poniedziałek, 27 marca 2017

45. Szachownica

- Wkurzające - mruknąłem, stojąc na pokładzie statku.
Sięgnąłem do kieszeni i poczułem prostokątne pudełko pod palcami. Powoli ściskając opakowanie, rozmyśliłem się i wyjąłem rękę z ponurym westchnieniem. Chciałbym. Korci mnie to piekielnie, ale zapach rozniesie się po całym statku, zmuszając mnie do przyznania się wszystkim do tej skłonności. Nie zaprzepaszczę być może jedynej okazji do rozmowy z Andreą.
- Wkurzające - powtórzyłem.
Rozmyśliłem się. Nie jestem w stanie już dalej znieść tych opryskliwych odzywek jej ojca i kłamliwych pochlebstw macochy. Przyszłej macochy, na szczęście.
- Chcesz zapalić?
Usłyszałem znajomy głos za sobą i odwróciłem się nagle. Ujrzałem Edwarda z tym jego fałszywym uśmiechem i aurą irytującego człowieka roku. Czy on musi mnie prześladować, jak polujący wąż? Właśnie, wąż. Prychnąłem, czując lekkie zadowolenie. Idealnie nadawałby się do Slytherinu. Niezły przeciwnik z niego, że aż korci mnie, by przyjąć jego żenujące wyzwanie.
- Skąd pan wie, że palę? - Uśmiech. Uśmiechnij się. Wysil się. Kretynie jeden. To było do mnie.
- Roznosisz cuchnącą woń tytoniu po całym statku, więc nie da się tego nie domyślić - spojrzał na mnie krzywo. - Ty masz być kimś, z kim moja córka postanowiła wieść życie? - prychnął tak głośno, bym przypadkiem tego nie pominął.
- Przepraszam, ale nie mam czasu wchodzić z panem w zbędne dyskusje - uśmiechnąłem się miło. Tak mi się wydaję, bo chyba trochę jadu wyszło z moich ust, co zapewne zepsuło cały efekt.
Ruszyłem w jego kierunku i ominąłem go.
- Chcę z tobą porozmawiać - powiedział Edward.
Zatrzymałem się i zerknąłem na niego, mrużąc oczy. A on? Przyglądał mi się z lekkim uśmiechem i brodą uniesioną do góry. Z wyższością.
- Ale najpierw mam jedno pytanie - zaczął. Słyszałem w jego głosie tę przebiegłość, którą dobrze znam. Idealnie wykonywał każdy swój ruch, analizując dogłębnie szczegóły. - Grałeś kiedyś w szachy? To naprawdę pasjonująca gra. Manipulujesz małymi przedmiotami, doprowadzając je do spełnienia własnych oczekiwań... by wykończyć przeciwnika. Taka mini wojna - złośliwy uśmiech.
- Owszem, grałem, proszę pana.
Wskazał ręką w bok. Koło białej ściany stał stolik z szachami i dwoma krzesłami. Zmrużyłem lekko oczy. Nie byłem na to przygotowany.
- Proszę, zagraj ze mną - uśmiechnął się lekko.
- Dlaczego nie zagra pan ze swoimi przyjaciółmi? Zapewne lepiej rozumieją grę.
- Grałem z nimi tak wiele razy, że dogłębnie znam ich strategie działania.
- Więc nie gra pan z samej przyjemności?
Westchnął głęboko.
- Chłopcze, cóż to za głupie pytanie. Gdybym grał z czystej przyjemności, nigdy nie osiągnąłbym tego, co teraz mam, a do czego dążyłem za młodu. Szachy mogą wiele nauczyć człowieka, jeśli potrafi wykorzystać cały ich potencjał.
Zamilkłem. Przyglądałem mu się czujnie, spodziewając się tego, co chce zrobić.
- Dobrze, więc zagrajmy - posłałem mu miły uśmiech jednocześnie starając się, by nie wyszedł sztucznie.
Usiedliśmy przy stoliku. Ledwie minęła sekunda, a on poruszył drugi pionek od swojej lewej o dwa pola w przód.
- Wiesz, chłopcze, czemu porównuję szachy do wojny?
- Nie.
- Rozgrywa się ona między dwoma stronami. Dwoma różnymi światami z odrębnymi umysłami, które podążają według własnych, ustalonych przez siebie kierunków. Są zależne jedynie od samych siebie.
Poruszyłem trzecim pionkiem od swojej prawej o jedno pole do przodu. Niby przewidywalne, a jednak idealne do poznania zamiarów przeciwnika.
- Wojna ma swoje własne, ustalone zasady, które nie są zapisane, jednak znane każdemu. To takie proste, ale jednocześnie tak skomplikowane...

~*~

- Andrea!
Oderwałam się od książki i spojrzała na drzwi, w których stała Mameha. Zupełnie nie zauważyłam, że przyszła. Jak... duch?
- Tak?
- Juzo chce, byś do niej przyszła - odparła, żując gumę. Włosy miała spięte w bardzo luźny kok, przez co kosmyki opadały na jej twarz przy nawet najmniejszym ruchu, a na swoje bardzo jasne ciało narzuciła szarą yukatę, odsłaniającą jej dużą część klatki piersiowej. Czasem z eleganckiej i podziwianej damy zmieniała się prawie w kobietę lekkich obyczajów. Chociaż... wieczór jest, a ponoć człowiek nieco jest inny w różnych porach dnia.
- Tak, oczywiście. Powiedz pani, że będę za chwilę.
- Tylko się pośpiesz. Ja nie mam czasu, by słuchać jej narzekań - zamlaskała, odrzucając głowę w tył. Część kosmyków trochę tym odgarnęła z twarzy, ale kok znów się poluzował. Wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Odłożyłam książkę na półkę i odetchnęłam głęboko. Dlaczego Juzo chce ze mną rozmawiać? Podejrzewam, że o moim zostaniu gejszą. W końcu to wręcz jedyny temat od naszego spotkania, jakby jej obsesją było rekrutowanie młodych kobiet do tego zawodu. To nie jest coś, co mi przeszkadza, ale... tak bardzo przypomina mi o decyzji, jaką muszę podjąć, bo chociaż przeciwstawiłam się ojcu to i tak wiem, że na dłuższą metę z nim nie wygram: zostanę w Japonii czy tego chcę czy nie.
Coś huknęło i odwróciłam się zaskoczona. Na podłodze stał Zazu, trzymając w pyszczku siatkę z różnymi ciastkami.
- Zazu, nie mów, że znowu zwinąłeś z kuchni ciastka - miałam małą nadzieję, że nie, ale dowody mówiły same za siebie.
Wypuścił siatkę z pyszczka.
- Trza sobie radzić, a twoje głodowe jedzenie nie starcza na godzinę.
- Daję ci część swojego część swojego śniadania, obiadu i kolacji, więc nie marudź.
- Ale koty to puchy dostają.
Westchnęłam.
- Nie ma specjalnego jedzenia dla wozaków.
- A powinno być.
- Poza tym ostatnio narzekałeś na jedzenie kucharza, a, z twoim szczęściem, trafiło ci się, że stał niedaleko i wszystko słyszał.
- A co, miałem to ukrywać? Jego żarcie śmierdzi. Jest niedobre. - Zaczął rozrywać siatkę i wyciągać z niej ciastka - I mam gazy po nim. Coś jeszcze mam dodawać?
Jak zawsze złośliwy, a tylko ja jedna jeszcze nie mam zamiaru go upiec w piekarniku lub wyrzucić za burtę. Westchnęłam po raz kolejny i wstałam, kierując się do wyjścia.

~*~

- Największą zaletą na wojnie jest to, że można te zasady z łatwością ominąć. Ot tak - machnął ręką.
Byliśmy już w dość zaawansowanym etapie gry, który nie pozostawał mi zbyt wiele do popisu. Nawet nie myślałem, że tak szybko to rozegramy, przy okazji tworząc skomplikowaną strategię na szachownicy. Powoli przestawałem ogarniać swoje myślenie.
- Ominąć zasady, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak, jakby świat ludzi był podporządkowany sile wyższej, którą nie jest żaden chrześcijański Bóg ani nie są to bogowie japońscy. Są to istoty wyższego rzędu, wybrane spośród całego robactwa do czynienia wielkich rzeczy.
Wiedziałem, o co mu chodzi. A raczej o kogo. Czarodzieje z racji posiadania magii są silniejsi od mugoli. On powiedział "siła wyższa". Czyżby poniekąd myślał tak, jak ja? Uznawał potęgę nas, czarodziei, od reszty świata, które nie ma znaczenia dla nikogo? Tak, nie ma znaczenia dla nikogo. Sam to widział. Tych szarych, ponurych "mugolaków", przemierzających deszczowe ulice przy jego sierocińcu, i wpatrzonych ślepo w swoje na błysk wypolerowane buty. Myśleli o samobójstwie? Cóż, to jest chyba najbardziej racjonalna rzecz, o jakiej można myśleć, gdy jest się w takim położeniu.
- Ale czasem, by osiągnąć prawdziwy sukces i dojść do władzy, trzeba coś poświęcić. Coś, co należy do własnego świata.
Spojrzałem na niego, marszcząc lekko brwi. Co zamierza zrobić?

~*~

Wieczór. Tak, wieczór, a jak zawsze na korytarzach są tylko migające się płomyczki świec, unoszących się w powietrzu. Wiatr przenikał między pomieszczeniami sprawiając, że te płomyki tańczyły, zmieniając kształt cienia roślin doniczkowych i mebli.
Słyszałam uciszone rozmowy, jęki, czasem krzyki, wszystkie dochodzące zza drzwi. Niekiedy rozległ się jakiś huk lub trzask szkła i wtedy żałowałam, że zostawiłam swoją różdżkę w pokoju. Ale przecież i tak nie mogę używać magii poza szkołą, więc w zasadzie nie przydałaby mi się.
Usłyszałam jakieś kroki i odwróciłam się.
- Mameha?
Miałam nadzieję, że to ona. Wstąpiła do kuchni lub poszła komuś naskarżyć i postanowiła wrócić. Jej pokój był w stronę Juzo, a znając ją te wymienione przed chwilą przeze mnie sytuacje są bardzo możliwe.
Jednak cisza.

~*~

- A miłość bywa złudna, wiesz? Oszukańcza. Robisz dla niej wszystko, lecz ona jest wiecznie niepokorna, wyzwolona. To jest największe przekleństwo życia - wyjął papierosa i zapalił. - A w szachach to jest bardzo widoczne. Królowa jest największą miłością króla, ma największe możliwości. Może pokonać każdego i przebrnąć przez wszystko - wypuścił dym i przez chwilę milczał - ale nie jest ona wieczna. Jak miłość. Królowa może zostać zmieciona z planszy, a wtedy ten, kto jej nie ma, jest już wręcz na straconej pozycji. Tyle możliwości straconych przez nieuwagę. Czyż to nie jest coś potwornego?
- Co zamierza pan zrobić...? - czułem lekki niepokój. Coś mi się nie podobało w jego słowach. Miałem nieodparte wrażenie, że z temat szachów przenieśliśmy w rzeczywistość i na coś bardziej poważnego.
- Ja? Zamierzam jedynie pokonać twoją królową. Albowiem - zbił pionkiem moją królową - statek może być szachownicą, czyż nie? - uniósł lekko kąciki ust.

~*~

Nagle poczułam coś z tyłu. Jakby ktoś wbijał końcówkę różdżki w moją głowę. Miałam ogromną nadzieję, że zbliżyłam się za bardzo do ściany lub jakiegoś mebla i coś podłużnego po prostu dotknęło mojej głowy, jednak jeśli to prawda to skąd ten niepokój?
Odwróciłam się powoli. I serce mi zamarło.

1 komentarz: