1926 r.
Dawno temu w Anglii, w bogatej, arystokratycznej rodzinie Misabiellów urodziła się dziewczynka, jedyna córka Pana Misabielle. Jakież to było szczęście! Wielkie przyjęcie dla członków rodu i ich przyjaciół, by ujrzeć tę niewinną twarzyczkę...
Niewinną? Nikt nie wiedział, co czeka tą biedną rodzinę, jedynie żona niedawnego ojca przewidywała nieszczęście.
Pani Misabielle była dobrą, poczciwą kobietą, wzorową żoną i troskliwą matką. uśmiechnięta i wiecznie miła była obiektem zazdrości wielu mężczyzn, lecz miała pewien sekret, którego nie wyjawiła nawet mężowi, bo gdyby mu to powiedziała z pewnością by ją zabili. Otóż Pani Misabielle była czarownicą, lecz nie zwykłą, miała bowiem bardzo potężne magiczne zdolności, przez które cierpiała w dzieciństwie. Kilka razy w miesiącu dostawała szału. Dzięki magii potrafiła trzaskać oknami, wywoływać burze z błyskawicami i silne wichury. Z biegiem lat udało jej się opanować swoje moce, jednak nie przypuszczała jednego - że jej córka odziedziczy te zdolności. Tak właśnie zaczyna się historia pięknej Andrei...
7 lat później - 1933 r.
- Panienka Misabielle! - wołała jedna ze służek, biegnąc w stronę gabinetu Pana Misabielle. Wszyscy w domu słuchali jej z przerażeniem, a z jeszcze większym, gdy z góry rozległy się krzyki Andrei.
Służka przebiegła przez korytarz, między srebrnymi posągami przodków rodu i ich podobiznami na obrazach sławnych malarzy, oprawionymi w złote ramy.
- Panienka Misabielle! - krzyknęła, wpadając do gabinetu i z trudem łapiąc oddech. - dostała znów ataku szału!
Pan Misabielle podniósł się jak na rozkaz, gdy drzwi się rozwarły. Ujrzał zmęczoną, kobiecą twarz z zapuchniętymi oczami. Jasne kosmyki włosów opadały na ramiona, a na śnieżnobiałym fartuchu widniały plamy sosu.
- Znów? - odparł mężczyzna i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
- To trzeci raz w tym miesiącu, przedtem nie były tak często. Teraz jest gorzej. Próbowaliśmy wszystkiego, by...
- Wiesz dobrze, że nic jej nie uspokoi, Diano, jedynie leki doktora Smitcha ją uspokajają.
- Więc do niego zadzwonić?
- Tak. Niech przyjedzie tak szybko, jak to możliwe. Powiedz, że to nagły wypadek.
Diana kiwnęła potakująco i pobiegła w stronę telefonu*. Nagle pojawiła się wystraszona Pani Misabielle, podchodząc do swojego męża.
- Co się dzieje? Co z moją maleńką? Powiedz, Edwardzie, proszę!
- Na razie nic się nie dzieje.
- Jak to nic?! Słyszę krzyki Andrei i ty mówisz, że nic się nie dzieje?!
- Uspokój się, Isabello, zaraz przyjedzie doktor i da jej lek. Zostań tu.
- Lek jej nie pomoże...
Edward wspiął się po drewnianych schodach, wyłożonych czerwonym dywanem. Z góry słyszał wrzaski swojej córki, trzaskanie okien i gromy. Uniósł dłoń na wysokość brązowej gałki. Zawahał się. Koło niego pojawił się lokaj w czystym, czarnym garniturze.
- Może wezwać egzorcystę? Znam bardzo skutecznego - zaproponował lokaj, lekko się uśmiechając.
- Nie! Nie rób z mojej córki opętanej! Ona nie jest opętana.
- Oczywiście, proszę pana, chcę tylko zauważyć, że takie przypadki nie uchodzą do najrzadszych. Wręcz przeciwnie, takich ludzi uważa się za opętanych lub czarownice.
Pan Misabielle spojrzał na niego z ukosa.
- Nie rozmawiajmy o tym, Arnoldzie, muszę sprawdzić co z Andreą.
Otworzył drzwi i ujrzał czarnowłosą dziewczynę, przywiązaną szerokimi pasami za ręce i nogi do łóżka. Wicher otwierał i zamykał okna z traskiem, na dworze szalały błyskawice, a papiery latałyu po całym pokoju.
Andrea miotała się i krzyczała, płacząc. Ojciec podbiegł do niej, ukląkł i złożył ręce, jak do modlitwy.
- Przestań, proszę...
Dziewczynka na dźwięk swojego imienia uspokoiła się i odwróciła głowę w jego stronę. Oczy były napuchnięte od łez, pot spływał jej po czole, klatka piersiowa unosiła się i wolno opadała. Włosy porozrzucane były po całym łóżku, a ona leżała na plecach. Patrzyłą na trójkątną twarz ojca i jego zielone oczy.
- Nie potrafię tego kontrolować, tatusiu...
Nagle wszystko potoczyło się szybciej, niż ktokolwiek mógłby się zorientować. Drzwi otworzyły się z trzaskiem, rozległ się krzyk służki Diany, kroki, a potem noże wzleciały w powietrze i wbiły się w "coś".
Ale... czym lub kim jest to "coś"? Andrea otworzyła oczy i już całkiem spokojna, uniosła głowę, patrząc przed siebie. Była już jak normalna dziewczynka, lecz gdy TO ujrzała, zamarła. Jaki to wstrząs dla siedmiolatki.
Na podłodze we krwi leżała Pani Misabielle, w jej brzuch wbite były trzy ostre noże, a nad nią klęczał Pan Misabielle.
Edward Misabielle nie wybaczył córce śmierci jej matki. Tolerował ją, lecz nie traktował jak ojciec. Andrea miała jedynie za przyjaciela małą fretkę, Zazu i czarnego szczeniaczka, Centera oraz sierotę z sierocińca Wool's. Był taki jak ona, samotny i opuszczony, którego wszyscy się bali, więdz dobrze się rozumieli.
Już znacie kawałek jej historii i pewnie teraz zastanawia was, skąd ją znam?
Znam i to bardzo dobrze.
Ja jestem Andrea Misabielle, ta, która zabiła swoją matkę.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPiękne imię i drobne literówki, ale nie kują w oczy. Pięknie! Lecę dalej :D
OdpowiedzUsuńNie kłują w oczy? NIE? Z tym [i]więdz[/i] to był żart... prawda?
OdpowiedzUsuń