygodni.

Posłałam jej zirytowane spojrzenie.

- No i który z założycieli naszej zacnej szkoły sklecił tą komnatę? - odparł humorystycznie Lucas, siadając koło mnie na kanapie i wyciągając nogi. Ja siedziałam przodem do niego, a bokiem do Margaret, opierając się o oparcie i podkurczając nogi.

- Zgadnijcie - stwierdziła tajemniczo Margaret.

- Helga Hufflepuf? - spytał Luc. - no co? - odparł, widząc jej współczującą minę.

- A może Salazar Slytherin…? - powiedziałam zamyślona.

- Skąd wiedziałaś? - Margaret była zdziwiona.

- Stąd, że Riddle jest Dziedzicem Slytherina, a o innym nie słyszałam.

Nagle coś zrozumiałam, lecz nie byłam tego pewna.

- Margaret, przeczytaj to, co jest napisane w podręczniku.

- Ok - odparła Peggy i zaczęła czytać. - “Wielu spiera się, czy Komnata Tajemnic istnieje naprawdę. Jedno, co wiedzą źródła, to jej zbudowanie, które nastąpiło tysiąc lat temu (dokładna data nie jest znana) przez wielkiego czarodzieja Salazara Slytherina. Nikt nie zna jego położenia, pewne jest, że została ukryta w szkole magii i czarodziejstwa Hogwart, a legenda głosi, iż Dziedzic Slytherina ma znać położenie tejże Komnaty oraz tylko on jest zdolny do jej otworzenia i wypuszczenia wielkiego potwora. Wszystko to jednak przypuszczenie, że owa komnata i bestia istnieją, jednakże nic nigdy nie zostało udowodnione”.

- Więc wszystko jasne - westchnęłam.

- Co jasne? - spytał zaskoczony Lucas.

- Oj, jak ty nigdy nic nie rozumiesz - odparłam z politowaniem. - ile jest Dziedziców Slytherina?

- No… jeden, a ile ma być?

- Właśnie, tak więc tylko on, czyli Riddle, mógłby otworzyć komnatę. Pewnie sam napisał to krwią na ścianie.

- Oszalałaś? Przecież on był na obiedzie - stwierdziła Margaret.

- Tak, ale mógł zrobić to przed obiadem, w czasie przerwy między lekcjami, natomiast Filch pewnie zobaczył to dopiero podczas trwania obiadu, to logiczne, co nie?

- Ale żeby zabić człowieka? - pokiwała niedowierzająco głową Margaret.

- By napisać coś krwią na ścianie, nie musi to być ludzka krew, ale na przykład…

- Zwierzęca! - wtrącił zadowolony z własnej odpowiedzi Lucas.

- Pierwszy raz powiedziałeś coś od rzeczy. Szkoda, że tak mało.

Chłopak spiorunował mnie wzrokiem.

- Przepraszam, nie dąsaj się.

- Nic się nie stało - odparł i nagle zamyślił się, a po chwili powiedział. - gdybyśmy mogli tak śledzić jakoś Riddle’a…

- Tylko jak? Pomysł dobry, ale wykonanie trudne - wycedziła Peggy.

- Animag… - szepnęłam głęboko zamyślona.

- Animag? Po co ci animag? Czasami trudno cię zrozumieć, Andy.

- Możemy spróbować zmieniać się w animaga.

- Andy, po pierwsze to jest trudne, a po drugie musimy mieć zgodę Ministersta. Pewnie istnieje coś takiego, jak rejestr animagów, czy coś. Myślisz, że nam dadzą zezwolenie? Poza tym trzeba nawet kilka lat ćwiczeń, by się nim stać.

- Nie mnie - szepnęłam, wpatrując się w swoją książkę, choć ją nie czytałam.
Czarnowłosa japonka uśmiechała się do mnie serdecznie ze zdjęcia.

- To nie jest takie proste, naprawdę.

- Dla mnie jest - burknęłam i podniosłam na nią wzrok. - już w wieku kilku lat potrafiłam lewitować różne przedmioty, mogłam je przywoływać do siebie i odrzucać. Wywoływałam burzę, bo pogoda zmieniała się w zależności od mojego nastroju! Kiedy byłam smutna, padał deszcz, kiedy się wściekałam, nadchodziła burza z piorunami, zaś kiedy byłam radosna świeciło słońce! Umiem też poznawać uczucia po oczach, choćby nie wiem jak ktoś chciałby je ukryć! - zawołałam wściekła.

Kilkoro drugoklasistów spojrzało na mnie z zaskoczeniem i przestało rozmawiać, a ja tylko posłałam im pełne rozjuszenia spojrzenie. Z dali dało się słyszeć grzmot.

- Co się gapicie?! - krzyknęłam do nich. - wynoście się stąd! - wzięłam do ręki różdżkę.

Drugoklasiści czmychnęli szybko do dormitoriów. I dobrze, bo jeszcze chwila, a pożałowaliby, że się tu znaleźli. Zerknęłam na Lucasa, który powoli kroczył do tyłu, bacznie mi się przyglądając. Widziałam w jego oczach lekkie przerażenie moim nagłym wybuchem złości - szybko się wściekałam i długo po takim napadzie się uspokajałam. Luc o mało co nie wpadłby na obraz tuż za nim, a siwy mężczyzna o długi włosach i brodzie oburzył się. Przeniosłam wzrok na Margaret, wpatrującej się we mnie z zaskoczeniem, na kolanach nadal trzymała podręcznik do Historii Magii.

- W-wybaczcie… - wymamrotałam i wstałam z kanapy.

Zabrałam do ręki książkę, a potem wymknęłam się do dormitorium, odprowadzana wzrokiem przyjaciół.
Może zbyt się uniosłam? Ale w końcu miałam racje, bo już w dzieciństwie ukazywały się moje nadludzkie umiejętności. Lewitowałam zabawki, pogoda zmieniała się wraz z moim nastrojem, nawet potrafię odczytywać uczucia z oczu, zawsze wiedziałam, czy tata jest ze mną szczery, gdy mówił, że mnie kocha czy nie. Wielu by mi pozazdrościło. Lecz takie moce to trudność w życiu, gdy wszyscy cię unikają i krzywo ci się przyglądają z daleka. Nie dziwię się tacie, który zawsze dziwnie się zachowywał przy innych, gdy mówili o jego córce...
Odłożyłam książkę na stolik, zaznaczyłam stronę i rzuciłam się na łóżku. Nie wiem, która jest, ale z ciemności za oknem wywnioskowałam, że jest już naprawdę późno - znikło jasne słońce, a pojawił się jaskrawy księżyc, odbijając swoją poświatę w przezroczystej tafli jeziora. Było tak cicho i tak spokojnie… mogłabym spać tak całe życie. Przewróciłam się na lewy bok, w stronę okna, na białej pościeli i zamknęłam oczy. Nie chciało mi się nawet przebierać, tylko leżałam, wtulona w poduszkę.
W pewnej chwili poczułam, jak coś miękkiego ociera się o moją twarz i łaskoczę w policzki. Uchyliłam powieki i dostrzegłam rudą sierść, a potem jasnożółte oczy Zazu. Przytuliłam się do niego, głaskając go po jego futerku.

- Hej, Zazu. Ale dziś miałam dzień… - wymruczałam zaspanym głosem. - odwołali lekcje wszystkim klasom, tuż u wejścia do Wielkiej Sali był wielki napis, chyba z krwi, a potem jeszcze wydarłam się na Margaret i Lucasa.

- Co się stało? - szepnął.

- Margaret uważa, że nie dam rady wcześniej niż kilka lat opanować sztukę zmiany w zwierzę. Chodzi mi o animaga.

- Ma racje. To trwa kilka lat, może kilkanaście.

- A myślisz, że jest jakaś Rejestracja animagów?

- Chyba… nie wiem. A po co ci to?

- Pytasz, czemu chce być animagiem? - westchnęłam. - Bo…

Bo co? Czemu w ogóle chce nim być? Czy tylko po to, by odkryć tajemnicę Komnaty Tajemnic, dowiedzieć się co knuje Riddle? A może chce.. chce wiedzieć, kim tak naprawdę jest? W końcu od sześciu lat, nie, od dziewięciu, czyli odkąd go znam, ukrywa swoje myśli i uczucia, jakby były jego drogocennym skarbem. Niby arogancki i zawsze maskujący swoje emocję, czy to wściekłość, czy radość, choćby nawet smutek, ale kiedy tak się na niego patrzę z innej perspektywy i nie przypomina mi zarozumialca, wiedzącego najlepiej oraz chamskiego palanta bez jakichkolwiek uczuć, kojarzy mi się ze zwykłym chłopakiem, który, choć nie miał łatwego życia i nikt nigdy go nie kochał, jest w nim choć odrobinę nadziei, że gdzieś w głębi serca jest dobrym człowiekiem, może pragnie kogoś, kto obdarzy go miłością i zaufaniem, kto będzie go chciał…
Potrząsnęłam gwałtownie głową, odrzucając te odrażające myśli. Riddle i ofiara losu? Riddle i nadzieja? Riddle i miłość? Nie, chyba zaczynam powoli świrować. On przecież jest głupi jak but, a bardziej arogancki to nikt już nie może być, jest też wielkim chamem i złośliwcem, co żywi się cierpieniem innych i bierze z tego radość.

- Co? - odparł Zazu, patrząc się na mnie zaskoczony.

- Hę?

- Dlaczego tak potrząsnęłaś głową?

- A nie nic… - wzruszyłam ramionami. - tak sobie.

- Myślałaś o Tomie?

- Skąd wiesz? - spytałam zdumiona.

- Bo zawsze o nim rozmyślasz.

- No… o każdym myślę. Co w tym złego? - oburzyłam się.

- Choć na chwilę przestań to robić.

Nie odpowiedziałam. Zazu zwinął się w kłębek i zamknął oczy. Łatwo mu mówić, jak mam przestać o nim myśleć? To zbyt trudne…

- A wiesz, że Riddle… - zaczęłam, ale przerwał mi mój przyjaciel.

- Miałaś przestać o nim myśleć - odparł Zazu, otwierając oczy.

- Ale on może być Dziedzicem Slytherina. Pewnie otworzył komnatę i napisał ten napis na ścianie.

- Jaki Dziedzic Slytherinu, jaka komnata i jaki napis?

- To ty nie wiesz? No jasne - prychnęłam. - ciągle siedzisz tu zamknięty, więc ci się nie dziwię. Zresztą z tobą nie da się gadać, bo non stop masz o coś pretensję. Wiem,  kto może mi za to pomóc. Dobra informatorka Riddle’a, ale również moja.
Uśmiechnęłam się do siebie. Wozak przewrócił oczami, lecz nic nie powiedział i dobrze, ponieważ nie potrzebuje jego rozgoryczeń. Tylko jak się mam z nią skontaktować w środku nocy? Gdyby było coś w rodzaju lusterka, dzięki czemu mogłoby się kontaktować między sobą…
A właściwie to co mi wcisnęła do ręki, gdy szłyśmy z Wielkiej Sali? Zmarszczyłam brwi. Sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam jedwabną chustkę o kremowym kolorze. Oglądnęłam ją, zastanawiając się, co to może być i w końcu odwinęłam, a potem odrzuciłam na poduszkę obok mnie. Podpierając się łokciami, położyłam na brzuchu i zaczęłam z zaciekawieniem badać przedmiot. Przypominał zwykłe małe lusterko, jak kawałek stłuczonego zwierciadła.

- Ach! - ostry kąt szkła przejechał po moim prawym palcu.

Przeklęłam w myślach i włożyłam palec do ust, podczas gdy kilka kropelek krwi upadło na śnieżnobiałą kołdrę i pozostawiło na niej czerwoną plamkę. W tym samym czasie odrzuciłam szkiełko, które upadło na kremową chusteczkę.

- Andy?


Usłyszałam czyjś szept. Odwróciłam głowę, o mało nie łamiąc sobie karku i zaczęłam rozglądać się po pokoju. Na łóżkach, stojących obok mnie, smacznie drzemały dziewczyny, ale nikogo, prócz nich, tu nie było. Tylko Zazu, zwinięty w kłębek spał przy mnie na kołdrze.

- Andy!

Poznałam ten głos. To Bella, tylko czemu ona… chwilę, lusterko…
Zerknęłam na nie i dostrzegłam w małym szkiełku uśmiechniętą twarzyczkę mojej przyjaciółki. Pomachała mi.
Sięgnęłam po nie i uniosłam na wysokość oczu.

- Co to jest?

- To lusterko - odpowiedziała Bella.

- Odkąd przez lustra można zobaczyć drugą osobę? - spytałam zdziwiona. - a właściwie to skąd je masz?
Próbowałam mówić najciszej, jak tylko zdołałam, by nie zbudzić dziewczyn i zerknęłam na ułamek sekundy w ich stronę, ale na szczęście nadal smacznie drzemały.

- A tam. Znalazłam takie coś u mojej mamy podczas wakacji, potem w listopadzie zaproponowałam jej, by mi takie dwa kupiła i wysłała przez sowę. Wczoraj to dostałam - odparła beztrosko. - co się stało?

- To samo chciałam ciebie zapytać. Ale nie ważne, teraz powiedz mi, co wiesz na temat Komnaty Tajemnic.

- Jakiej komnaty…? - spytała, wydymając lekko usta i patrząc na mnie swymi ciemnobrązowymi oczami, które wyglądały jak mini spodki. Przechyliła lekko głowę i zaczęłam się we mnie wpatrywać, mrugając od czasu do czasu oczami. Przywodziła na myśl zaciekawionego pieska, który nie wiedział o co chodzi.
Nie umię kłamać.

- Co, twój Czarny Pan ci nie powiedział?

Spuściła głowę i schowała ją w ramiona.

- Nie… - szepnęła smutno.

- Biedna Bella - zrobiłam zawiedzioną minę. - a teraz mów, co wiesz.

Unosiła oczy, ale głowę nadal miała nisko. Wyglądała, jakby miała mi coś za złe. Po chwili znów spuściła oczy.

- Nie mogę ci powiedzieć.

- Czemu?

- On mi zabronił ci mówić.

- Kto? Riddle? To jemu możesz mówić o naszych rozmowach, a mi o waszych nie?

- Wybacz… - odparła.

W tej samej chwili coś upadło. Odwróciłam głowę, ale okazało się, że to była tylko książka Margaret, którą przypadkiem zrzuciła z łóżka. Odetchnęłam z ulgą.

- Bella, musisz mi powiedzieć…

Spojrzałam na lusterko, ale Belli już nie było. Wściekłam się. Czemu Riddle ma wiedzieć o wszystkim, co mnie dotyczy, a ja nie mogę poznać choć jednej z jego tajemnic? Jaka to sprawiedliwość?
Odłożyłam lusterko na miejsce, a sama ułożyłam się do snu. Zamknęłam oczy. Cisza.  Nie słyszałam nawet oddechów dziewczyn. A może one nie oddychały? Tego nie wiedziałam. Nic nie słyszałam. Ogarnęła mnie ciemność.
Po zaledwie kilku minutach ciemność zniknęła i poczułam, że stoję na twardej posadzce w dużym pokoju. Było mrocznie, jedynie słaby blask księżyca dawał światło w tym pomieszczeniu, wlewając się przez otwarte okno, a ciepły, letni wiatr wpadał do pokoju, po cichu wygwizdując różne melodię. Po środku pokoju stało wielkie, dwuosobowe łóżko, koło niego na szafce spoczywała różdżka. Moja różdżka. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w stronę okna, przed którym był szary fotel. Zbliżyłam się powoli. Przerażenie oblegało całą mnie. Bałam się czegoś, co było na tym fotelu.
Podeszłam do niego i spojrzałam na siedzenie. Z podkurczonymi nogami siedziała kobieta o długich, czarnych włosach, opadających jej na kolana. Miała podpuchnięte od łez oczy, które spadły na jej ubranie, a otulała się ciepłym kocem. W dłoni ściskała kremową chusteczkę, taką samą, jaką dała mi Bella z tym lusterkiem, a na lewej ręce miała tatuaż wijącego się węża, który wychodził z białej czaszki. Słyszałam ciche łkanie, pomieszane ze świstem nocnego wiatru.
Kobieta wyglądała jak ja, ale była z osiem lat starsza. Mogłaby przywodzić na myśl moją siostrę, gdyby nie przypominała tak bardzo mnie. Te same włosy, oczy… wszystko, jedyne, co ją odróżniało, to to, że była starsza.
A może to jestem ja? Ale skąd mogę być nią? Ja jestem tu, a ona tam.
Nagle drewniane drzwi, które dopiero teraz zauważyłam, zaskrzypiały i do pokoju wszedł wysoki mężczyzna. Nie wyglądał normalnie. Nie miał włosów, jego ciało było całkiem białe, jak kości, oczyszczone ze skóry i wymyte do połysku, a nos był dziwnie spłaszczony. Nie, źle to określiłam, wyglądało, jakby go nie miał, tylko dwie krzywe, wąskie szparki. Miał umięśnioną sylwetkę i ciemne oczy, takie same, jakie ma Riddle. Przez chwilę zatopiłam się w nich. Przypominał go, a raczej jego oczy, oczy tego mężczyzny, były jak Toma, jak jego połyskujące, mroczne i pełne tajemnicy czarne tęczówki.
Z zamyślenia wyrwał mnie swój głos. A raczej głos kobiety.

- Mówiłam, że nikogo nie chce widzieć. Wyjdź - rzekła stanowczo.

Mężczyzna nie odszedł. Zrobił dwa kroki do przodu, do niej. Przystanął i zawahał się. Wyglądał, jakby właśnie podejmował jakąś bardzo ważną decyzje i nie wiedział na co się zdecydować. Westchnął głęboko i w końcu odezwał się… głosem Riddla.

- Andrea…

Zrobiłam zdziwioną minę. Czyżby mówił do mnie? Czyżby ten tajemniczy ktoś, kto oczami i głosem był uderzająco podobny do mojego dawnego przyjaciela mnie widział? Zamarło mi dech w piersiach i spojrzałam na niego.
Kobieta wychyliła głowę zza oparcia fotela i niespodziewanie wstała, a potem podeszła, oddychając ciężko, szybkim krokiem do przybysza, który uśmiechnął się lekko. Nie miał warg.
Rzuciła się na niego i oplotła jego szyję rękami. Znów zaczęła płakać, ale przy tym kąciki ust lekko jej drżały, jakby chciała się uśmiechnąć, ale nie mogła. Przytulił ją i zatopił twarz w jej włosach.

- Tom… coś ty ze sobą zrobił…? - szepnęła mu do ucha i oderwała się od niego, patrząc mu w oczy. On też na nią patrzyłam.

Dostrzegłam w jego spojrzeniu troskę i wielką miłość, jaką ją darzył, a w jej to samo. Przybliżyli głowy do siebie i zamknęli oczy, ciesząc się sobą. Po chwili ona pocałowała go, a on z rozkoszą wpił się w jej wargi i otarł dłonią iskrzącą się łzę na jej policzku.
I wszystko zniknęło. Otworzyłam znienacka oczy. Leżałam skulona na boku na swoim łóżku, nie było koło mnie Zazu, a dormitorium było puste. Przez okno wlewało się słońce i raziło mnie w oczy. Zamrugałam nimi.
Co to był za sen? Co znaczył? Raz miałam taki. Śnił mi się Riddle. Mieliśmy wtedy siedem lat i zobaczyłam go na mostku przy rwącej rzece, pośrodku lasu. Byłam tam z Dianą, która spotkała swoją dawną znajomą i zagadały się. Ja wtedy szybko się ulotniłam do lasu, nigdy się nie bałam, nawet ponurych drzew. Przywiódł mnie tam zapach kwiatów, rosnących koło mostu. Śniło mi się to, a kilka dni później sen stał się rzeczywistością. Czyżby ten był przepowiednią przyszłości? Ale kiedy to się stanie?
Przewróciłam się na drugi bok i nagle zamarłam bez ruchu. Na mojej poduszce leżała czerwona róża, najpiękniejsza z tych, które widziałam, a było bardzo wiele. Połyskujące kropelki wody spływały po jej płatkach na pościel. Łodyga, liście i niewielkie kolce były jasnozielone, jakby była pielęgnowana od samego początku. Podparłam się na łokciu i sięgnęłam dłonią po kwiat.
Ciekawi mnie od kogo ona jest? Niezwykła i śliczna. Może od tajemniczego wielbiciela, który tak mnie kocha, że wyraża to tą oto różą? Uśmiechnęłam się.
Drzwi do dormitorium zaskrzypiały i się otwarły. Odwróciłam w ich stronę głowę.

3 komentarze:

  1. Hejka :) Domyślam, się, że to Tom wyjechał z tą różą? Kurczę z każdym rozdziałem Twojego opowiadania kocham go jeszcze bardziej Chi!:) Urzekł mnie kiedy miałam 10 lat, poszłam sobie do kina na HP i ... Christian Coulson przystojniak! I ten polski dubling Mateusza Damięckiego :) Mało z fotela nie spadłam jak usłyszałam jego głos :)Nie dość, że utalentowany to jeszcze bardzo przystojny i ten głos ..., lubię go. Lubię ich obu tylko co do Christiana jakoś nie miałam olazji by bliżej przyjrzeć się jego rolom.
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja... Ufff, jak by to ująć. Riddle jest dosyć... Po prostu szkoda mi go, ale z drugiej strony mnie denerwuje.. On nie zna słowa porażka i to mnie dobija, ale gdyby nie to, to nie byłby TYM Tomem.. XD Nie no, jeśli cokolwiek zrozumiesz z tego komentarza, to będe normalnie zadowolona ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurczę, naprawdę świetne opowiadanie! Ale… Bellatriks przecież chyba nie chodziła z Tomem Riddle do szkoły, No nie? Była od niego młodsza o kilkanaście lat… Zresztą nieważne!

    OdpowiedzUsuń