sobota, 23 września 2017

51. Zmiana planów

Weszłam do rezydencji z lekkim wahaniem. Nie byłam tu prawie siedem lat i nawet zapomniałam, jak dokładnie wygląda w środku. Sala wejściowa wydawała się być ogromną, prostokątną aulą, wypełnioną latającymi świecznikami, których płomienie kołysały się na lekkim wietrze, oświetlając śnieżnobiałe ściany. W kątach stały wysokie rośliny doniczkowe, obcięte na piękne kształty, a przed nami piętrzyły się długie schody, zakryte czerwonym, ozdobnym dywanem.
- Łał - westchnęła Bella, stając obok mnie.
- Andrea! - Na szczycie schodów zobaczyłam wysokiego, blondwłosego chłopaka, który wydawał się być starszy o kilka lat. Stał wyprostowany i elegancko trzymał ręce za sobą. Skądś go znałam, ale nie bardzo pamiętałam skąd.
- Jeszcze większe łał - odparła Bella, wpatrzona w chłopaka, a ja zerknęłam na nią z lekkim zdziwieniem.
- Wiem, że pewnie mnie nie pamiętasz - Blondyn zaczął schodzić do nas, uśmiechając się - ale ja tak i to doskonale.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Ale... możesz próbować odgadnąć, kim jestem. Więc jak, spróbujesz?
- Przepraszam, nie pamiętam cię i nie jestem w stanie sobie ciebie przypomnieć - odpowiedziałam szczerze, patrząc na niego.
Stanął przede mną, wziął moją dłoń i pocałował ją.
- Witam - Tom uśmiechnął się, obejmując mnie ramieniem. - Nazywam się Tom Riddle. Jestem jej chłopakiem. - Zauważyłam, że jego oczy przymknęły się lekko.
- Witam w naszych skromnych progach. - Chłopak ukłonił się w japońskim stylu. - Trochę nie wygląda to - rozejrzał się - jak powinno wyglądać w Japonii, ale spodoba wam się.
- Myślę, że tego dnia nie zapomnę - odparł Tom w trochę wrogim tonie, zdejmując mi rękę z ramienia.
- Mike! Nie narzucaj się im, w końcu to goście - zawołała babcia, stojąc w drzwiach do innego pomieszczenia, znajdującego się po naszej prawej stronie.
Zmarszczyłam brwi. Skądś kojarzyłam to imię. W dzieciństwie miałam kuzyna, z którym bawiłam się, gdy przyjeżdżałam do babci. Czyżby?
- Mike, to ty? - wypaliłam, jak głupia.
- A więc jednak mnie pamiętasz. - Mike nagle objął mnie mocno z szerokim uśmiechem i przytulił. - Już myślałem, że na serio zapomniałaś swojego kuzyna.
Tak... po tym silnym uścisku jestem pewna, że to on. Zerknęłam na Toma, który stał z kamienną twarzą koło nas i wyglądał, jakby zaraz miał go zabić jakąkolwiek rzeczą, jaka by się teraz napatoczyła.
- Mike, proszę, puść mnie, bo trochę mnie dusisz - powiedziałam z lekkim trudem.
- Oj, wybacz - puścił mnie i podrapał się w tył głowy. - Ale zawsze byłaś taka drobna i nigdy nie wiedziałem, jak cię mam przytulić.
- Mike! - krzyknęła babcia. - Co za uparty dzieciak - dodała, zakładając ręce po bokach.
- Już idę, babciu, idę. - Pomachał jej. - Po prostu chciałem się przywitać z Andy, bo dawno jej nie widziałem i się stęskniłem.
- Spędzicie więcej czasu po obiedzie - powiedziała kategorycznie babcia.
Uśmiechnęłam się, bo zaczęłam sobie coraz więcej przypominać z dzieciństwa. Zawsze była taka stanowcza.
- Ale no...
- Bez dyskusji! Co to za przywitanie bez obiadu. Pewnie głodni są, a ty ich zatrzymujesz, żeby jeszcze padli na ziemię pół żywi!
Mike westchnął i poszedł w kierunku babci.
- Nie bądź zazdrosny - szepnęłam i szturchnęłam Toma z zawadiackim uśmiechem, kiedy z mordem w oczach odprowadzał Mike'a.
Spojrzał na mnie.
- Nie jestem zazdrosny - odparł z lekkimi pretensjami w głosie.
- Jest zazdrosny - stwierdziła Bella i pokiwała głową z zamkniętymi oczami.
- Ktoś cię pytał o zdanie, Bellatriks? - wypalił Tom.
- Nie...
- Więc?
- Więc już będę cicho - spuściła lekko głowę.
- Masz rację, Bella. Jest zazdrosny.
- Nie jestem!

~

- Żebyś widziała te kwiaty wiśni! Były cudowne! - odparł Mike, siedząc koło mnie przy stole i ekscytując się swoimi opowieściami. - W ogóle Hanami jest piękne! Pamiętasz tę alejkę, po której bokach rosły drzewa kwitnącej wiśni? Wyrosło kilka nowych drzew - Uśmiechnął się szeroko. - O wiele więcej! Musimy tam znowu pójść, jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi.
Pokiwałam głową z uśmiechem. Nie pamiętam do końca tych momentów, ponieważ przez te kilka lat zbyt targały mną różne emocje. Śmierć mamy, problemy z tatą, potem Komnata i ta klątwa... za dużo tego było. Ale teraz nie mam co się martwić. Nie jestem już w Hogwarcie, więc mam nadzieję, że klątwa nie zagraża tak bardzo. Chyba... ech, kogo ja chcę oszukać. Pewnie zawsze będzie ona trwać, nawet jeśli definitywnie opuszczę Hogwart.
Siedziałam przy drewnianym, długim stole raz z moją rodziną. Była tu moja ciotka, tata, Tom, Bella, Mameha, Juzo, babcia, Mike, Dorothy, mój wuj i Rebeka, a w pomieszczeniu obok siedziały kilkuletnie dzieci, moi kuzyni.
- Mike, naprawdę nie masz innych tematów do rozmów? - spytała babcia.
- Ale te kwiaty naprawdę są piękne! - żachnął się Mike.
- Lepiej porozmawiajmy o czymś ważniejszym. Jak tam w polityce, Edwardzie? - Mój wuj uśmiechnął się, zaplatając dłonie przed sobą. Miał brązowe, kręcone włosy i ubrany był w szary płaszcz.
Mike przewrócił oczami. Tom siedział w milczeniu.
- Jakoś idzie - uśmiechnął się blado tata. - Mamy problemy z dogadaniem się z mugolskimi prezydentami. Wielu z nich chce iść, że tak powiem, na łatwiznę i chcą skorzystać z magii, przez co wszystkie organizacje czarodziei mają nie lada wyzwanie, by się z nimi porozumieć i żeby nie doszło do walki. Mugole staliby się wtedy podejrzliwi... zresztą, nie ma co o tym mówić.
- Właśnie - odparła Dorothy. - Polityka jest mało interesująca. Ciągle tylko walki i walki. Ech, ci mężczyźni.
- Kobiety lepsze nie są - wtrąciła Juzo. - Nadal pamiętam jedną gejszę, co własny dom spaliła, bo zazdrość ją zjadła.
- Zazdrość to piękne uczucie - stwierdziła Dorothy.
- Oj nie wiesz, co mówisz - żachnęła się Juzo. - Zazdrość doprowadza do nienawiści.
- Może wedle pani opinii - powiedziała moja przyszła macocha. - Czasem jest ona dowodem na miłość.
- Chyba patologiczną... - mruknęła Juzo.
- Pani Juzo - Mameha zmrużyła oczy.
- Co? - Juzo spojrzała na nią ze zdziwieniem. - Stwierdzam fakty.
Dorothy rzuciła jej niezbyt przyjazne spojrzenie i zwróciła wzrok na mnie i Toma.
- A jak tam u was? Jesteście już razem, a co ze ślubem? - spytała z przesłodzonym głosem, uśmiechając się do nas, a ja zakrztusiłam się o kawałek mięsa.
Ona coś kombinuje.
- Jaki ślub...? - zaczęłam. - My nie... to znaczy...
- Być może planujemy. Pan Edward zgodził się już i oddał mi rękę swojej córki - powiedział Tom, a tata w milczeniu spojrzał na niego, mrużąc oczy.
- Andrea będzie gejszą - stwierdził tata w spokoju.
Zacisnęłam dłoń na widelcu.
- Jeszcze decyzji nie podjęła - wtrąciła Juzo.
- Proszę, Juzo, nie kwestionuj mojego zdania. Jestem oddany tradycji, w której to ojciec decyduje o losie swej córki.
- W kwestii małżeństwa tak, ale zostania gejszą nie - odparła Juzo.
- Małżeństwa, tak...? - powiedział chłodno tata, patrząc na nią. Odłożył sztućce i położył dłonie na stole. - W takim razie zmieniam plany.
- Tak? A na jakież to? - mruknęła Juzo.
- Andrea poślubi Mike'a - ogłosił tata, a ja zakrztusiłam się. Tom spojrzał na na niego, ściskając widelce w dłoniach, zaś Mike... nawet nie był zaskoczony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz