poniedziałek, 14 stycznia 2013

|.7. - Nieudane zakochanie

Stała w nich Margaret z pełną poirytowania miną. W rękach trzymała książkę do wróżbiarstwa. Zerknęła na mnie i opadła na łóżko koło mojego.




- Już wstałaś? Jest dwunasta.



- Dwunasta?? Ale lekcje! A ty co tak wcześnie wróciłaś?



- Jest sobota - przewróciła oczami.



- Wybacz… - powiedziałam. - poplątały mi się dni.



- No chyba…



- Co taka podenerwowana? - spytałam z zaciekawieniem.



- Już mam dość słuchania tych obrazów, które co chwilę mówią, że można wychodzić.



- Można? - zerwałam się z łóżka.



- Tak. Od godziny to mówią i myślą, że nikt ich nie słuchał, jak połowa Gryfonów dawno jest albo w bibliotece, albo gdziekolwiek indziej. W każdym razie w Pokoju Wspólnym są tylko cztery osoby. Aha, w PW trzeba być do siódmej, bo ponoć po szkole grasuje potwór, choć to nieprawdopodobne. Ta plotka rozniosła się już wszędzie.



- Ok. Będę i tak za około dwie godziny.



- A gdzie ty idziesz? - zawołała za mną Margaret, gdy zaczęłam szybko ubierać się.



- Do biblioteki, a potem muszę się rozprawić z Bellą. Ciesz się, że nie będziesz w jej skórze.



- Czemu idziesz do biblioteki? Po co?



- Muszę się nieco dowiedzieć o tej Komnacie Tajemnic i co się w niej skrywa.



- Acha… - Margaret, zamyślona, pokiwała głową i otworzyła swoją książkę. Zaczęła czytać po cichu.



Kiedy już skończyłam się myć, ubierać i czesać, i miałam wyjść z dormitorium, usłyszałam stanowczy głos Peggy.



- Andy.



- Co? - odwróciłam się, przyglądając się jej z ciekawością.



- Czy ty przypadkiem czegoś przede mną nie ukrywasz…



Zawahałam się.



- Niby co?



- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - ty mi powiedz.



Zastygłam w miejscu. Co mam jej powiedzieć? Że śnił mi się Riddle z przyszłości, który wcale nie wyglądał jak ten Riddle, którego znam, ale ten inny Riddle. Jakby on, a jednak nie on.

Zawahałam się i odwróciłam do drzwi.



- Powiem ci później. Przepraszam.



Wybiegłam z dormitorium, zbiegłam po schodach do Pokoju Wspólnego. Było tam jak zawsze. Czerwień i złoto przeważały nad pozostałymi kolorami, na ścianie po prawej stronie widniała gablota z ogłoszeniami, a po lewej druga z medalami i pucharami - osiągnięciami uczniów. Kanapa była tuż przed kamiennym kominkiem, a po bokach były dwa fotele, jeden po jednej stronie.

Odetchnęłam z ulgą, że tak szybko wyniosłam się z dormitorium, nie lubię tłumaczyć się przed innymi, ani zdradzać wszystkiego. Nie musi wiedzieć. Nawet Lucas nie musi, który teraz siedzi na wersalce przed trzema pierwszoklasistami. Uśmiechał się lekko, co tym bardziej robiło go przystojnym. Każda dziewczyna się w nim podkochuje i jest drugim z najprzystojniejszych oraz najbardziej pożadanych chłopaków. Wyraźne rysy, jasne kosmyki włosów, opadające w nieładzie na czoło oraz te jaskrawozielone oczy i wiecznie figlarny wyraz twarzy. Potrafił powalić każdą dziewczynę, jaką tylko chciał. Mnie to nie rusza, dziwne…

Lucas właśnie relacjonował straszną historię, a cała trójka - ciemnowłosy, pulchny chłopiec z jasnymi, przerażonymi oczami, rudzielec o piwnych oczach z mnóstwem piegów i brązowowłosy o niebieskich oczach i wyjątkowo chudej twarzy.

Na fotelu siedziała jasnowłosa dziewczyna z czwartej klasy, pochylona nad pergaminem. Nawet nie zauważyła, że ktoś wyszedł z dormitorium.



- Hej, Andy! - zawołał beztrosko Luc, posyłając mi jeden ze swoich najlepszych uśmiechów. - chcesz posłuchać mojej strasznej opowieści? - puścił mi oko.



- Wybacz, Luc, mam coś do załatwienia - rzekłam krótko i podeszłam szybkim krokiem do drzwi. Gdy już byłam krok od nich, poczułam zaciśniętą dłoń na nadgarstku. Odwróciłam głowę.



- Andrea, co się dzieje? - spytał Lucas, patrząc mi prosto w oczy, jakby chciał je przewiercić.



- Od kiedy to mówisz do mnie pełnym imieniem? Zawsze było… - odparłam oburzona, ale wpadł mi w słowo.



- Ciągle coś przede mną i Margaret ukrywasz. Wściekasz się z byle powodu i jesteś non stop zamyślona. Co się dzieje? - powtórzył.



Spuściłam oczy, czując jego spojrzenie. Nie chciałam z nikim rozmawiać, z nikim.



- Wybacz mi, Lucas, nie chce o tym rozmawiać.



- O czym? - zmarszczył brwi.



- Dowiesz się… w swoim czasie - szepnęłam i otworzyłam drzwi. Już miałam wyjść, ale on przyłożył do nich rękę i pchnął je, z powrotem je zamykając.



- W swoim czasie… czyli kiedy?



- Ekhm… jutro.



Uchyliłam drzwi i wyślizgnęłam się z Pokoju Wspólnego, niczym kotka.



- Andy! - zawołał za mną Lucas, ale ja w biegu już przeszłam przez obraz Grubej Damy i wybiegłam na schody.



Szybko dobiegłam do biblioteki, choć wcale nie musiałam tak gnać. Po drodze potrąciłam kilku drugoklasistów, potem natknęłam się na Filcha, ale na szczęście był zajęty Irytkiem, rzucającym w uczniów różnymi przedmiotami, a nawet żuł gumy i rzucał nimi w obrazy, posągi oraz ściany korytarzy. Na nieszczęście guma mocno się przyklejała, żadne zaklęcia nie mogły ich oderwać. Kilka razy też rzucił nimi w uczniów.

W końcu dotarłam do biblioteki, podeszłam do jednej z półek i znalazłam książkę o niebezpiecznych stworzeniach. Wpadłam na dziwny pomysł, nie wiem jak, ale skoro Slytherin lubował się w wężach, ten stwór może być jednym z nich. Wzięłam ją z nieco zakurzonej półki i usiadłam na parapecie, podkurczając nogi. Przewertowałam ją w poszukiwaniu stwora, który były dość groźny i był spokrewniony z wężem. Żadnego. A skoro nie ma żadnego, to co kryje się w komnacie? Znów przewertowałam grubą księgę ze skórzaną okładką i wreszcie znalazłam rysunek wielkiego węża. Przypominał anakondę, ale porównując ten wizerunek z rzeczywistością, jednak ten stwór był z dziesięć razy większy od niego. Wzdrygnęłam się. Coś takiego miałoby pełzać spokojnie po korytarzach szkoły, uważanej za najbezpieczniejsze miejsce o jakim można tylko marzyć? To się nie zgadzało. Takie ogromne monstrum nie może przemieszczać się w ten sposób, Filch albo jakiś nauczyciel prawdopodobnie by się na niego natknął.

Przeczytałam nazwę tego gatunku. Bazyliszek. Trochę… hm… niezbyt przerażająca nazwa, ale cóż, są smoki, które nie mają strasznej nazwy, lecz nie warto ich spotykać.

Zaczęłam odczytywać w myślach krótką informacje. Głosiła, że bazyliszka boją się pająki, a on potrafi zabijać spojrzeniem.

TRZASK

Wzdrygnęłam się i z zapartym tchem zaczęłam przesuwać wzrokiem po całej powierzchni biblioteki. Było zaledwie kilka osób. Jasnowłosy chłopak, drapiący się po głowię i ze zmarszczonym czołem czytający jedną z ksiąg, dziewczyna o półdługich, prostych włosach i zmęczonej twarzy ścierała szmatą kurze. Zerknęłam przed siebie i dostrzegłam jedenastoletnią dziewczynkę o kędzierzawych włosach, która próbowała dosięgnąć książkę, która była z metr wyżej od niej. Stawała na piętach i sięgała ręką na półkę, ale nic się nie udawało. Na podłodze koło niej leżała jedna z ksiąg. Widocznie to ta jej spadła, a chłopak i dziewczyna byli zbyt zajęci, by cokolwiek zauważyć, albo pomóc pierwszoklasistce. Odłożyłam książkę na parapet i podeszła do dziewczynki, potem schyliłam się, podniosłam książkę i odłożyłam na półkę. Ona wpatrywała się we mnie lekko zdziwiona, ale nie na moje ruchy, tylko na mnie, na twarz i włosy. Wzięłam książkę, którą chciała i uklękłam przed nią, następnie, uśmiechając się, podałam jej w obydwu rękach.



***



Siedziałem w bibliotece, próbując odszukać coś na temat Salazara Slytherina. Musi być coś jeszcze, chcę wiedzieć o nim wszystko, a najlepiej i ze szczegółami. Wertowałem zażarcie każdą księgę w której potencjalnie mogłoby być coś o nim.

Z zamyślenia wyrwał mnie donośny huk. Coś w rodzaju spadającej książki. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie było niczego, co mogłoby go wywołać. Jasnowłosy chłopak dumał nad jedną z ksiąg i drapał się ze zdenerwowania po głowie, a jakaś dziewczyna, która zawsze stroniła do mnie przesłodzone miny wycierała ścierką kurze z półek, a jej twarz była wyraźnie zmęczona.

Wstałem, zabrałem ze sobą książkę i wychyliłem zza regału. Wtedy znów ją zobaczyłem. Tą, która rozświetla każdy dzień, jedyny powód, dla którego chce zostać w Hogwarcie na zawsze, chce żyć. Wpatrywałem się w każdy jej ruch, gdy podnosiła z ziemi księgę i odkładała na półkę, a brała inną. Uklękła przed jakąś małą dziewczynką o kędzierzawych, jasnych włosach. Ujrzałem morskie oczy i burzę czarnych, prostych włosów, sięgających do pasa, jak zawsze uczesanych w nieładzie oraz te różane, pełne usta, a do moich nozdrzy doszedł zapach jej kwiatowych perfum, zapach, którego nigdy nie mogłem się pozbyć. Zobaczyłem jak się uśmiechnęła do tej jedenastolatki najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek mogłaby obdarować inną osobę. Jedyne co ja żałowałem to to, że wszystkich nim obdarowywała… tylko nie mnie.



- Dziękuje, śliczna pani - powiedziała dziewczynka, biorąc od niej księgę.



Śliczna pani? Uśmiechnąłem się do siebie.

Jedenastolatka odwróciła się i radośnie pobiegła do stolika w moją stronę, a ja w tym czasie stanąłem przed nimi, opierając się o regał. Gdy tylko pierwszoklasistka się oddaliła, przeniosła wzrok na mnie i jej promienny uśmiech zgasł, skierowała się w przeciwną stronę i odeszła szybkim krokiem, a ja podążyłem za nią ze zjadliwym uśmiechem na twarzy.

Kiedy dotarła do okna i wzięła księgę, odparłem.



- Śliczna pani?



Odwróciła się natychmiast i posłała mi gniewne spojrzenie.



- Czego znów chcesz, Riddle. Przyszedłeś mnie podrażnić, co nie?



- O nie… chciałem coś zobaczyć w bibliotece i przypadkiem natknąłem się na czarnowłosą szesnastolatkę, która pomogła pewnej smarkuli - powiedziałem sarkastycznie.



- Nie mów tak o niej! - zawołała tak głośno, że jasnowłosy chłopak i dziewczyna wycierająca kurze oderwali się od swoich zajęć i spojrzeli na nas z zaskoczeniem.

Ona ukryła głowę w ramionach, a na jej policzki wpełzły lekkie rumieńce.

Uwielbiałem, gdy tak robiła. Wyglądała tak słodko…



- Jak? Smarkula? - odparłem z udawanym zdziwieniem.



- Przestań! - szepnęła donośnie, patrząc mi w oczy. - może ty nie lubisz dzieci, ale ja je bardzo lubię! Są słodkie i…



- Ja znam pewną dziewczynę, którą uważam za równie słodką, co dzieci.



Zrobiła zaskoczoną minę. Wpatrywałem się w jej niebieskoszare oczy, w których mogłem utonąć, jak w morzu. Była piękna, a ja uwielbiałem ją dręczyć, bo gdy była zła, to jeszcze bardziej wydawała się piękniejszą.



- No ciekawe, a teraz wybacz, ale muszę coś zrobić. Widziałeś Bellę?



No jasne, że ją widziałem! Siedzi w Pokoju Wspólnym Slytherinu i chowa się przed Lestrangem, zasypującym ją kwiatami i miłosnymi wyznaniami. Ja, choć nigdy nie płaczę, mógłbym tarzać się i płakać ze śmiechu. Aczkolwiek mi tak nie wypada.



- Nie może opędzić się od swojego narzeczonego - odparłem, zaśmiewając się w duchu.



- I gdzie znów się ukrywa?



- Przesiaduje w dormitorium Ślizgonek, bo chociaż tam on nie ma wstępu. Niemniej jednak mogłaby też skorzystać z łazienek, ale, na nieszczęście, nie mają żadnych zabezpieczeń. Kto wie na co stać wybranka najstarszej siostry Black - na moich ustach błądził ironiczny uśmiech.



- Daj spokój. Jest zakochany, poza tym ona w nim też.



- Jakoś tego nie widzę - prychnąłem i wyrwałem jej z rąk księgę, którą trzymała. Uniosłem ją wysoko i zacząłem przewracać strony.

Tymczasem ona rzuciła się na mnie, próbując dosięgnąć książkę. Na szczęście jest od niej wyższy o głowę, więc nie mogła, tylko rzucała się mi na ramiona, myśląc, że ugnę się pod jej ciężarem i mi ją zabierze. Nagle chyba potknęła się o kant najbliższego stolika i upadła wprost w moje ramiona, wyrywając mi przy okazji książkę. Objąłem ją i przysunąłem najbliżej siebie, jak tylko się dało. Była tak blisko, od jej dzieliło mnie tylko kilka centymetrów, a potem mnie i mniej. Wpatrywałem się z półprzymkniętych oczu w jej różane wargi, tak chciałem je pocałować. Jeszcze tylko sekunda. Czułem się dziwnie, nigdy nie odczuwałem czegoś takiego, co teraz. Nie chciałem jej wypuszczać z ramion, tylko pozostać w takiej pozycji na wieczność i jeszcze dalej. Mógłbym przy niej umrzeć. Moje usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, a gdy spojrzałem w jej oczy, zobaczyłem w nich coś zadziwiającego, czego u niej nigdy nie przypuszczałem - miłość.

Poczułem ból. Uderzyła mnie z całej siły dość grubą i twardą księgą.



- Nie dam się. Nie będę twoją zabawką, zapomnij!



Odwróciła się na pięcie, omiatając moją twarz swoimi włosami. Poczułem zapach jej perfum, a gdy zniknęła za regałem z książkami, straciłem w jednej chwili sens istnienia i powróciły wszystkie beznadziejne wspomnienia z sierocińca.



***



- Co on sobie wyobraża??! - wrzasnęłam, wpadając do Pokoju Wspólnego. Księgę już dawno odłożyłam na miejsce i wyszłam z biblioteki, a teraz opadłam ciężko na kanapę, wpijając się w oparcie, zaciskając usta i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Lucas i Margaret aż podskoczyli, zdumieni moją reakcją. Akurat byli zajęci grą w szachy czarodziei, ale w tym momencie zwrócili oczy ku mnie.



- Co się stało? Riddle coś ci zrobił? - odparł Luc, zaciskając pięści. Spojrzałam na niego ze szczerym zdziwieniem.



- A jemu co odbija? - spytałam się Margaret, które bezradnie opuściła ręce



- Zrobił ci coś! - zawołał. - pożałuje, niech go tylko dorwę, a zrobię wszystko, by już nigdy do Hogwartu nie wrócił!



Wszyscy w PW patrzyli na niego, jak na wariata. Dochodziły do mnie nawet podszeptywania. Peggy wstała i spojrzała na niego.



- Lucas, i co mu uczynisz? Jest prefektem, odejmie ci punkty, jak się na niego rzucisz! W dodatku to najlepszy uczeń w szkole, żadnej winy mu nie udowodnisz. - spojrzała na mnie, oczekując pomocy, gdy on nie reagował na jej błagania.



Najpierw uznałam to za zwykły żart, że się wygłupia, ale przestałam tak myśleć, kiedy mój przyjaciel zaczął kierować się w stronę wyjścia. Szybko się podniosłam i zaczęłam próbować go powstrzymać, ale on tylko mnie odrzucił i wyszedł przez portret Grubej Damy. Ja i Margaret pobiegłyśmy za nim. Schody wypełnione były po brzegi uczniami, a do mnie dotarło, że przecież jest pora obiadu. Zbiegał po nich szybko, że z trudem nadążałyśmy kroku. Po drodze popychał innych uczniów, wielu z nich nawet zawołało kilka obelg pod jego adresem, ale on się tym nie przejął.



- Lucas, stój! On mi nic nie zrobił! - odparłam, gdy tylko ja i Peggy go dogoniłyśmy. Z trudem łapałam oddech.



- Akurat! - fuknął na mnie.



- Nie rób mu krzywdy - błagałam go ze łzami w oczach, ale on był nieugięty.



- Przestań, Lucas, to nic nie da! - przyłączyła się do mnie Margaret.



Dotarliśmy w końcu do Wielkiej Sali. Wszyscy śmiali się, rozmawiali i jedli. Wręcz każde miejsce było zajęte. Wielu stało pośrodku i bawiło się w najlepsze, a gdziś indziej dostrzegłam zakochane pary, przytulające się i całujące. Poczułam lekkie ukłucie w okolicy serca, ale nie czas na takie rzeczy. Bałam się o Lucasa. O Lucasa i… Toma…?

Luc rozglądał się bacznie po sali, szukając wzrokiem Riddla. Złapałam go z tyłu, lecz on mi się wyrwał. I w końcu znalazł go, stojącego pośrodku.

Podążył szybkim krokiem w jego stronę. Znów go złapałam i zatrzymałam na moment. Spojrzał mi w oczy i zawahał się, jakby podejmował niezwykle ważną decyzję.

3 komentarze:

  1. Super! Naprawdę bardzo dobrze się to czyta :) Jestem taaak ciekawa czy Lucas uderzy Riddla ;D Mam nadzieję, że nowy rozdział już niedługo :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam wszystkie rozdziały jednym tchem i jestem zachwycona. Od dawna szukałam dobrego opowiadania o miłości Toma Riddle. Przeszukałam wiele blogów nareszcie trafiłam na twój. Świetnie piszesz, ubierasz w słowa uczucia bohaterki, masz świetne pomysły :)
    Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów.
    Pozdrawiam i życzę weny :]

    OdpowiedzUsuń
  3. 21. grudnia 2012r. miał być końcem i owszem był, ale pewnej ery, a nie świata. Mimo wszystko niósł widmo Apokalipsy. Na Ziemi pojawiły się anioły, upadli wyszli z piekła, demony wyrwały się z uścisków wiecznego potępienia, hybrydy przestały się ukrywać, a stwory… tych zrobiło się jakby więcej.
    Gdzie w tym wszystkim ludzie? Większość z nich walczy o przetrwanie, nie są bowiem tak bezsilni, jak mogłoby się wydawać. Mają sojuszników w walce o terytorium, jednak jest ich niewielu w porównaniu do innych istot walczących o władzę.
    Nastał rok 2015, kto wygra walkę o rządy? Czy powróci wizja Apokalipsy? Jak długo jeszcze ludzie zdołają utrzymać resztki wolności?

    Zostań jedną z istot i przyłącz się do gry!
    Jaded


    OdpowiedzUsuń