Nie musiał tego robić, bo i tak doskonale widziałem, jak po drugiej stronie szyby samochodu przesuwają się obrazy wielkich dolin, czystych jezior i bujnych lasów, które ozdobnością zawstydzają błonia Hogwartu z Zakazanym Lasem. Zauważyłem, iż on uwielbia uświadamiać mnie na najróżniejsze sposoby, że jego rodzina to nie moja liga i będę tylko kundelkiem w domu, pełnym rasowych piesków kanapowych. No cóż, małe pieski dość dużo szczekają, pokazując swoją "wielkość".
Zerknąłem na Andreę, która siedziała pośrodku nas, masując z zamkniętymi oczami bok swojego nosa. Zazdroszczę cierpliwości.
Po mojej lewej stronie siedziała Bellatriks, jedząca chipsy, irytująco szeleszcząca paczką oraz we mnie i Edwarda, jak gdyby oglądała jakiś intrygujący pojedynek na pewność siebie i nerwy ze stali.
- Oczywiście, wspaniałe widoki. Mam nadzieję, że dane mi będzie podziwiać je dłużej - powiedziałem z udawanym, aczkolwiek dla mnie idealnym miłym uśmiechem.
- Masz na myśli tę rezydencję czy tę we Francji? A może tę w Hiszpanii? Mamy również cudowne domostwo we Włoszech i Niemczech. Japonia nie jest jedynym państwem, w którym mamy rezydencję - uśmiechnął się z wyższością.
- Mam nadzieję obejrzeć dokładnie wszystkie.
- Cóż, nie wiem, czy będę mógł to zrobić.
- Własnemu zięciu pan odmówi? - udałem zdziwienie.
- Obiecałem sobie dawno temu, że mój przyszły zięć wpierw będzie musiał zapewnić mojej córce godną posiadłość i dać mi ją zobaczyć. Domostwa twojej rodziny nie muszą widzieć, bo doskonale znam jego stan. Chociaż może twój ojciec coś ci przepisał... och, przepraszam, przecież o tobie nie wiedział.
Kącik moich ust lekko drgnął.
- Nie uważam, że pieniądze są ważne.
- Oczywiście, przecież można godnie żyć w ruinach i polować na gołębie. Eh, młodość - westchnął - to czasy, w których myślisz, że jesteś w stanie osiągnąć wszystko, ale nareszcie uświadamiasz sobie, że... światem żądzą reguły i podziały. Są silni i silniejsi, lepsi i doskonalsi, bogaci i bogatsi. Zapamiętaj, że choćbyś nie wiem, jak się starał, nie zmienisz rzeczy, pozostających zdecydowanie poza twoją kontrolą.
Patrzyłem na niego ze zmrużonymi oczami. Nie musiałem go pytać, co ma na myśli, bo doskonale wiedziałem, co: mój status krwi.
Samochód zatrzymał się i wysiedliśmy. Stanąłem przed wielką rezydencją, w większości zbudowaną z białego marmuru. Nawet podłoże zostało wykonane z tego materiału. Pośrodku placu, między mną a domostwem, znajdowała się duża fontanna z wyrzeźbionym centaurem, kierującym łuk ze strzałą w w niebo. Z końcówki strzały leciała przezroczysta woda, która spadając wywoływała nie tylko fale, ale i latające niewielkie kryształki, od czasu do czasu połyskujące w promieniach słońca kolorami tęczy. Pierwszy raz widziałem tak zaczarowaną fontannę.
Drzwi do rezydencji otworzyły się i wyszła z nich elegancko ubrana kobieta w czarnej sukni i dużym kapeluszu, spod którego wystawały długie, siwe kosmyki. Pomarszczona twarz, podkrążone oczy i mina, jakby wiecznie była niezadowolona z czegokolwiek, z czego się tylko da być niezadowolonym. Zgaduję, że to babcia Andrei.
Podeszła do Edwarda i w milczeniu podała mu prawą rękę.
- Witaj, matko. - Nachylił się i pocałował ją w dłoń. Zauważyłem, że ona odrobinę drży. - Wyglądasz niezwykle czarująco. - Uśmiechnął się do niej, prostując się.
Prychnęła.
- Edwardzie, nie schlebiaj mi, drogi synu - odparła, a ja wyczułem lekką ignorancję w jej głosie.
Zwróciła wzrok na Andreę i zamrugała oczami. I uśmiechnęła się, czym byłem trochę zaskoczony.
- Andreo, skarbie. - Przytuliła ją, puściła i złapała za ręce. - Jak ty wyrosłaś.
- Witaj, babciu. Dawno się nie widziałyśmy. - Uśmiechnęła się. Chociaż... czy to nie był wymuszony uśmiech? Co jest nie tak tą rodziną?
- Tak... - powiedziała cicho babcia Andrei. - Ile lat już masz?
- Siedemnaście.
- Siedemnaście - powtórzyła babcia, jak echo. Przez chwilę milczały. Przyglądałem się im z miłym uśmiechem, ale tak naprawdę zastanawiałem się, dlaczego tak ze sobą rozmawiają. Nigdy nie rozmawiałem z żadną ze swoich babć, więc nie mogę być pewny... jednak wydaję mi się, że coś się między nimi wydarzyło. Coś szczególnego.
- Babciu, poznaj mojego.... chłopaka, Toma Riddle'a. - Andrea wskazała na mnie ręką.
- Dzień dobry. - Ukłoniłem się jak najbardziej szarmancko i pocałowałem jej babcię w bladą, drobną dłoń. Teraz jestem pewny, że jej ręka drży. Wyprostowałem się i spojrzałem na nią z uśmiechem, a ona patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy: skrzywione usta w nikłym uśmiechu i otwarte szeroko oczy. Dotknęła mojego policzka, a ja znieruchomiałem, zastanawiając się, co robi.
- Oczy... - szepnęła. - Jakbym je kiedyś widziała. Nie... widziałam je.
- Przepraszam, co ma pani na myśli?
- Oczy są zwierciadłem duszy. W nich widać uczucia i emocje, widać życie, które toczy się w ludzkim ciele. W tych oczach... czegoś brakuje? ... Czy coś tu jest sztuczne...? Czyja to wina...
~
Przyglądałam się babci i Tomowi ze zdziwieniem. Pierwszy raz widziałam ją w takim... transie? Jakby próbowała czytać w oczach Toma. O co chodziło z tym brakiem? I z tą sztucznością? I winą? Czyżby chodziło jej o klątwę? Przecież babcia nie jest związana ani z Tomem, ani z moją matką, więc jak mogła się dowiedzieć?
- Znów bredzisz coś, wiedźmo stara? - Za nami rozległ się czyiś głos.
Babcia Andrei zabrała dłoń i spojrzała za mnie. Na wózku inwalidzkim, popychanym przez Mamehę, jechała Juzo, uśmiechając się szeroko. Babcia odwzajemniła uśmiech.
- Juzo, moja droga, jeszcze się trzymasz na te lata? - spytała.
- Wiesz, że radość to nie w starości. Mi sprawność odebrano, tobie trochę umysłu. - Zaśmiała się. - Gadanie rzeczy takich do młodzieńca, który ledwie zna życie, nie przystoi damie.
- Och, ale co ja mówiłam... - Babcia zamilkła na chwilę, marszcząc brwi. - W każdym razie trzeba zabrać te walizki. Hina!
Z rezydencji szybko przybiegła czarnowłosa japonka, chociaż powinnnam powiedzieć, że szybko "przydreptała", robiąc małe kroki przez swoje długie, obcisłe i szare kimono. Trzymała spuszczoną głowę i ściskała swoje ubranie na przodzie. Stanęła przed swoją panią i lekko ukłoniła.
- Zabierz walizki gości.
Służka posłuchała ją i podeszła do mojej walizki.
- Nie trzeba, sama poniosę. - Uśmiechnęłam się, chwytając swój bagaż.
Spojrzała na mnie z rozszerzonymi oczami i odrobinę otwartymi ustami. Czymś ją przeraziłam?
Hina odwróciła głowę i podeszła do Toma.
~
- Proszę się nie martwić. Zabiorę swoją walizkę - powiedziałem, uśmiechając się miło do służki, a ona zerknęła na mnie z szeroko otwartymi oczami, jakbym ją czymś przeraził.
- Zabierz moją walizkę, nie mogę się przecież męczyć. - Rebeka podeszła do niej i siłą wcisnęła jej w ręce swoją walizkę. Hina pokiwała głową i zaczęła odchodzić.
- Po drodze powiedz innym służkom, by też wzięły walizki - odparła babcia Andrei.
Zerknąłem na Andreę. Mam nadzieję, że również zastanawia się, o co chodziło z tą służką.
Spojrzałem na rezydencję. Zadziwiała mnie swoją wielkością, która mierzyła chyba tyle samo, co połowa Hogwartu. Czy w niej jest tyle samo tajemnic, co w tamtej szkole? Co ta rodzina ukrywa?
- Chodźcie, rozgośćcie się. - Babcia Andrei wskazała ręką swoją rezydencję i odwróciła się, by podążyć w stronę jej wejścia.
- Zapamiętaj, jak będziesz się tu czuł - usłyszałem głos Edwarda i zobaczyłem jego kpiący uśmieszek.
Tak. Zapamiętam. Ale ty za to pamiętaj, że tak łatwo nie pozwolę zagiąć swojej pewności siebie.
~
Zerknęłam na Toma, który patrzył na rezydencję w milczeniu. Nie wiem, co myślał i jak się czuł, ale podejrzewam, że nie jest do końca zadowolony obecnością tutaj. Cała moja rodzina jest czystej krwi i bogata. Każdy tu jest zupełnie inny od niego.
Splotłam jego palce ze swoimi. Choćby nie wiem, co się działo, nie pozwolę, by przez kogokolwiek ucierpiał w jakikolwiek sposób. Nie dopuszczę do rozdzielenia nas, czy to przez klątwę, czy status społeczny, czy status krwi.
Odwzajemnił mój uścisk i, nie patrząc na mnie, zaczął zmierzać do wejścia do rezydencji.
- Miłość jest piękna - powiedziała Juzo do Mamehy, gdy nas mijały. - Ale oszukańcza też jest. Magia zresztą taka sama jest. Ciekawe, czy ludzka wola może się im oprzeć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz