3 lata później. 1936 rok.
Minęły trzy lata od śmierci mojej matki. Tęskniłam za nią i z każdym dniem obarczałam siebie winą. Słusznie, przyczyniłam się do jej odejścia. Wszyscy w domu patrzą się na mnie jakoś dziwnie, jakby się mnie bali, a gdy do taty przychodzą panowie w "interesach", zamyka mnie w moim pokoju. Zostałam tam przeniesiona po śmierci matki.
Czasami czuje się jak ptak, jak kanarek zamknięty w klatce. Niekiedy tęsknie za czymś, ale nie wiem za czym, jakbym nigdy nie należała do tego świata. Może to tęsknota za wolnością? Za kimś, kto przyjdzie i mnie stąd zabierze, jak najdalej?...
Jesienny wiatr kołysał brązowymi, żółtymi i czerwonymi liśćmi, które spadały na kamienny nagrobek z imieniem i nazwiskiem Pani Misabielle. Klęczałam przed nim. Miałam na sobie czarny płaszcz, kapelusz z różą i czarne rękawiczki na dłoniach, a na na nogach ciemne pantofelki i białe do kolan skarpetki. Czułam jak łza spływa mi po policzku i kapie na zimną, wilgotną ziemię. Grób mamy był brudny, lecz nie tak bardzo jak wczoraj; widocznie deszcz trochę go zmył, tylko długie krzewy go porastały. Widocznie tata tu nie przychodził, zresztą rzadko kiedy to robił i nie tylko z powody pracy w którą się bardzo angażował, ale dlatego, że chce o niej zapomnieć, by już więcej nie cierpieć.
- Cześć - usłyszałam zza siebie i odwróciłam głowę.
Obok mnie siedział mój przyjaciel, który przyglądał mi się z uwagą.
- Cześć... - powiedziałam głucho, próbując ukryć łzy.
- Płaczesz - stwierdził.
- Nie - zaprzeczyłam.
- Widzę przecież, to nie twoja wina, to przypadkiem...
- Ale to ja uniosłam te noże.
- Nie kontrolowałaś się. Każdemu to się zdarza.
- Ale nikt nie ma takich... wiesz... możliwości... jak ja. Jestem niebezpieczna.
- Przeze mnie też ktoś umarł.
- Ona nie była twoją matką! - oburzyłam się. - ja swoją zabiłam.
- Skąd wiesz, że moja matka nie umarła z mojej winy? - odparł z powagą, ale dostrzegłam, że czuje lekki ból, kiedy o tym myśli. Rozumiałam go.
- Ani ja, ani ty tego nie wiemy.
- Pytałem się pani Cole, tej starej kocicy, ale...
- Milczała wiem. Mówiłeś już - przybliżyłam się do niego i przytuliłam się. Objął mnie ramieniem.
- Tom? - powiedziałam po chwili milczenia.
- Tak?
- Zawsze będą nas za takich uważać...?
- Jakich? - spytał się, choć dobrze wiedział o co chodzi.
- No wiesz... obłąkanych.
Wzdrygnął się.
- Może... - sięgnał po pobliską różę i urwał ją. - ale mamy siebie.
Wręczył mi ją i uśmiechnął się. Odwzajemniłam go.
- Obiecujesz, że zawsze będziemy przyjaciółmi?
- Tak. Obiecuję.
Niedługo trwała ta sielanka. Zawołała mnie Diana i stwierdziła, że tata musi wyjechać, a ja razem z nim. Nie pojmowałam tego, nie chciałam wyjeżdżać. Jestem uparta i za wszelką cenę musiałam się dowiedzieć. Kilka dni później podsłuchałam rozmowę ojca z jakimś dystyngowanym mężczyzną. Opowiadał o konfliktach między państwami, ale ja z tego nic nie rozumiałam, bo jak dziesięciolatka może wiedzieć coś o polityce i konfliktach państw? Przysłuchiwałam się im z wielką pustką w głowie. Różne nieznane mi słowa przenikały przez mój umysł, lecz tylko jedna zrozumiałam - wojna.
Ale jaka? Pierwsza wojna już była, tak słyszałam od Diany. Mówiła też, że trwała dobre parę lat, a ludzie w międzyczasie cierpieli katusze, prześladowani przez mieszkańców zupełnie nieznanych im krajów. Kilkadziesiąt milionów ofiar, wszyscy uciekali i chowali się tam, gdzie tylko jest to możliwe. Wzięło udział w tej wojnie ponad trzydzieści państw. Ach, jak pomyśle, że mama, Diana i Arnold przez to przechodzili... aż łza mi cieknie z oczu, a co będzie teraz?
Czy Diana i Arnold przeżyją? Tyle dla mnie zrobili... Wszystkie domy zostaną zniszczone i spalone - szpitale, sklepy, sierocińce... Sierocińce! A Wool's? Tam jest przecież Tom, nie zniosę jego straty. Jest moim przyjacielem...
W końcu nadszedł ten dzień - rozstanie z rodzinnym domem i wyruszenie w nieznane. Nic nie jest łatwe, tylko czekać, aż wojna się skończy...
Kurcze, szkoda mi Andrei. Tak naprawdę to nigdy nie będzie miała normalnej rodziny.... :<. No ni idę dalej.
OdpowiedzUsuń