Poderwałem się z miejsca.
- Ty...! - ugryzłem się w język. Nie ma sensu niszczyć sobie nerwów na tego wraka człowieka. Jaki ojciec chce zabić własną córkę? Jaki na to pozwoli?
Pobiegłem na oślep. Nie wiem, gdzie jest, a statek jest duży, ale w duchu mam głęboko nadzieję, że w porę uda mi się ją znaleźć. Andrea nie umrze, jednak nasza tajemnica wyjdzie na jaw. Nawet nie chce myśleć, co Ministerstwo by wtedy zrobiło.
No proszę, pierwszy raz boję się tej bandy staruchów, wsadzających do Azkabanu każdego zbrodniarza z ego równym moim, ale potencjałem mniejszym, niż jedna komórka w moim ciele.
Co się ze mną dzieje?...
~
- Dlaczego...? - Tak, moje słowa nie były widowiskowe, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy, tylko to pytanie.
- Myślisz, że się nie domyśliłam? - odparła Dorothy z szyderczym uśmiechem, trzymając różdżkę przed moim czołem. - Gray Veris? Rodzice w Ministerstwie? Nawet dziecko nie nabrałoby się na takie tanie sztuczki, a już tym bardziej na zadziwiający fakt, że dziwnym trafem spotkaliśmy akurat twojego w zupełnie innym kraju. Nie jest to zastanawiające?
Też tak przypuszczałam. Tom co prawda jest dobrym aktorem, jednak tamto wydarzenie dało zbyt dużo podejrzeń.
- Poza tym... chyba nie myślisz, że twój ojciec mi o tym nie powiedział?
Tak, zdawałam sobie sprawę, że może to powiedzieć, ale ja i z pewnością Tom mieliśmy nadzieję na chociażby przedłużenie całej sytuacji.
- A robię to, ponieważ chce go z tego uwolnić.
- Kogo chcesz uwolnić?
- Twojego ojca, oczywiście. Widzę to. Widzę, jak miota się z własnymi myślami. Kochał twoją matkę i ta miłość nadal go trzyma. A wiesz, dlaczego? Bo ty tu jesteś. Bo ty żyjesz. Widziałam zdjęcie tej... tej... Isabelli... ohydztwo, ale urodę masz po niej. Nie, jesteś prawie jej kopią i to sprawia, że Edward nie może zapomnieć o twojej matce. Twoje życie trzyma go myślami w przeszłości.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że tak może być - patrzyłam jej w oczy - ale nie jest to moja wina.
- Twoja! Urodziłaś się, dlatego...
- Nie pchałam się na ten świat. Moje narodziny były decyzją moich rodziców i tego nie da się zmienić. Jestem winna tego, co się stało z moją matką, nie zaprzeczam. Ciągle o tym pamiętam i nie mogę pozbyć się z głowy widoku sprzed prawie dziesięciu lat, ale nie zmienię tego, bo choćbym chciała, to się po prostu nie da. Chcę żyć od nowa... chcę... - przełknęłam ślinę - żyć po swojemu i wedle własnych oczekiwań, bo tym jest wolna wola, którą mają ludzie. Nie zmienicie tego ani ty, ani mój ojciec.
- ... No proszę, rozgadała się cwaniara. Skąd te przypływy energii i siły? Niegdyś bałaś się chociaż pisnąć słowem i to nie tylko do swojego ojca, ale też do innych. Trzęsłaś się z przerażenia i braku pewności siebie. A teraz? Wyskakujesz z jakimiś ckliwymi zdańkami, które nie mają celu. Bo jaki on jest? Poruszenie mojego serduszka, bym się nad tobą zlitowała?
- Nie, jasno wyrażam swoje zdanie - odparłam pewnie.
- Avada...
Zadrżałam, gdy to usłyszałam, a całe moje ciało stało się napięte. Patrzyłam na nią bezustannie, próbując zatrzymać przyśpieszony oddech, zaś lęk coraz bardziej narastał. Czego ja się bałam? Śmierci? To przecież normalne, że ludzie się jej obawiają. Tylko że ja nie mogę umrzeć, bo przecież jestem nieśmiertelna, więc dlaczego mój organizm zrobił się tak bardzo nerwowy? Nie kontroluje tego. Nie kontroluje swojego ciała. Ono trzęsie się i napina, odczuwając niebezpieczeństwo oraz doprowadzając do bólu brzucha i głowy, ale nic nie mogę z tym zrobić.
Dorothy nie dokończyła zaklęcia. Uśmiechała się z wyższością, jak okrutna królowa nad swoim marnym sługą.
- Boisz się? To oczywiste, w końcu to śmierć. Coś, czego nie da się odwrócić. I nie da się przed nią uciec, bo każdy umrze prędzej czy później. Ja... ty - zaśmiała się.
Nadal moje ciało drżało, ale mimo to zebrałam się na resztki odwagi i, korzystając z jej chwilowej nieuwagi z powodu przekonania o zwycięstwie, zrzuciłam wazon, który stał na półce. Dorothy zasłoniła się, unikając spadającego przedmiotu, a ja w tym czasie wyjęłam różdżkę i, drżącą dłonią, wycelowałam prosto w jej serce. Wazon rozbił się o podłogę, wywołując niezbyt głośny huk.
- Ty szumowino... - odparła Dorothy, marszcząc brwi. - Co teraz zrobił? Zabijesz mnie? Zabijesz tak, jak Rosmertę?
- Ojciec ci o tym powiedział, prawda?
- Tak, jak o wielu innych rzeczach. Pamiętasz, jak zatrzymaliśmy się w Rosji? Twój ojciec mówił tobie i Riddle'owi o pamiętniku. Nie powiedział ci czegoś ważnego.
Przypomniałam sobie, że rzeczywiście chciał coś jeszcze wtedy powiedzieć, ale nagłe przyjście Dorothy sprawiło, że przerwał.
- Co to było?
- Och, nie wiem, czy powinnam ci to mówić...
- Mów! - rozkazałam, zbliżając do niej różdżkę o parę centymetrów.
- Twoja matka nie zmarła z twojej winy.
- Co masz na myśli?
- W tejże klątwie jest coś, co nie daje wyboru tym, na których ona spoczywa. Ona sprawiła, że najstarszy potomek Slytherina i najstarsza potomkini Misamo z jednego pokolenia zakochają się w sobie. Jednakże ta miłość między nimi jest jedynie dziełem klątwy i nie jest ona prawdziwa.
- Moja i Toma jest.
- Ty masz swoje zdanie, a ja swoje, z tym że moje jest słuszne. W każdym razie klątwa nie pozwoli przerwać się przez brak potomków. Zawsze znajdzie wyjście, by przejść dalej. Kiedy osoby, będące w jej sidłach, zostaną rozdzielone po narodzinach swojego potomka umierają w ciągu dziesięciu lat.
Zamarłam. A więc ta klątwa zmusiła mnie, nieświadomą niczego, do zabicia własnej matki? Moje moce były jej wynikiem? Właściwie... moje dziwne ataki zaczęły słabnąć po tamtej sytuacji, aż całkowicie zanikły...
- Lecz jeśli osoby te są nieśmiertelne...
Wzdrygnęłam się.
- ... klątwa nie przechodzi na ich potomków, a oni sami nie umierają, jednak jej siła znacznie się zwiększa. Kochankowie żyją w cierpieniu i nawet odosobnieniu, doświadczając ciągłych przeciwności losu, zaś paląca ich miłość nie ustaje i ciągle ich nawiedza. I to wszystko spowodowała kobieta, która doświadczyła małego zawodu miłosnego. Widzisz, jak okrutna potrafi być płeć piękna?
Milczałam. Czy tak ma wyglądać przyszłość moja i Toma...?
- Możesz ominąć tę klątwę. Wystarczy, że...
- Że?
- Zabijesz Toma Riddle'a - odparła Dorothy, patrząc mi w oczy z tryumfalnym uśmiechem.
- ... Nie zrobię tego... choćby nie wiem, co się działo, choćbym miała sama zginąć... nie zabije Toma. Kocham go.
- To jedynie głupie gadanie. Wszystko jest dziełem....
- Nie! - krzyknęłam, czując, jak wzbiera we mnie złość, a Dorothy znieruchomiała, patrząc na mnie w milczeniu.
Nie pozwolę, by ktokolwiek decydował o moim życiu.
Tak, jak teraz.
Moją decyzją jest, by ją zabić.
Chcę tego.
- Chcesz mnie zabić? Śmiało, zrób to. Umrę ze świadomością, że w końcu trafisz do Azkabanu, a mój ukochany Edward uwolni się z tego piekła, jakim jest twoja obecność...
Chcę... co się ze mną dzieje? Naprawdę nie czułam żadnych oporów, by ją zabić. Mogłam dowolnie wyłączać i włączać empatię, jakby człowieczeństwo miało jakąś niewidzialną, niepojętą dźwignie. Zaczęłam oceniać morderstwo nie na poziomie uczuć, ale korzyści i ryzyka. Jakby ludzkie życie samo w sobie przestawało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Co się ze mną dzieje? Czy to dzieło horkruksa czy klątwy?
Biłam się z myślami, a w tym czasie Dorothy skierowała na mnie różdżkę. Już otworzyła usta, by pewnie wypowiedzieć mordercze zaklęcie, ale nagle rozbłysło krótkie światło i jej różdżka wyleciała w powietrze, lądując kilka metrów dalej. Tom stanął przede mną, celując w nią swoją różdżkę.
- No proszę, książę przyszedł uratować swoją księżniczkę. Jak słodko. Szkoda tylko, że to nie prawdziwa miłość - zadrwiła Dorothy.
- A twoja i Edwarda jest prawdziwa? - warknął Tom. - Kierujesz się złością i nienawiścią, bo on kocha nie ciebie, ale jej matkę.
Zobaczyłam, jak zacisnęła pięści.
- Myślisz, że bierze ślub dla ciebie? Prawda, nie znam powodu, ale mogę z pewnością powiedzieć, że nie robi tego z miłości. I ty to wiesz. Chcesz zabić Andreę, bo ona przypomina mu jej matkę - kontynuował Tom.
- Co ty możesz wiedzieć o mnie i Edwardzie? O naszej miłości? - warknęła Dorothy, zaciskając zęby, a w jej oczach ujrzałam coś na kształt furii. Zazwyczaj wyniosła i ułożona dama teraz wyglądała, jakby miotała się we własnych emocjach, jak dziki niedźwiedź w niewidzialnej, ciasnej klatce.
- On...
- Milcz! - wrzasnęła. - Jeszcze mnie popamiętacie. Zrobię wszystko, by się was pozbyć! Albo nie... by was rozdzielić. Niech klątwa nadal trwa, a wy cierpcie - odwróciła się i zniknęła za drzwiami.
Opuściłam różdżkę i upadłam na kolana. Tom klęknął i przytulił mnie.
- Tom... co się ze mną dzieje...? Ja nie miałam oporów... naprawdę... nie miałam żadnych oporów, by ją zabić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz