- Koniec... - szepnęłam.
Podniosłam wzrok na ojca, który wpatrywał się we mnie z kamienną twarzą, jakby nie ruszały go jakiekolwiek moje uczucia.
- Koniec - powtórzyłam. - Nie pozwalam sobą pomiatać.
- Czy ja tobą pomiatam? - odparł z chłodem w głosie, przenikającym każdą komórkę mojego ciała. - Nie, jestem ojcem, a ojcowie pragną pomagać swoim dzieciom.
- Co za ordynarna młoda dama - stwierdziła Dorothy, prostując się na krześle i patrząc na mnie z politowaniem w oczach.
- Nie odzywaj się, bo ty masz tu mało do powiedzenia - powiedziałam przez zaciśnięte zęby w jej stronę.
Zmrużyła oczy.
- Nie odzywaj się tak do swojej macochy - warknął cicho ojciec.
- Ale... - zaczął cicho Mike. Jego głos lekko drżał i siedział ze wzrokiem wbitym w talerz. - Ona mówi prawdę.
- Mike - odparł stanowczo mój wuj. - Nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą.
Spoglądałam raz na Mike'a, a raz na wuja. Relacja między nimi... to napięcie i ton ich słów...
Co się miedzy nimi dzieje? Cała moja rodzina... ja i mój ojciec, Mike i jego ojciec, ojciec i babcia... wszyscy są do siebie wrogo nastawieni. Rodzina, która na zewnątrz wydaje się wzorem szlacheckich, czystej krwi bogaczy wewnątrz jest nicią kruchych, specyficznych relacji, opartych na nieufności, dyktaturze i wymuszonej dobroci.
- Ale ojcze! - powiedział Mike, patrząc na mojego wuja. - Andrea ma rację. Może za siebie...
- Dość - przerwał mu wuj. - Odejdź od tego stołu i zostań w samotności, by przemyśleć swoje słowa i czyny.
Mike zawahał się, patrząc z nienawiścią i złością w niego, i wstał. Odwrócił się i zaczął odchodzić z jadalni.
- Mogę o coś spytać? - powiedziałam i, nie czekając na ich odpowiedź, kontynuowałam - Co jest nie tak z tą rodziną?... - Miałam spuszczoną głowę i oczy skierowane na swoje ręce, które trzymałam na stole, jak do modlitwy.
- O czym mówisz, drogie dziecko? - spytała babcia.
- Czemu jesteście dla siebie tacy wrodzy? Jesteście rodziną, powinniście sobie pomagać i się wspierać, więc dlaczego rządzicie, pomiatacie... i niszczycie się nawzajem?
Babcia zamilkła na moment.
- A jak ty, dziecko, wyobrażasz sobie rodzinę?
Jak ja sobie wyobrażam? Nie wiem. Ja jestem w tej rodzinie, nie znam innego życia niż to, które do tej pory miałam: rozkazy, opinie i zasady. Pycha, kipiąca z lepszych i silniejszych. Chciwość, żrąca serca bogatszych i dostojniejszych. Władza, nieustępująca nawet tym, którzy nie są zagrożeniem i nie mają siły, by cokolwiek zrobić. To jest życie, które znam. I to jest rodzina, którą znam.
- Jak sobie ją wyobrażasz? - powtórzyła babcia.
Zacisnęłam dłonie i wstałam, a potem pokierowałam się do wyjścia z odwróconym wzrokiem. Nie wiem. Być może kiedyś dowiem się, jak naprawdę powinny wyglądać relacje w rodzinie i przyjaźń. Relacje pomiędzy ludźmi. Ale teraz...
Idąc korytarzem wyszłam na zewnątrz. Spojrzałam w dal, w te góry i lasy, w całe tereny, należące do mojej rodziny. Są ludzie, którzy tego nie mają. Jak u nich wyglądają relacje z innymi? Rozglądnęłam się i zauważyłam Mike'a, siedzącego na schodach.
- Mike?
W milczeniu opierał się łokciami o kolana i patrzył przed siebie. Nie zareagował.
- Mike? ... - podeszłam do niego i usiadłam. - Dziękuję - spojrzałam przed siebie - że stanąłeś w mojej obronie. Naprawdę nie...
- Ty też to zauważyłaś?
- Co zauważyłam?
- To, jaka jest nasza rodzina. Wiesz, uważam, że nie ma sensu gonić za marzeniami.
Nie za bardzo rozumiałam, o co mu chodzi.
- Dlaczego tak uważasz? - zmarszczyłam brwi.
- I tak się nie da. Ta posiadłość... ta rodzina... to wszystko jest jak klatka, która więzi i nie pozwala się wydostać. Pycha, władza, pieniądze... żadne z nich nie pozwalają jej opuścić - spojrzał na mnie i uśmiechnął się blado. - To jest nasze życie.
- Masz na myśli to, że...
- Tak, zawsze będziemy żyć według tego, co inni nam narzucają. Doceniam to, że walczysz - wstał. - Chcę cię wspierać, ale... pamiętaj, że ta walka dla słabych ludzi jest przegrana. Nie da się tego zmienić.
- A co, jeśli się da?
Nie odezwał się.
- Wierzę w ludzką siłę.
- Jak możesz wierzyć w coś, co nie istnieje? - spytał cicho.
- Wciąż żyjemy.
- Więc?
Zawahałam się. Podciągnęłam kolana i oplotłam je rękami.
- Gdy miałam czternaście lat chciałam popełnić samobójstwo. Byłam w bibliotece ojca i znalazłam księgę, która potrafiła stworzyć zabójczy eliksir. Nie pytaj, jak udało mi się przemycić składniki do Hogwartu. W każdym razie zrobiłam eliksir, ale... w tym samym czasie znalazł mnie Tom. Nigdy nie widziałam go tak wściekłego, jak wtedy. Siłą odebrał mi eliksir i rzucił go na ziemię. Trzymał moje ręce tak mocno, że jeszcze przez długi czas czułam ten uścisk - spojrzałam na swoją rękę. - Krzyczał, bym nigdy tego nie robiła. Nie wiedziałam wtedy, jak się zachować... chciałam dać upust moim emocjom i zaczęłam płakać. Nigdy nienawidziłam swojego życia, ponieważ zawsze było one jedynie iluzją wyimaginowanych pragnień innych osób. Taka iluzja z czasem stała się tak prawdziwa, że całkowicie się w niej zatraciłam, zapomniałam o sobie i zagubiłam się w swoich własnych uczuciach oraz myślach. Wtedy pragnęłam śmierci, teraz...
Zamilkłam.
- Może i to prawda, śmierć jest rozwiązaniem.
- Nie, śmierć to nie rozwiązanie, Mike. Myślałam tak, ale zrozumiałam, że to jedynie ucieczka. Nie wiem, jaki sens ma życie, jednak nie chce, by ono istniało jako coś, na co nigdy nie miałam wpływu.
- Jednym słowem masz kogoś, kto ci pomógł. Uratował cię.
- Nie, to nie sam Tom mi pomógł. Potrzebowałam sytuacji, która da mi siły, by walczyć. Bo tego właśnie chcę: walczyć, zmieniać się, popełniać błędy i na nich się uczyć. Chcę żyć według własnych zasad. Wierzę, że tak się da.
- Nie... nie da się! - warknął, nie patrząc na mnie. Zauważyłam, że jedna łza spłynęła po jego policzku. - Nie da się uwolnić z tej klatki. Ona zawsze będzie cię więzić i niszczyć. Zawsze!
Wstałam, podeszłam do niego i przytuliłam go z lekkim uśmiechem.
- Wierzę w ludzką siłę.
- To tylko pozory - szepnął Mike. Objął mnie mocno, a z jego oczu zaczęły spływać łzy. - Pozory.
- Nie. Udowodnię ci to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz